środa, 30 listopada 2022

Dark Box ~ Krad Lanrete ~ Kostelík Vech savtych a kostnicí JSK I

Tak jak obiecałam w Ghost UnHallows Eve w końcu przyjrzymy się bliżej prawdziwej gwieździe poprzedniej notki - Kostelík Vech savtych a kostnicí JSK I od Dark Box. Jest to dla mnie niezwykle istotna sukienka, nie tylko z powodu swojej niezaprzeczalnej urody, ale również dlatego, że była to pierwsza sukienka z kategorii lolita fashion, którą kupiłam po tym jak zakończyłam moją przygodę z blogiem i - jak mi się wówczas wydawało - z modą w ogóle. 

Historia mojego zniknięcia ze sfery lolita fashion jest bardzo prosta, podobnie jak sam powód - zwyczajne wypalenie. Ostatnia wówczas notka pojawiła się tutaj pod sam koniec 2015 roku. Miesiące mijały, a ja czułam coraz większą potrzebę odpoczynku i zmian. W międzyczasie planowałam również przeprowadzkę do mojej drugiej połówki i rozpoczęcie nowego życia w innym mieście, pojawiła się więc w mojej głowie myśl bardzo rozważna, jak wtedy sądziłam - żeby sprzedać całą moją dotychczasową kolekcję. W końcu na nowej drodze życia dodatkowe środki finansowe będą bardzo przydatne, a i sama przeprowadzka stanie się dzięki temu łatwiejsza. Oczywiście szybko pożałowałam tej zdecydowanie zbyt pochopnej decyzji. Z blogiem czy bez, jednak tęskniłam za modą. Jest to jeden z elementów mojego życia, który daje mi radość i mam wielkie szczęście, że moja druga połowa to rozumie i wspiera. Gdy więc niespodziewanie natrafiłam na JSK od Dark Box na Allegro, oboje zgodnie stwierdziliśmy, że powinna trafić do mojej szafy. Tak oto moja pasja dla lolita fashion zapłonęła ponownie, ze wzmożoną siłą.

Według nieocenionego źródła wiedzy, jakim jest Lolibrary, Kostelík Vech savtych a kostnicí JSK I miała swoją premierę w 2017 roku, a jej cena wynosiła $172. Nie jestem pewna czy podana kwota pochodzi z ówczesnego cennika Clobbaonline (z którego sama korzystałam w czasach, gdy ich strona internetowa nie wyglądała jeszcze tak profesjonalnie i z którym miałam w większości pozytywne doświadczenia, do pewnego momentu...) czy jest to bezpośrednie przeliczenie z oryginalnej ceny samego producenta, ponieważ między innymi na rok 2017 przypada czas mojego zniknięcia ze sceny lolita fashion i przegapiłam praktycznie wszystko, co się wówczas działo. Mój egzemplarz zdobyłam w 2019 roku, z drugiej ręki i zapłaciłam za niego 500 zł, co zgadzałoby się w odniesieniu do powyższych informacji. Równolegle z wersją I sukienki pojawiła się w 2017 roku także wersja II, z wiązaniem gorsetowym zamiast szkieletowej wstawki (która na Lolibrary z jakiegoś powodu ma wyższą cenę niż wersja I, co jest dla mnie trochę nielogiczne).

