środa, 9 grudnia 2020

Maskotka KILLSTAR "Dark Lord", czyli Baphomet w popkulturze

Odkąd pamiętam chciałam zostać domorosłym demonologiem. Jedna z pierwszych książek, którą sprawiłam sobie za uzbierane kieszonkowe nosiła tytuł „Aniołowie i demony” - był to pięknie ilustrowany leksykon historii sztuki, wydany w naszym kraju przez Arkady i znaleźć w nim można było wiele pojęć i motywów związanych z wiarą chrześcijańską, po które chętnie sięgali artyści na przestrzeni wieków. Brakowało w nim jednak wizerunku, który jest chyba najbardziej charakterystyczny i ogólnie kojarzony z mediów – uskrzydlonej, antropomorficznej postaci z głową kozła i wielką świeczką między rogami, powszechnie znanej dziś pod imieniem Baphomet. Dlaczego? Przecież autor książki nie stroni od omówienia wszystkich popularnych wcieleń Szatana, a czyż Baphomet nie jest w końcu jednym z nich?

Otóż nie. A przynajmniej nie jest to takie proste. Historia Baphometa nie sięga co prawda czasów antycznych, ale mimo to jest dość pokrętna, czasem cierpi na brak informacji, a czasem ma ich aż nadto i co gorsza często są one sprzeczne! W dodatku jest mocno skażona mitami i pogłoskami, które przez wieki narosły wokół tej i tak tajemniczej postaci. Ponoć samo imię wyciekło na światło opinii publicznej wraz z początkiem XIV w., podczas słynnych procesów templariuszy. Ach, templariusze! Co by zrobiła bez nich nasza zbiorowa wyobraźnia? Pozwólcie jednak, że nie wejdę zbyt głęboko do tej rzeki – jest to temat, któremu z osobna można by poświęcić co najmniej 6 wpisów (i kto wie, może pewnego dnia się skuszę!), a dziś nie chciałabym zbyt daleko odbiegać od głównego rogatego wątku. Skupię się więc na konkretnym oskarżeniu, które przeciw nim skierowano – mieli oddawać cześć idolowi zwanemu właśnie Baphomet, do czego rzekomo ochoczo przyznali się na torturach. Co ciekawe niemal każdy przesłuchiwany opisywał bożka w inny sposób – jedni w postaci kozy, drudzy mówili o kocie, inni jeszcze opowiadali o magicznym posążku skrywającym wiedzę alchemiczną, a kolejni opisywali odciętą głowę, raz męską, raz kobiecą, czy też znowu kozią. Zupełnie jakby wyznawali wszystko, co im ślina na język przyniesie, aby tylko ich oprawcy przestali zadawać im ból (ale to tylko moja subiektywna opinia).

po lewej Eliphas Lévi "Sabbatic Goat"; po prawej Francisco Goya "Sabat czarownic/Wielki Kozioł"

Templariusze odeszli z kart historii, imię jednak pozostało i nie jeden badacz próbował zgłębić jego genezę. Teorie mnożyły się niczym heretycy w okresie średniowiecza! Nic dziwnego, że jedna z nich dotyczy rodzimego języka pierwszych założycieli zakonu. Według niej imię Baphomet pochodzi od starofrancuskich słów bapheus mété (choć mnie akurat brzmią mało francusko, ale nie jestem językoznawcą), które ponoć tłumaczy się jako „farbiarz księżyca”. Mianem tym określano alchemików – tych, którzy potrafili „przefarbować” srebrny, czyli kolor księżyca, na złoty. I tutaj na scenę wkracza kolejny Francuz, którego historia zapamiętała pod pseudonimem Eliphas Lévi. Zaczynał jako duchowny, skończył jako największy okultysta XIX w. – trzeba przyznać, że miał gość rozmach. Bardzo lubił pisać na interesujące go tematy (kolejna cecha wspólna, która nas łączy, wraz z ukrywaniem się pod przekombinowanym aliasem). A interesowała go przede wszystkim magia i alchemia. Był również niezłym grafikiem - na potrzeby swych książek stworzył wiele interesujących ilustracji, w tym również naszego rogatego bohatera.

