poniedziałek, 28 grudnia 2015

Silme's Wardrobe Post part V - jewelry (part I)

Od dawna nosiłam się z zamiarem napisania notki poświęconej moim zbiorom biżuteryjnym. I od dawna ów pomysł odwlekałam w czasie, gdyż moje upodobania zmieniają się jak u sroki - często potrafię chwycić w locie pierwszą rzecz, która wpadnie mi w oko, lecz po dłuższej chwili zabawy tracę nią zainteresowanie i już rozglądam się za czymś nowym. Z tego względu zawartość półki, na której trzymam błyskotki jest dość labilna i zawsze panuje na niej chaos, a przedmioty często zmieniają swoje miejsce. W ostatnim czasie udało mi się jednak wypracować pewien schemat odnośnie tego co faktycznie jest mi potrzebne a co nie i po niedawnych zmianach doszłam do wniosku, że mogę w końcu pokazać moją biżuteryjną półkę w jej ostatecznej formie (choć cały czas pasuje na niej chaos).
Od niedawna bardzo ochoczo zabrałam się za kolekcjonowanie naszyjników z minerałami. Jak na razie uzbierało się ich dziesięć i wolałabym na tym poprzestać, gdyż na półce zaczyna brakować już miejsca. Jednak sama miłość do minerałów i kamieni szlachetnych nie jest w moim przypadku niczym nowym, zafascynowałam się darami ziemi już jako dziecko i właśnie z tamtego okresu pochodzą nieoprawione, drobne kamyczki widoczne na wcześniejszym zdjęciu, wraz z fragmentem białego wapienia, w którym odciśnięta została muszla - moja "własnoręcznie znaleziona" skamielina, z czego byłam taka dumna jako domorosły dziecięcy archeolog (i prawdę mówiąc nadal jestem).
Pierwszym naszyjnikiem w mojej kolekcji był ten oto drobny kryształ górski. Zakupiony został podczas wycieczki w góry na jednym z typowych stoisk z pamiątkami. Do złudzenia imituje wdzięczny sopel lodu. W charakterystycznych spękaniach dostrzec można czasem efekt barw tęczowych.
Szpiczaste kryształki w charakterystycznej oprawie to towar dość pospolity w całym internecie. Jednak te dwa egzemplarze odkupiłam z drugiej ręki i przyznać muszę, że nie mam pojęcia czy faktycznie są to prawdziwe minerały czy po prostu zwyczajne szkło. Nie można im jednak odmówić uroku.
Fluoryt to akurat zakup z Holycreep. Wysyłane są losowo i mnie akurat trafił się kamień z delikatnymi wstążkami fioletu - moja mądra książka podpowiada, że jest to strefowe rozłożenie barwy zgodnie z laminami przyrostowymi, dobrze widoczne po wypolerowaniu. Fluoryt wykazuje termoluminescencję - potrafi świecić gdy jest podgrzewany (przyznaję, że jeszcze tego nie próbowałam) oraz pod wpływem promieni nadfioletowych. Jest także źródłem fluoru, stąd jego nazwa.
Ametyst, zdecydowanie mój ulubiony kamień. Nic dziwnego, ze w mojej kolekcji znalazły się aż dwa naszyjniki, oba zdobyte z drugiej ręki. Jest to jedna z najbardziej znanych i najpiękniejszych odmian kwarcu, zaś jego charakterystyczne zabarwienie pochodzi od śladowych ilości glinu i żelaza. Jak widać barwa ametystów może być bardzo różnorodna, od bardzo jasnych po intensywne, ciemne egzemplarze. Podobno w starożytności znana była pewna sztuczka, polegająca na nalewaniu wody do naczyń wykonanych z ametystu, dzięki czemu wyglądała ona jak wino, a osoba pijąca w cudowny sposób cały czas pozostawała trzeźwa. Podobno właśnie dlatego kamień otrzymał nazwę pochodzącą z klasycznego języka greckiego, którą przetłumaczyć można po prostu jako "nie-pijany", a funkcjonujące po dziś dzień słowo "amethystos" oznacza zarówno ametyst jak i człowieka trzeźwego.