Niedawno zaś Dark Box zaskakująco powrócił do tego projektu i nie tylko wznowił produkcję wersji I (oczywiście w nowej, wyższej cenie...), ale również wypuścił na rynek JSK w wersji III oraz wersję OP. Nie sposób jednak znaleźć na ich temat jakiekolwiek informacje na stronach loliciej encyklopedii - być może jest jeszcze za wcześnie, a może po prostu nikt się nie kwapi aby dodać wpisy na ich temat. Ta druga opcja wcale by mnie nie zdziwiła, gdyż moim zdaniem dwa nowe wcielenia są po prostu okropne. Te cienkie, podwójne ramiączka III wersji i prosty, pozbawiony klinowej ramy front, w którą tak elegancko oprawiona była ta piękna grafika przedstawiająca żebra. Teraz są one całkowicie obnażone i wręcz oszpecone przez ten jawny rabunek. Zaś na temat wersji OP nawet nie mam ochoty pisać. Góra tej sukienki... Rodem z kolekcji Red Queen's Black Legion, a nie siostrzanej firmy Krad Lanrete. I nie twierdzę, że w RQ-BL jest coś złego - mówię jedynie, że firmy te reprezentują dwa zupełnie inne alternatywne style, a także inne zakresy cenowe. Krad Lanrete i wszystkie jej siostrzane marki wysoko cenią sobie swoje produkty (szczególnie widać to właśnie po modelach wznowionych do produkcji, które wcześniej okazały się popularne, jak Mozarabic Chant czy Kostelík...), więc wszyscy entuzjaści EGL oczekują tutaj jednak pewnej... dokładności już na poziomie samego projektu. Nie sposób dobrze reprezentować cały akronim jeśli odnosimy się tylko do jednej z jego liter.

Tak, jestem wyraźniej rozczarowana tym, co Dark Box zaproponowało wraz z ponownym wypuszczeniem na rynek JSK w wersji I (chwała im przynajmniej za wznowienie tej wersji bez żadnych "poprawek"). Dlatego o dwóch pozostałych już więcej nawet nie wspomnę. Przejdę zaś do tego co wszystkie te wcielenia łączy i od czego biorą swoją nazwę, czyli do printu. Występuje on w trzech wersjach kolorystycznych tła: szarym, niebieskim i bordowym, zaś jego główne elementy - misterne "rzeźby" z ludzkich kości powstały w oparciu o absolutnie niesamowitą i zapierającą dech zawartość słynnej Kaplicy Czaszek w miejscowości Kutná Hora w Czechach. Gdy jednak szukałam zdjęć z wnętrza Kaplicy, aby dokonać możliwie najbardziej dokładnego porównania elementów printu, pojawił się zaskakujący problem - wygląda na to, że w oficjalną nazwę tego modelu wkradł się błąd. Nie mówię w języku czeskim, więc nie zorientowałam się od razu, ale próba przetłumaczenia oficjalnej nazwy sukienki dała podobny rezultat. Wszystko wskazuje na to, że zawiera ona literówkę i to nie jedną a trzy. Być może nawet cztery, gdyż nie jestem pewna czy słowo "kostelík" można traktować jako synonim słowa "kostel", czyli kościół. W języku polskim mamy zdrobniały "kościółek", ale z uwagi na brak wiedzy na temat języka czeskiego (który jest swoją drogą piękny, aż nabrałam ochoty żeby nadrobić te braki), nie mam pojęcia, czy działa to na podobnej zasadzie u naszych południowo-zachodnich sąsiadów. Tak czy inaczej jeśli chcemy wyszukać Kaplicę Czaszek za pomocą jej oryginalnej nazwy to brzmi ona Kostel Všech svatých s kostnicí, czyli Kościół Wszystkich Świętych z kostnicą/ossarium. Gdy porównamy ją z nazwą printu "Kostelík Vech savtych a kostnicí" to różnice w pisowni widać jak na dłoni. Ktoś po stronie Dark Box ewidentnie nie odrobił pracy domowej.

Cóż jednak zrobić - print poszedł w świat pod taką a nie inną nazwą i nic już na ten fakt nie poradzimy. Powróćmy więc do tego, co mamy obecnie przed oczami - egzemplarz upolowany z drugiej ręki w 2019 roku, za cenę przyzwoicie niższą od tej, którą życzy sobie Krad Lanrete. Trafiła mi się sukienka w rozmiarze XL i faktycznie jest na mnie w kilku miejscach trochę luźna, ale zupełnie w niczym mi to nie przeszkadza. Drugim istotnym elementem, o którym zadecydował los była wersja kolorystyczna - bordowa, co niezmiernie mnie ucieszyło (i poniekąd zaważyło na decyzji o zakupie), gdyż ze wszystkich trzech najbardziej mi się ona podoba.