Lévi podpisał grafikę jako „Kozioł Sabatu”, ale użył też ponoć znanego nam już imienia Baphomet. Powróciło ono bowiem właśnie w XIX w. wraz z dyskusją o przewinieniach nieszczęsnych templariuszy. Być może przemówiła do niego teoria o farbiarzu księżyca, tego nie wiemy. Wiemy natomiast jak argumentował wygląd stworzonej przez siebie postaci. Określał ją jako symbol idealnej harmonii, która scala w swojej naturze dualizm wszystkich rzeczy - na pozór ze sobą sprzecznych, lecz tutaj łączących się w jedno bez cienia konfliktu. Każdy z elementów graficznego przedstawienia Baphometa ma swoje znaczenie i nie jest przypadkowy, a ja stopniowo omówię wszystkie, oczywiście w odniesieniu do naszego pluszowego odpowiednika. W końcu czas najwyższy, aby do niego przejść po tym krótkim historycznym wstępie.

Maskotkę kupiłam sobie na urodziny, w sklepie internetowym Rockmetalshop w maju bieżącego roku. Jest częścią serii „Kreeptures” stworzonej przez markę KILLSTAR. Założenia są proste – pluszaki mają łączyć w sobie urok maskotki i grozę stworzeń znanych z mitów czy popkultury. „Dark Lord”, luźno oparty na wizerunku Baphometa, wypuszczony został na rynek w 2017 r. i był jedną z ich pierwszych pięknych abominacji. Trzeba przyznać, że producent od razu przechodzi do sedna – na holograficznej naklejce tuż nad nazwą pluszaka widnieje symbol Lewiatana. Lecz co potwór morski ze Starego Testamentu ma wspólnego z naszym rogatym farbiarzem? Za pierwszą analogię możemy podziękować Johnowi Miltonowi, który w poemacie „Raj utracony” używa imienia Lewiatan na określenie siły swojego głównego bohatera – Lucyfera. Następnie pałeczkę przejął Anton LaVey, obierając „pentagram Bafometa” za symbol dla utworzonego przez siebie Kościoła Szatana. Na każdym z wierzchołków zwróconej do dołu pięcioramiennej gwiazdy, w którą wpisano głowę kozła, znajdują się hebrajskie litery – czytane we właściwym kierunku składają się na imię „Lewiatan”. Tak oto ów morski potwór stał się w popkulturowej świadomości synonimem samego diabła, a symbol kozła na dobre skojarzony został z satanizmem.

Temat pentagramów jeszcze powróci, podobnie jak moje wytłumaczenie, dlaczego w powyższym akapicie napisałam imię Baphomet inaczej niż dotychczas. Tymczasem skupmy się jeszcze chwilę na kartonikowej metce. Ma ona kształt trumny – jest to motyw wspólny dla wszystkich maskotek z serii i nie stanowi tutaj szczególnego symbolu. Ma najwyraźniej wpisywać się w wywołujący ciarki aspekt całego przedsięwzięcia i pod tym względem dobrze się spisuje. Doceniam porządne wykonanie jak również wspomnianą już holograficzną naklejkę z nazwą. Sama grafika jest prosta, utrzymana w czerni i bieli – można się wręcz pokusić o skojarzenie z klasycznymi horrorami. Osobiście postanowiłam zachować ją sobie jako zakładkę do książki.

Odrobina danych technicznych: według producenta maskotka ma ok. 40 cm wysokości. Ja jednak mojego kozła zmierzyłam osobiście i muszę zauważyć, że od osculum obscenum aż po sam czubek płomienia wyszło mi o 3 cm więcej. Całość wykonana została ze sztucznych materiałów – eko-skóry i krótkiego futerka w kolorze czarnym oraz szarym. Jest ono niezwykle miękkie i szalenie przyjemne w dotyku – kozioł jest zaiste pluszowy jak samo piekło, dosłownie nie można się od niego odkleić. Jego mroczne wnętrze skrywa zaś wypełnienie z mikrofibry, dzięki czemu utrzymuje swój kształt nawet gdy zapewnimy mu porządną dawkę miziania.