Lapis lazuli to tradycyjna nazwa skały zbudowanej głównie z lazurytu, który swoją szafirowoniebieską barwę zawdzięcza dość skomplikowanemu składowi chemicznemu, a głównie obecności siarki. Dodatkowo na powierzchni kamienia widoczne są charakterystyczne złote drobinki pirytu (które niezbyt chętnie pozwalają uchwycić się na zdjęciu...). Największymi fanami lazurytu na przestrzeni dziejów byli bez wątpienia Starożytni Egipcjanie - kamień ten pojawiał się niemal we wszystkich ich wyrobach jubilerskich a sproszkowany używany był przez zamożne Egipcjanki jako cienie do oczu.
Noc Kairu - okaz, którego w mojej mądrej książce o minerałach nie sposób znaleźć. Trudno się jednak dziwić, nie jest to w końcu materiał stworzony siłami natury, ale sprytem i kunsztem rąk ludzkich. Szkło awenturynowe, piasek pustyni, kamień tysiąca słońc - tylko ludzie mogli być na tyle bezczelni, aby wpaść na pomysł zamknięcia nieuchwytnego blasku gwiazd w małym, polerowanym szkiełku. Jednak czy można oprzeć się pokusie noszenia własnego, pięknego miniaturowego Wszechświata?
I w końcu opal! Ach nie, skądże, to tylko pospolity opalit - mętne szkło o charakterystycznej mlecznej barwie imitujące ten interesujący kamień. Wątpię, aby kiedykolwiek trafił do mojej kolekcji prawdziwy opal, są to bowiem kamienie dość rzadkie przez co i dość drogie. Jednak może to i lepiej, bowiem - według pewnego przesądu - nosić je mogą jedynie osoby spod znaku wagi, dla których jest kamieniem narodzin. W innym przypadku noszenie opala uważane jest za prowokowanie nieszczęścia.
Ostatni naszyjnik jest dość niepozorny, wygląda niczym nieregularnie ociosany kawałek szkła. Wpadł w moje ręce przypadkiem, jako podarek bez żadnej okazji i nie mam pojęcia czym tak naprawdę jest ten sporych rozmiarów przezroczysty kryształ, jednak doprawdy uwielbiam magiczny sposób, w jaki rozprasza promienie słońca wpadające w pułapkę jego niesymetrycznej struktury.
Drastyczna zmiana tematu - prawdziwym kłębowiskiem węży na mojej półce jest skupisko bransoletek wszelkiej maści. Wcale nie jest ich tak dużo, a mimo to nie potrafię znaleźć im dogodnego miejsca.
Pozycją obowiązkową są oczywiście czarne koraliki (w tym przypadku marki Opia) - kilka sznurów o różnej wielkości złączonych czarną wstążką. Był taki czas, gdy nie posiadałam w swoich zbiorach ani jednej bransoletki i ta była pierwszą, którą zdecydowałam się zakupić.
Dwie bransoletki z ażurowymi wzorami, wylicytowane jako komplet. Dopiero po bliższym zapoznaniu się z zakupem doszłam do wniosku, że jednak nie czuję się najlepiej z metalowymi kołami opadającymi na nadgarstki, ale póki co zostały one ze mną. Może jeszcze kiedyś je do czegoś wykorzystam.
A to z kolei dość zabawna sprawa. Mój pierwszy zakupiony z internetach dusik - bardzo oryginalny, zionący chińszczyzną na kilometr sztuczny pas z metalowym serduszkiem. Jak to przy pierwszych zakupach bywa określenie "rozmiar uniwersalny" nie zapaliło czerwonej lampki w mojej głowie i dopiero po rozdarciu fabrycznego opakowania i pierwszej przymiarce okazało się, że nawet przy minimalnym zapięciu jest on na moją szyję o ładnych 5 centymetrów za duży. W akcie desperacji sprawdziłam czy da radę okręcić go wokół nadgarstka i tak oto dusik zmienił się w bransoletkę.
Przyduże dusiki nie są jedynymi osobliwymi przedmiotami, które lubię okręcić sobie wokół wychudzonych rączek (mam taki fetysz czy co?). Uwielbiam rzemyki, choć na razie ograniczyłam się tylko do trzech. Lubię je przede wszystkim ze względu na uniwersalność - mogą pojawić się zarówno na ręku, za chwilę zostać okręcone wokół szyi (to również nie brzmi najlepiej), mogę zawieszać na nich randomowe przywieszki lub nawet wiązać za ich pomocą włosy. Czego dusza zapragnie!