Jest jednak jeszcze jedna istotna rzecz, która niemal natychmiast rzuca się w oczy i mówiąc szczerze chcę mieć ją jak najszybciej z głowy. Chodzi rzecz jasna o materiał. Posiada on roślinny wzór imitujący żakard, jednak wykonany jest w 100% z poliestru, co niestety sprawia, że jest niezwykle błyszczący i szeleści dosłownie przy każdym kroku. Taka piękna i jakby nie patrzeć droga sukienka, a taki tani materiał... Dark Box nie popisał się również i w tym przypadku. Co więcej nie na wszystkich zdjęciach sklepowych dało się zaobserwować ten efekt i jestem przekonana, że znalazło się wiele osób, które zamówiło sukienkę gdy tylko pojawiła się na rynku w 2017 roku, nie zdając sobie nawet sprawy jaki efekt końcowy czeka ich po otwarciu przesyłki z gotowym produktem. Ja byłam przygotowana na to co kupuję z drugiej ręki, ale zdecydowanie rozumiem ewentualne uczucie rozczarowania spowodowane tą sytuacją. Poliestrowe sukienki to żadna nowość w świecie lolita fashion i nawet wielkie marki mają ich całkiem sporo w swoim dorobku, ale żadna szanująca się lolita nie zapieje z zachwytu nad sztucznie błyszczącym się materiałem, któremu bliżej do halloweenowego kostiumu niż pięknego elementu odzieży. Moim zdaniem jest to na szczęście jedyna wada tej sukienki i zdecydowanie ratuje ją cała reszta projektu, jednak nawet mnie czasem nieco irytuje sposób, w jaki szeleści ona gdy się poruszam.

Skoro mamy jednak już za sobą kwestię materiału skupmy się nieco na detalach. Góra sukienki posiada wspomniane już wcześniej wycięcie na kształt odwróconego trójkąta, które stanowi bardzo eleganckie obramowanie dla grafiki przedstawiającej dolne żebra wraz z fragmentem mostka oraz widoczny z tyłu odcinek kręgosłupa. Całość umieszczona została na bordowym tle, które dodatkowo podkreśla anatomiczny charakter grafiki. Między innymi dlatego bordowa wersja kolorystyczna podoba mi się najbardziej - stanowi idealny kontrast dla jasnych kości, a dodatkowo daje nam wrażenie, że autentycznie zaglądamy do wnętrza ciała. Nie wiem natomiast skąd pochodzi grafika na górnej części sukienki - na pewno nic podobnego nie znalazłam na zdjęciach z Kaplicy Czaszek. Nie wiadomo jednak czy została zapożyczona z innego dzieła sztuki, z jakiegoś słynnego obrazu czy może po prostu z tablic podręcznika dla studentów medycyny. A może jest to autorskie dzieło grafika, który składał print na sukience? Na to pytanie niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie można natomiast zaprzeczyć, że wizerunek ten idealnie uzupełnia grafikę na dole sukienki i bez niego górna część byłaby zwyczajnie pusta.

Z tyłu góra sukienki jest gładka, pomijając oczywiście wspomniany już roślinny wzór na materiale. Górna krawędź na ramionach i karku ozdobiona jest prześliczną czarną koronką z motywem kwiatów i liści, która kontynuuje swój bieg z przodu, ozdabiając klin z kościstą grafiką.

Zamek błyskawiczny znajduje się w tej JSK po boku, co również mnie bardzo cieszy, gdyż preferuję takie rozwiązanie (powiedziałabym wręcz, że nie ma nic gorszego od sukienki z suwakiem na plecach). Jest on bardzo zgrabnie wszyty i właściwie nie rzuca się w oczy po zapięciu. Dodatkowo towarzyszy mu mała srebrna haftka, która trzyma górny brzeg w ryzach.