Warto również dodać, że KILLSTAR postarał się o różnorodność wcieleń dla tej konkretnej maskotki – naliczyłam ich łącznie sześć (przypadek?). Jest oczywiście wersja podstawowa, wydana jako pierwsza i tę właśnie posiadam na własność. Następnie pojawiła się – według moich obserwacji najbardziej popularna – wersja całkowicie czarna, ozdobiona jedynie czerwonymi detalami w postaci oczu i haftu. Sączę, że to właśnie jej popularność skłoniła producenta do całkowitego wydojenia tego złotego cielca i zaprezentowania również takiej samej wersji z różowymi detalami. Później poszło już z górki: intensywnie czerwony Bloodred, biały jak śnieg Speedball oraz Bubblegum ze swym epickim różem. Co ciekawe wszystkie te wersje wykonane zostały w oparciu o ten sam model, który jednak różni się od podstawowego. Różnica nie polega jedynie na tym, że wszystkie posiadają na czole typowy pentagram, podczas gdy pierwszy ma po prostu gwiazdę. Widać to również w kształcie łuku brwiowego kozła, który nadaje większości wcieleń pluszowego Baphometa dosłownie złowrogie spojrzenie. Wyjątek stanowi właśnie pierwsza wersja, która obdarzona została zdecydowanie bardziej łagodnym wyrazem pyska. 

Nadszedł czas na szczegółowe porównanie XIX-wiecznego wizerunku ze współczesną maskotką. Początek jest obiecujący, gdyż między krętymi kozimi rogami znajduje się wiecznie płonąca pochodnia, którą sam Lévi określał jako płomień inteligencji, kaganek oświaty. Dodatkowo interesujący jest tutaj fakt, że niektórzy utożsamiają Baphometa z greckim słowem Sophia, które oznacza Mądrość. Nasz kozioł jest zatem „niosącym światło wiedzy”, także w pluszowej wersji. Jedynym mankamentem, który zauważyłam w moim egzemplarzu jest nieco krzywa świeczka, ale domyślam się, że może to być kwestia indywidualna i nie musi występować u każdej maskotki. Sam płomyk wykonany został z przyjemnego materiału w kolorze pomarańczowym i żółtym, który naszyto na czarne futerko i wykończono prostym haftem. Materiał delikatnie odbija światło, dzięki czemu faktycznie przywodzi na myśl prawdziwy płomień.

Eliphas Lévi jako pierwszy wyróżnił dwa rodzaje pentagramów – te zwrócone centralnym wierzchołkiem do góry były w jego przekonaniu dobre, zaś tym odwróconym przypisywał złowrogie atrybuty. Nakreślony przez niego Baphomet nosi na czole pentagram zwrócony ku górze, a zatem symbol światła. Wspominałam w jednym z wcześniejszych akapitów, że Anton LaVey obrał dla swojego zgromadzenia symbol odwróconego pentagramu z wpisaną weń głową kozła. Symbol ten nazywany jest „pentagramem Bafometa” i przyznam szczerze, że nie znalazłam informacji, która argumentuje użycie takiej nazwy – w końcu brakuje mu jakże istotnego elementu w postaci omawianej już pochodni. Jedyny nasuwający się wniosek to odwołanie do domniemanego idola templariuszy, istniejącego pod postacią odciętej głowy. A także fakt, że według Kościoła Szatana Baphomet, podobnie jak Lewiatan, są synonimami Lucyfera. Osobiście nie zgadzam się z tym poglądem i jestem zdecydowanie za autonomią dla każdego z tych imion (w końcu im większa gromada tym weselej). Z tego powodu, dla odróżnienia Baphometa Léviego od Bafometa LaVey’a (a przyznacie sami, że można poczuć dezorientację) postanowiłam zastosować odmienną pisownię. Co natomiast ma nam do zaoferowania w tej kwestii KILLSTAR? Wspominałam już, że pozostałe wersje maskotki posiadają na czole pentagram, podczas gdy moja ma jednolitą gwiazdę, równo wypełnioną metalicznym haftem. Jednak we wszystkich wersjach pluszaka "Dark Lord" ten pięcioramienny symbol zwrócony jest do dołu – producent idzie zatem zgodnie z obranym od początku kierunkiem i wybiera wersję LaVey’a. 