A to już przedmiot bardzo przyjemny i bardzo oczywisty. Tak, jestem kociarą i nie mogło zabraknąć u mnie bransoletki z kotami. Ależ ile ja się przeszukałam internetów zanim taką znalazłam! Fizycznie istniejące sklepy już dawno spisałam na straty, tam nigdy nie trafiam na nic ciekawego. W końcu jednak utrafiłam, czekały na mnie na Vinted. A najlepsze jest to, że wśród uroczych kocich pyszczków jest i jeden taki, który do złudzenia przypomina mojego własnego zielonookiego kocura♥
Kolejnymi zakupami, z których jestem bardzo zadowolona są te trzy etniczne bransoletki trzymające się na rzemykach z prawdziwej skóry. Bardzo pasują mi do klimatów wikińskiej wieszczki.
Tych samych klimatów, o których pisałam w notce poświęconej zakupionej niedawno biżuterii w formie kolczugi (czy też kolczugi w formie biżuterii). Od tego samego sprzedawcy pochodzi także naszyjnik z prawdziwym zębem dzika, osadzony w oprawie w kolorze stali.
Skoro już mowa o klimatach wikińskiej wieszczki nie może również zabraknąć naszyjników z bursztynów. Posiadam dwa - krótszy, z nieoszlifowanymi bursztynami różnej wielkości (póki co noszony na głowie) oraz dłuższy z drobnymi i oszlifowanymi, który lubię okręcić kilka razy wokół szyi.
Zostańmy zatem przy koralach. Zajdą się u mnie również sztuczne perełki - czarne szklane i białe plastikowe, w tym także drobniejszy sznur połączony z imitacją (tak przynajmniej zgaduję) białego koralowca oraz bardzo stare różyczki, pokazywane po raz pierwszy tutaj.
A to z kolei śmieszny naszyjnik, który z dumą zaliczyć mogę do kategorii "50% handmade". W wakacje postanowiłam ulepszyć doskonale wszystkim znany tatuażowy dusik na wzór różnych modeli dostępnych w internatach. Z efektu końcowego jestem po dziś dzień bardzo zadowolona.
Jestem jednak zbyt leniwym człowiekiem aby pokusić się o samodzielne wykonanie bardziej wymagającej biżuterii tego typu. Dlatego te dwa urocze egzemplarze po prostu zakupiłam, wybierając tym razem zapięcia z lepszą regulacją obwodu, dzięki czemu pasują na mnie idealnie.
Kolejny naszyjnik z motywem krzyża - i pomyśleć, że jeszcze roku temu nie mogłam zdzierżyć wszelkich przedmiotów zaopatrzonych właśnie w ten symbol. Naszyjnik zakupiony został u tego samego sprzedawcy co koronkowe rękawiczki prezentowane w tej notce.
To uczucie, gdy upatrzysz sobie ażurową kolię z mnóstwem łańcuszków, a za chwilę Restyle wprowadza na swoje półki niemal identycznie produkt, tylko czarny. Jednak moim zdaniem naszyjnik, który trafił do mojej kolekcji prezentuje się lepiej niż propozycja Restyle - jest przede wszystkim mniejszy, bardziej delikatny i tańszy>D Zakupiony u wspominanego powyżej sprzedawcy.
Kontynuując temat krzyży muszę szybko wspomnieć o tych dwóch drobnych łańcuszkach. Pierwszy w kolorze czarnym, zakupiony w Restyle, nieco więcej o nim przeczytać można tutaj. Drugi w kolorze srebrnym, zdecydowanie mniej efektowny, ale dobrze prezentuje się na czarnych ubraniach.
I znowu krzyże! Mały srebrny przykuł mój wzrok swym charakterystycznym kształtem, który mnie kojarzy się z symbolem kwiatu lilii. Większy złoty z osadzoną na środku sztuczną perełką pojawił się już wcześniej w tej notce. Towarzyszą im inne przedmioty codziennego użytku w postaci nożyczek i łyżeczki. O nożyczkach pisałam nieco więcej tutaj, natomiast łyżeczka zasługuje na szczególną uwagę z tego względu, że gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy byłam na początku przekonana iż na końcu jej uchwytu znajduje się krucyfiks. Bliższe oględziny szybko wyprowadziły mnie z błędu, jednak do tej pory uważam, że zastawa stołowa wykończona krzyżami byłaby nieprzyzwoicie interesująca.
Ptasie czaszki - kolejny motyw, którego nie mogło u mnie zabraknąć! Dwie złote i dwie srebrne, do pary. W większości znalezione w różnych zakamarkach internetu, jedynie różaniec z czarnych koralików zakończony ptasią głową pochodzi z nieistniejącego już sklepu Candy Store.