Jeśli chodzi o podszewkę to w zasadzie nie ma się nad czym rozpisywać - zwykła, poliestrowa, w czarnym kolorze. Dobrze, że jest. Przy okazji mamy natomiast możliwość zaobserwować, jak skrytykowany już przeze mnie materiał wygląda po lewej stronie. Cóż mogę więcej dodać poza tym, że tutaj tym bardziej widać jego wątpliwą jakość. Zostawmy go w końcu w spokoju i przejdźmy do przyjemniejszych i ciekawszych rzeczy, które nadal są przed nami.

Dół sukienki również ozdobiony jest piękną czarną koronką, jednak jest to zupełnie inny wzór niż ten, który widzieliśmy wcześniej na jej górnej części. Tutaj z kolei mamy do czynienia z małymi trójkątami (powracający klin) z motywem krzyża i girlandą drobnych kwiatków o okrągłych płatkach. Co ciekawe jest to dokładnie ta sama koronka co w Mozarabic Chant JSK.

I w końcu zbliżamy się powoli do wielkiego finału. Zanim jednak to nastąpi chciałabym zwrócić uwagę na przepiękny gradient, który tworzy się w tle na dolnej części sukienki. Czarny materiał górnej części dość płynnie łączy się z czarnym odcieniem na spódnicy, która bardzo stopniowo przechodzi w coraz bardziej nasycony odcień bordo. Podobny efekt odwzorowany został na dole, gdy bordowy kolor powoli przechodzi w czerń by płynnie połączyć się z czarną koronką. Nigdy nie sądziłam, że zwykły gradient będzie w stanie wywołać na mnie kiedykolwiek takie wrażenie. 

A tutaj jeszcze szybkie spojrzenie na drobną wadę, z którą sukienka do mnie przybyła. Takich małych zaciągnięć znalazłam kilka i bez wątpienia sama jeszcze kilka dołożę - niestety jest to dość oczywiste ryzyko w przypadku tego materiału. Na szczęście zaciągnięcia są na tyle drobne, że ciężko je dostrzec, a mnie pozostaje uważać, by nie pojawiło się nic poważniejszego.

Print podąża przez całą długość spódnicy i posiada kilka powtarzających się elementów. W górnej części, na tle z czarno-bordowego gradientu znajduje się swego rodzaju rusztowanie z kości, przypominające klatkę o symetrycznych, kwadratowych otworach. Mnie osobiście twór ten kojarzy się z nawiązaniem do krynoliny. Poniżej widzimy cztery główne elementy - gotyckie okienka różniące się zawartością, a pomiędzy nimi inne mniejsze i większe dekoracje.

Pozwolę sobie na jeszcze jedno małe wtrącenie, a mianowicie muszę przyznać, że mam dość mieszane uczucia wobec roślinnego motywu samego materiału, który nachodzi na elementy printu. Z jednej strony zastanawiam się co twórcy sukienki sobie myśleli umieszczając tak misterną i składającą się z tak licznych elementów grafikę na materiale imitującym żakard - czy chcieli żebyśmy wszyscy dostali oczopląsu i zawrotów głowy? Z drugiej jednak są na tej grafice miejsca, gdzie obecność roślinnych żakardowych zawijasów mi nie przeszkadza, a wręcz uważam ją za estetycznie dobroczynną, jak na przykład wewnątrz gotyckich okienek. Jestem więc w tej kwestii rozdarta i nie jestem w stanie jej ostatecznie rozstrzygnać. Niech każdy osądzi sam.

Rusztowanie z kości to raczej wytwór wyobraźni artystów składających grafikę, niczego podobnego nie ma w Kutnej Horze. Jednak dwa umieszczone na niej ornamenty już zdecydowanie można spotkać w Kaplicy Czaszek. Pierwszym z nich jest uroczy kościany ptaszek, którego widać powyżej. I owszem, jest to autentyczny element ze słynnego ossarium - znajduje się on na ogromnym herbie Schwarzenbergów, na dole po prawo. I chociaż graficy zmienili położenie jego głowy na potrzeby printu to zdecydowanie ta sama dekoracja. Drugi element, o którym chciałam wspomnieć niestety nie jest widoczny na mojej wersji sukienki, jeśli jednak cofniecie się do oficjalnej grafiki przedstawiającej print w trzech wersjach kolorystycznych zobaczycie małego aniołka siedzącego na kościanym rusztowaniu. Znajduje się on tak wysoko, że tylko właściciele JSK w dłuższej wersji będą mogli go odnaleźć na swoich egzemplarzach, gdyż w krótkich wydaniach został on ucięty w okolicach talii. W Kaplicy Czaszek znajdują się cztery rzeźby aniołków, każdy grający na innym instrumencie. Siedzą one na czterech dużych kolumnach-świecznikach, umiejscowionych pod ogromnym żyrandolem. 

Czterech gotyckich okienek powtarzających się przez cały print nie znajdziemy natomiast w Kutnej Horze. Ossarium posiada rzecz jasna kilka okien, a nawet dwa duże okna w bocznych nawach, przypominające witryny, za którymi znajdują się skrupulatnie ułożone stosy kości. Jednak takich misternie ozdobionych, strzelistych gotyckich okienek maswerkowych jak te na grafice zdecydowanie tam nie ma. Nie znalazłam też odpowiednika ornamentu z czaszki i rozchodzących się wokół niej piszczeli, która znajduje się na dole, pomiędzy dwoma okienkami. Wygląda jakby mogła łączyć elementy kostnej girlandy wiszącej pod sufitem lub przy wejściu, ale na żadnym zdjęciu nie udało mi się odnaleźć podobnego elementu.

Z łatwością rozpoznać można natomiast kolejne dekoracje, gdyż są niezwykle charakterystyczne i istnieje wiele zdjęć, na których je uchwycono. Pierwszym jest element przypominający ogromny kielich, który na grafice pozbawiony został swojej podstawy. W Kaplicy Czaszek znajdują się dwa takie kielichy, w zagłębieniach ścian po obu stronach schodów głównego wejścia. Druga ozdoba również występuje w dwóch egzemplarzach, zarówno na powyższym zdjęciu jak i w prawdziwej Kaplicy Czaszek. Odnaleźć ją możemy po obu stronach krucyfiksu umieszczonego na tle okna. Ornament ten z jednej strony przypomina nieco monstrancję, z umieszczoną centralnie czaszką i odchodzącymi od niej promieniami, jednak jej dolna część z łukowatymi ramionami uniesionymi ku górze przywodzi mi z kolei na myśl kształt kotwicy. Być może jest to połączenie obu motywów, a być może wszystkie moje domysły są błędne - tego niestety nie wiem. 

Wiadomo natomiast, że element printu, na którym owe kotwice spoczywają w rzeczywistości jest jedną ze wspomnianych wcześniej kolumn, pełniących jednocześnie rolę świeczników. To te cztery kolumny, na szczytach których zasiadają rzeźby małych aniołków. Czaszki z piszczelami ozdabiające ich boczne ściany także odpowiadają temu, co możemy zobaczyć w Kutnej Horze. Tuż obok mamy jednak kolejny element, którego w prawdziwej Kaplicy Czaszek odnaleźć nie mogłam - mały szkielet z wypustkami przypominającymi zalążki skrzydeł na plecach, umieszczony wraz z koroną cierniową w pierwszym z czterech gotyckich okienek. W tym przypadku znów nie mam pewności czy jest to wizja artysty przygotowującego grafikę czy też zapożyczenie z innego miejsca lub dzieła sztuki. Nie ma go na pewno w czeskim ossarium.

W drugim okienku również widnieje element, którego na pewno nie znajdziemy w Kutnej Horze. Pochodzi on bowiem z innej, równie ciekawej Kaplicy Czaszek znajdującej się w miejscowości Hallstatt w Austrii. Posiada ona własną niezwykłą tradycję, której zawdzięcza swoją drugą nazwę: "Kaplica malowanych czaszek". Czaszka na grafice sukienki, choć bez żadnej konkretnej daty czy nazwiska, posiada namalowany krzyż oraz wieniec laurowy, jest więc bez wątpienia wzorowana na tych, które można zobaczyć w austriackim Hallstatt.  