Jak już zapewne zdążyliście zauważyć starałam się układać biżuterię do zdjęć w zestawy na podstawie mniej lub bardziej oczywistych cech wspólnych. Powyższy zestaw mogłabym śmiało zatytułować "Herbatka u wampirzego łowcy", znajdziemy tutaj bowiem naszyjnik "Death of a Vampire", ostatni z mojej niegdyś całkiem pokaźnej kolekcji od Alchemy Gothic. Jest również anatomiczne serce - małe, ale bardzo efektowne. Tuż obok imbryczek, który oryginalnie był pierścionkiem z Restyle, ale pewnego pięknego dnia postanowiłam przerobić go na naszyjnik. I oczywiście dostojna róża, którą dostałam swego czasu w prezencie, wykonana z najprawdziwszego srebra (w końcu jakiś szlachetny przedmiot wśród tego całego złomu), główkę natomiast stanowi czerwony koralowiec.
A teraz dla odmiany klimaty zwierzęce. Ogromna kocia czaszka to mój niedawny zakup z Holycreep. Jest dość ciężka i moim zdaniem niezbyt wygodna w noszeniu, jednak mówiąc szczerze jest to akurat jeden z tych naszyjników, który zakupiłam przede wszystkim ze po to by go po prostu podziwiać - wykonanie jest bowiem fantastyczne, z dbałością o każdy szczegół, a dodatkowo czaszka posiada epicki bajer w postaci ruchomej żuchwy. Kolejny kotek, tym razem w futszastej odsłonie spogląda na nas oprawiony w subtelną ramkę jako kamea. Jest to jedna z pierwszych broszek, jakie kiedykolwiek kupiłam i jako jedyna z całej prezentowanej wówczas trójki ze mną została, stanowi jeden z moich ulubionych dodatków, jest po prostu przeurocza♥ Druga kamea, która ostała się na wśród mojej biżuterii to stary projekt "Bird Panic" oczywiście z Restyle. Ostatnią broszkę stanowi wypinający się na widzów Biały Królik, którego można było już podziwiać w stylizacji "Ygritte in Wonderland".
A to już skromny zestaw przedmiotów, które łączy przede wszystkim okrągła forma. Pojawiają się tutaj jeszcze klimaty zwierzęce za sprawą kolejnego kotka oraz flaminga (a zatem Kraina Czarów również cicho za nami podąża), lecz powoli ich miejsce zaczynają zajmować motywy magiczne, jak łapacz snów z Error Shop oraz delikatna śnieżynka, również prezentowana we wspominanej stylizacji.
A skoro motywy magiczne to nie mogło zabraknąć najbardziej magicznego ciała astralnego, znanego ludzkości od samego początku i najczęściej przez człowieka odwiedzanego - księżyca. O dużym i pięknie wykonanym księżycu w złotej oprawie pisałam ostatnio niemal na każdym kroku, ale najpiękniejsze zdjęcia w jego udziałem udało mi się pokazać przy okazji stylizacji "A new epoch for Valancy Stirling". Dołączyły do niego dwa mniejsze kaboszony - drugi księżyc oraz kompas wikingów.
Znienacka powracają klimaty Krainy Czarów, a tak przynajmniej kojarzy mi się kolejny zestaw. Złoty woreczek ozdobiony przeze mnie bordową kokardką stał się rekwizytem służącej Królowej Kier w stylizacji "Painting the roses red". Podobne skojarzenia budzi maleńki królik trzymający czerwone serce - herold samej Królowej. Wszystko natomiast oplatają róże - ulubione kwiaty władczyni.
Do tych samych klimatów na upartego zaliczyć można motyw klucza. Choć bardzo lubię klucze w mojej kolekcji znajdują się niestety tylko dwa - złoty, stylizowany na stary, o ile dobrze pamiętam kupiłam go w Rossmannie, a pojawił się w stylizacji "Steampunkowa mięta". Drugi, srebrny z kokardką dostałam dawno temu w prezencie. Być może moja kolekcja jeszcze kiedyś się powiększy.