Trzecie okienko być może miało swą zawartością nawiązywać do wspomnianych już dużych witryn, za którymi znajdują się stosy kości. Jednak z tego co mi wiadomo owe stosy ułożone są w zdecydowanie bardziej zorganizowany sposób niż to co widać na powyższej grafice, dlatego nie sądzę, aby był to element wzięty żywcem z czeskiej Kaplicy Czaszek. I ponownie ciężko stwierdzić skąd artysta odpowiedzialny za print tak naprawdę zapożyczył ten konkretny fragment.

Ostatnie z czterech powtarzających się gotyckich okienek zawiera końcowe linijki Składu Apostolskiego w języku angielskim. Oczywiście producent nie mógł się powstrzymać i umieścił tuż pod słowem amen swoją własną nazwę, co mnie trochę bawi. Przy okazji wspomnę jeszcze o jednym drobiazgu, który do tej pory pomijałam, choć jest obecny na większości powyższych zdjęć. Bardzo podoba mi się fakt, że wnętrza gotyckich okienek (a także kilka innych małych elementów) mają fioletową barwę, która bardzo ładnie współgra z bordowym tłem sukienki.

Chociaż o Kaplicy Czaszek w Kutnej Horze słyszałam już od lat, niestety jak dotąd nie było mi dane odwiedzić tego miejsca osobiście i zobaczyć jego skarbów na własne oczy. Wycieczka ta jest jednak jednym z punktów na mojej liście rzeczy do zrobienia zanim dokonam żywota i mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia uda mi się ten punkt zrealizować. Póki co Kostel Všech svatých s kostnicí będzie cieszyć moje oczy na fałdach tej niesamowitej sukienki, która jest prawdziwą perłą w mojej garderobie i dzięki której jakby nie patrzeć jestem ponownie na stronach tego bloga, mogąc napisać zarówno tą jak i - miejmy nadzieję - wiele innych recenzji.

niedziela, 13 listopada 2022

Ghost UnHallows Eve

Gdy tylko Ghost ogłosił swój UnHallows Eve - event, podczas którego fani prezentują dumnie stylizacje zainspirowane estetyką zespołu, od razu wiedziałam co chcę na tą okazję zrobić. Znając zaangażowanie i pomysłowość całego fandomu spodziewałam się, że konkurencja będzie spora a poziom wysoki, jednak w ogóle nie odbierało mi to motywacji do działania. Chciałam po prostu zrealizować ten pomysł dla swojej własnej przyjemności. Naturalnie podeszłam do tematu całkiem po swojemu, więc być może bez fajerwerków, ale za to z sercem. I to dosłownie ♡

Zdjęcia zostały zrobione 30 października - pogoda oczywiście nie dopisywała, dlatego oświetlenie na fotografiach pozostawia niestety sporo do życzenia. Mimo wszystko jestem naprawdę zadowolona z efektu końcowego, o czym świadczy ilość zdjęć, którą wpakowałam w tą notkę.

Strój całościowo nie zawiera zbyt dużej liczby elementów. Ogólnie nie robię rzeczy Over The Top - uwielbiam podziwiać tego typu wyszukane stylizacje na innych, ale nie na sobie. Albo po prostu nie jest to mój styl albo zwyczajnie nie mam do tego talentu (i środków), podobnie jak w przypadku makijażu. Tak było zresztą od początku tego bloga i tak już raczej pozostanie. W tym konkretnym przypadku wydaje mi się, że zbyt wiele dodatków mogłoby przyćmić sukienkę, która zdecydowanie jest dziełem sztuki sama w sobie i bardzo chciałam, żeby grała pierwsze skrzypce w całym przedsięwzięciu. Ale do niej wrócimy - dość niekonwencjonalnie - na sam koniec.

Zaczniemy natomiast od innej gwiazdy programu. Kardynał Copia mógł przejść transformację w Papę Emeritusa IV już dawno temu, łącznie z (dramatyczną?) zmianą struktury twarzoczaszki, ale są pewne rzeczy, których fandom nigdy nie zapomni. Jak widoczna powyżej diabelska abominacja (mówię to z autentyczną i nieukrywaną czułością). Pluszak-ziemniak, który w zamyśle miał stanowić uroczą podobiznę Kardynała, zniknął z półek oficjalnego sklepu zespołu wraz z ostatnim egzemplarzem i jego sprzedaż nigdy nie została wznowiona. Jakiś czas temu znalazłam co prawda informację, że pojawił się tam ponownie, ale gdy zajrzałam na stronę żadnej wznowy nie ujrzałam. Jednak dorwanie (kultowego już) pluszaka było jednym z moich drobnych marzeń, szukałam więc wszędzie gdzie tylko było można i niespodziewanie pewnego wieczoru w końcu znalazłam. Na Vinted, zresztą jak znakomitą część wszystkiego co posiadam.

Na temat pluszowego Kardynała powstanie prawdopodobnie osobna notka, zaś na potrzeby obecnej wystarczy wspomnieć, że posłużył jako idealny rekwizyt uzupełniający stylizację. Jego czerwone wdzianko i czarne akcenty bezbłędnie wpisały się w dominujący motyw kolorystyczny. Otrzymał też ode mnie drobny, dedykowany akcent, który również współgra z wykorzystanymi kolorami - jakiś czas po zakupie samego pluszaka wpadłam na pomysł, aby sprawić mu przypinkę przedstawiającą małego białego szczurka (z oczywistych względów). Sama jestem wielką fanką przypinek (o czym też prawdopodobnie powstanie kiedyś notka) - sprawiają, że identyczne, produkowane na masową skalę przedmioty nabierają trochę bardziej osobistego charakteru. Mój spersonalizowany w ten sposób Cardi również stał się nieco bardziej wyjątkowy.

Biały szczurek na szatach Kardynała to nie jedyna przypinka biorąca czynny udział w tej stylizacji. W mojej dość pokaźnej już kolekcji musiało znaleźć się rzecz jasna miejsce dla dwóch przypinek związanych z zespołem Ghost - pierwszą stanowi twarz Kardynała (jeszcze przez papieską operacją), zaś druga przedstawia maskę noszoną przez Nameless Ghouls (które również uległy zmianie wraz z premierą ostatniej płyty, dlatego mam nadzieję z czasem uzupełnić moją kolekcję o aktualne wersje). Pomiędzy nimi zawieszone zostało anatomiczne serce na łańcuszku, o którym wspominałam już na samym początku. Jest to zwykły plastikowy naszyjnik z czerwonym szkiełkiem, pod którym znajduje się srebrna blaszka imitująca lustrzaną powierzchnię. Kupiłam je już jakiś czas temu z drugiej ręki, również na Vinted (szok i niedowierzanie). Niby nic niezwykłego, a jednak moim zdaniem pięknie dopełnia cały ubiór zarówno kolorem, jak również podkreślając anatomiczny motyw znajdujący się na sukience.

Pozostała część dodatków to już dość prosta sprawa. We włosach znalazła się absolutnie chaotyczna kompozycja z materiałowych kwiatków na spinkach, marki H&M. Kwiatki te stanowią dla mnie wręcz element nostalgiczny, znaleźć je można na wielu moich zdjęciach z poprzednich lat. Jak już wspominałam nie umiem w OTT, więc i skomplikowane headdressy nigdy nie gościły na mojej głowie. A jednak nie godzi się aby stylizacja w klimatach lolita fashion pozbawiona była stroika, dlatego owe niepozorne na pierwszy rzut oka spinki od zawsze stanowiły dla mnie bardzo dobry kompromis w tej materii. I owszem, mam ich na sobie pięć - nie widać tego niestety na większości zdjęć, ale jeśli dobrze się przyjrzeć to można na niektórych dostrzec białe kwiatki nieśmiało wyglądające zza pozostałych. Oczywiście diabelska stylizacja nie byłaby kompletna bez stereotypowego diabelskiego elementu, jakim są rogi. Para małych czarnych różków na spinkach idealnie spełniła moje oczekiwania - są lekkie i drobne, stanowią więc ciekawy akcent na głowie, ale nie przytłaczają całości i nie odwracają uwagi od reszty stylizacji. I nawet udało mi się przypiąć je we włosy stosunkowo symetrycznie.