I znów powracają klimaty zwierzęce. Jakiś czas temu uparcie poszukiwałam naszyjnika z jelonkiem, jednak nie mogłam wówczas znaleźć nic co by mi odpowiadało. Postanowiłam zatem kupić pierścionek z porożem i przerobić go własnoręcznie na prosty naszyjnik. Końcowy efekt można było oglądać w stylizacji "Deer Nadia", chociaż samego stroju nie zaliczam do wyjątkowo udanych. Dopiero później udało mi się trafić na dwie okazałe kolie z jelonkami sprzedawane z drugiej ręki i byłam wówczas pod takim wrażeniem ich wykonania, że kupiłam oba warianty kolorystyczne.
Na sam koniec zostawiłam najbardziej okazałą część mojej półeczki - misterne ażurowe drobiazgi, które wyglądają niemal jak autentyczne błyskotki z epoki. Jest wśród nich okazały wisior o delikatnej barwie białego złota, który zaprezentowałam po raz pierwszy w stylizacji "Admiring autumn sun through antique stained glass windows" - niezmiennie kojarzy mi się on jako symbol słońca. Jest również drobny medalion wysadzany sztucznymi perełkami, który towarzyszył mi w wyprawie na Koci Szlak. Aż trudno uwierzyć, że pochodzi z katalogu Avon. I w końcu jest przepiękne szklane serce o barwie atramentu w złotej oprawie, która mnie osobiście przywodzi na myśl królewską koronę. Kolejna rzecz trudna do uwierzenia, ale ten naszyjnik pewnego dnia po prostu znalazłam na schodach.
Do kompletu z ażurowymi naszyjnikami, są również broszki. Niby wszystko to jest zwykłą sztuczną biżuterią, lecz każdy element wygląda jakbym skradła go prosto ze zbiorów Królowej Elżbiety. Co zabawne wszystkie broszki zdobyłam u tego samego sprzedawcy na Allegro, który niestety jakiś czas temu zwinął swój interes (może zatem faktycznie w ich pochodzeniu jest coś podejrzanego?>:D) Złota broszka ze sznurem perełek to kolejny przedmiot, który zabrałam ze sobą na Koci Szlak. Czarne kamienie w okazałej złocistej aureoli pojawiły się wcześniej w stylizacji "The Escapist" i wiąże się z nimi zabawna historia. Otóż pierwotnie wszystkie kamyczki w tej broszce były białe, nawet nie perłowe tylko po prostu białe. Doszłam jednak do wniosku, że brakuje mi czarnego akcentu w złotej oprawie, więc przemalowałam je własnoręcznie... lakierem do paznokci. Domyślilibyście się? Jest jeszcze podobny czarny kamień (taki też był od początku) w stalowej oprawie, który obejrzeć można z bliska w stylizacji "Mourning Sun". Okazałej srebrnej broszy z łańcuszkiem i perełkami, drobnej srebrzystej arabeski oraz wspamiałego zielonego kamienia oprawionego w imitację białego złota jeszcze nie miałam okazji wykorzystać do żadnego stroju, ale nie traćmy nadziei, w końcu Nowy Rok nadchodzi...
Ach, no i są oczywiście mocno okultystyczne naszyjniki z Restyle: wskaźnik "Ouija necklace" rodem ze Starożytnego Egiptu, "Gazelle skull necklace" i "Crescent pendant" po dziś dzień uznawane przeze mnie za komplet i w końcu tak bardzo podobne, a tak bardzo różne - "Mystic Mirror" i "Moon Sword". Wystarczająco nagadałam się o nich w recenzjach, nie powiem już zatem ani słowa więcej.
Jest jeszcze jeden drobiazg, który nie leży z całą resztą mojego złomu. Zwyczajnie tam nie pasuje, jest zbyt szlachetny. Chodzi oczywiście o naszyjnik Evenstar - replikę rekwizytu z filmu "Władca Pierścieni". Dawno go nie używałam, ale kto wie, może trafi się jeszcze jakaś elfia stylizacja...
A oto i dwie książki, które wspomagały mnie podczas tworzenia tej notki. Niech was nie zwiedzie brzmienie tytułu książeczki o minerałach - wnętrze kryje nie tylko zagadnienia typowo ezoteryczne, ale również wiele (powiedziałabym, że nawet więcej) rzeczowych informacji: od struktury chemicznej, przez pochodzenie nazwy aż po ciekawostki historyczne związane z każdym kamieniem. Natomiast słownika symboli Cirlota przedstawiać raczej nie muszę - dobrze napisana cegła i piękne ryciny♥

13 komentarzy:

  1. Cóż... po zobaczeniu tych cudeniek wiedz, że jadę Cię okraść ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam się bać, bo w kolejnej notce będzie tego więcej:'D
      Cieszę się, że zbiory się podobają:)

      Usuń
  2. Opal XDDD To opalit, opalizujące szkło, jak zwał tak zwał, no ale - szkło. To i tak dobrze, że przyszedł ci do głowy opal, bo większość sprzedawców wciska je jako kamień księżycowy, do którego jest znacznie mniej podobne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ Ra, przecież ja właśnie tak napisałam w tej notce;^; Początek zdania "I w końcu opal!" miał być prześmiewczy, ponieważ właśnie pod taką nazwą sprzedawał ów naszyjnik człowiek, od którego go kupiłam. Po chwili dodałam przecież "Ach nie, skądże, to tylko pospolity opalit - mętne szkło o charakterystycznej mlecznej barwie imitujące ten interesujący kamień." Mogę się nie znać na modzie i ogólnie być głupiutkim człowiekiem, ale potrafię jeszcze odróżnić prawdziwy opal od szkła:x

      Usuń
    2. Moja ślepota jest ewidentna :'D

      Usuń
    3. Z drugiej strony nie powinnam się dziwić, że jak walnę notkę na kilometry to się ludziom tekst mieni w oczach i nie chce się tego czytać^^'

      Usuń
  3. Skąd czerpiesz swe siły do pisania tak długich notek, zrobienia tylu zdjęć a następnie ich ogarnięcia? Zazdroszczę :'D
    Zazdroszczę też wielu innych rzeczy, jak na przykład kolekcji kryształów, imbryczka i kruczej broszki z Restyle, Elvenstara, ptasich czaszek oraz wisiora-łyżeczki (dlaczego pominęłaś jej pochodzenie? ;_;).
    Posiadasz naprawdę piękną kolekcję. Podziwianie jej to jednocześnie radość i katorga (nigdy nie zapraszaj mnie do siebie, albo nie wypuszczaj z pokoju bez sprawdzenia zawartości kieszeni >D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc szczerze mam ostatnio serdecznie dość tego nieustannego pisania kilometrowych notek i za każdym razem boję się czy ktokolwiek da radę przebrnąć przez ich czytanie:'D Ale miałam takie postanowienie, aby do końca tego roku opublikować konkretną liczbę notek, więc teraz od kilku dni nie śpię, bo piszę blogaXD

      Pochodzenie wisiora-łyżeczki nawet mnie nie jest do końca znane D: To znaczy wiem o nim tylko tyle, że poprzednia właścicielka wystawiła go na aukcji z kilkoma innymi drobiazgami, a ja uparcie licytowałam cały komplet tak naprawdę tylko dla tego jednego drobiazgu, który za sprawą kiepskiego zdjęcia wydał mi się łyżeczką zakończoną krucyfiksem właśnie:'D Ale nie mam niestety pojęcia kto i w jakiś magicznych okolicznościach go stworzył:<

      (XD Nie ma sprawy>D)

      Usuń
  4. Piękne, zwłaszcza klucze, łyżka, imbryczek, nożyczki (mam słabość do tych motywów).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również:) Cieszę się, że się podobają^^

      Usuń
  5. W takim razie opal jest dla mnie! ;)
    Masz naprawdę cudną kolekcję! Podziwiam, że potrafisz tyle tego wyszukać. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściara:D
      Zabawne jest to, że na większość z tych rzeczy trafiłam przez przypadek^^' Cieszę się, że kolekcja się podoba:)

      Usuń
  6. Dziewczyno! Cóż za rewelacyjny blog! Znalazłam go zupełnie przypadkowo ... i wpadłam! Nigdy nie sądziłm, że to co prezentujesz może być tak fascynujące dla osoby o wiele, wiele starszej od Ciebie. Biżuteria jest oczywiście "międzypokoleniowa", więc tu mój zachwyt nikogo nie zdziwi, ale Twoje stylizacje są tak wysmakowane i przemyślane, że "dorosły", by przedstawić je na przykład w formie pięknego albumu. Zazdroszczę Ci żelaznej konsekwencji, by swoje pomysły nabrały realnych kształtów (bardzo ładnie o tym piszesz!). Życzę blogowi dłuuugigo życia i bardzo jestem ciekawa, jak Twój styl będzie ewoluował i jaki będziesz miała pomysł na siebie w wieku np. czterdziestu czy pięćdziesięciu lat... Przede mną jeszcze dużo czytania, bo muszę przeczytać koniecznie wszystkie posty! Dziękuję, że otworzyłaś mi oczy na styl "lolici" czy "gotycki", które do tej pory, wręcz lekceważyłam...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.