Przejdźmy do koszuli - bardzo żałuję, że na większości zdjęć nie widać niezwykłych detali, które się na niej znajdują, dlatego koniecznie chciałam pochylić się nad tym close upem. Jest to szyfonowa koszula od Dear Celine (tak, doczeka się pewnego dnia osobnej notki - jest po prostu zbyt ładna), którą kupiłam na początku ubiegłego roku na Lace Market. Jest bardzo wygodna i wręcz idealna do sukienek typu JSK. Posiada przepiękne koronkowe detale na kołnierzyku i odpinanym żabocie. Okrągły kołnierzyk stanowi świetne miejsce do umieszczenia broszki czy przypinki właśnie, a koronkowy żabot okazał się być idealnym tłem do osadzenia efektownego naszyjnika. Uważam, że moje lustrzane serce wyjątkowo pięknie się na nim prezentuje.

Pierścionki nigdy nie były moją ulubiona formą biżuterii - zwykle używam ich bardzo oszczędnie, a w przypadku niektórych stylizacji nawet w ogóle nie noszę (podobnie jak na co dzień). Tutaj jednak okazja była wyjątkowa, a każdy detal istotny, a zatem dla zwykłej szatańskiej przyzwoitości, jak również po to aby moje dłonie nie były tak całkiem kolorystycznie odcięte od całości przywdziałam dwa pierścionki, które z całej mojej skromnej kolekcji wydawały się akurat najlepiej pasować. Jest to prosta obrączka z motywem listków, który wprawne oko odnajdzie także na samej sukience oraz pierścionek z czerwonym oczkiem dla wspomnianego koloru.

Buty to zupełny offbrand, ale są wygodne i mają obcas, który jest na tyle duży, aby nadawały się do stylizacji w klimacie lolita fashion, a jednocześnie na tyle mały, aby chodzenie w nich było dla mnie komfortowe. Mają również ciekawy element ozdobny z przodu, który moim zdaniem dodaje im charakteru. Na nogach prócz butów rzecz jasna rajstopy, które stanowią niemal idealną kontynuację motywu roślinnego widocznego w tle za printem na samej sukience. 

I tak oto w końcu przechodzimy do sukienki - Kostelik Vech Savtych A Kostnici JSK od Dark Box, czyli po prostu Krad Lanrete pod innym imieniem. Uwielbiam tą sukienkę, jest przecudna. Zdecydowanie jedna z prawdziwych perełek w mojej szafie (naturalnie doczeka się osobnej notki i to już zupełnie niedługo). Motyw Kaplicy Czaszek na spódnicy, ze wszystkimi swoimi detalami po prostu zapiera dech, jednak moim ulubionym elementem jest chyba trójkątna wstawka na tułowiu, przedstawiająca fragment żeber wraz z mostkiem oraz częściowo widoczny kręgosłup w tle - całość na wspaniałym burguntowym tle w otoczeniu czerni. Nie ma chyba w mojej szafie innej sukienki, która tak perfkcyjnie współgrałaby z estetyką zespołu Ghost. Jest idealną główną atrakcją i bardzo mi zależało, aby - wraz z pluszowym Cardim - była tutaj w centrum uwagi.

Halloween, jak również Ghost UnHallows Eve przybył i odszedł, ale moja motywacja do tworzenia i ładnych rzeczy pozostała. Być może tego mi właśnie było trzeba aby wrócić na kreatywne tory. Stylizacja ta była pierwszą, którą zdecydowałam się tu pokazać od pięciu lat, ale zdecydowanie nie była pierwszą, którą w ciągu ostatniego roku udało mi się uwiecznić na zdjęciach. I muszę przyznać, że nie mogę się już doczekać aż nadejdzie okazja do zaprezentowania pozostałych. A zatem do zobaczenia ♡