Głowa kozła, jak już zdążyliśmy się przekonać element iście kluczowy i to na wielu płaszczyznach, symbolizuje według Léviego zwierzęcy pierwiastek Baphometa – co jest dość oczywiste. Na tym jednak nie koniec! Jak bowiem pisze nasz uczony: „głowa bestii ma wyrażać przerażenie grzesznika”. Nie będę z mistrzem polemizować, gdyż jako rysownik sama dobrze wiem, jak trudne i żmudne są próby oddania grymasów przypisywanych twarzy ludzkiej na postaci z głową zwierzęcia (myślę, że doskonale rozumieją to wszystkie osoby rysujące własne Oryginalne Postacie). Mogę natomiast przyjrzeć się jak wygląda to na mojej maskotce. Jak już wspomniałam grymas na obliczu pluszaka „Dark Lord” zależy od wersji (i pewnie od innych czynników losowych, które mogą mu się przydarzyć na linii produkcyjnej), jednak pozwolę sobie otwarcie zauważyć, że akurat mój koziołek ma na pysku uroczego derpa. Szalenie mnie to rozczula ♥ Lecz nie jest to jedyny powód, dla którego maskotka w swej oryginalnej wersji podoba mi się najbardziej ze wszystkich. Chodzi też o dobór kolorów. W końcu to własnie złote elementy w postaci oczu i haftu najlepiej wpisują się w teorię o alchemicznym Farbiarzu Księżyca.

Oczywiście w opozycji do aspektu zwierzęcego musi stać pierwiastek ludzki. Pojawił się on na XIX-wiecznej grafice pod postacią kobiecego torsu z parą piersi oraz androgynicznymi ramionami – jak pisał sam Lévi jedna z dłoni jest męska a druga żeńska, choć nie udało mi się znaleźć konkretnej informacji o tym, która jest która. Można się więc spierać, że nie jest to zbyt dobrze widoczne na oryginalnej grafice. Bądźmy jednak szczerzy – stereotypowe postrzeganie wyglądu męskich i kobiecych dłoni nie zawsze ma swoje odzwierciedlenie w prawdziwym życiu i być może mistrz Eliphas zdawał sobie z tego sprawę o wiele lepiej niż nie jeden współczesny człowiek. Prawdopodobnie nie ma znaczenia, po której stronie Baphometa znajduje się dana dłoń - najistotniejszy jest fakt, że łączy on w swojej ludzkiej naturze zarówno cechy męskie jak i żeńskie. Ręce tworzą również znak okultyzmu, jak odnosi się do niego sam Lévi – prawa z napisem solve, czyli „rozwiąż” wskazuje ku górze, na biały księżyc zwany Chesed, lewa zaś, opatrzona słowem coagula, czyli „zwiąż”, wyciągnięta jest w dół, w stronę czarnego księżyca zwanego Geburah. Nasz mistyk określił tę konfigurację jako „doskonałą harmonię miłosierdzia ze sprawiedliwością”, gdyż właśnie te pojęcia symbolizować miały wspomniane księżyce. Gest może też przywodzić na myśl określenie As above, so below - „Jak na górze, tak i na ziemi”, związane z hermetyzmem i świętą geometrią, a mówiąc w uproszczeniu – idealną harmonią. 

Znakiem hermetyzmu jest także kaduceusz, który widnieje na brzuchu Baphometa. Atrybut greckiego boga Hermesa – laska, wokół której owinęły swe ciała dwa skłócone wcześniej węże, znana jest z mitologii jako symbol rozwiązywania konfliktów. Istnieje jednak druga wersja mitu z parą węży oraz laską, która później staje się atrybutem Hermesa – związany jest z nią motyw zmiany płci, powracamy zatem do przenikających się wzajemnie aspektów męskich i żeńskich. Mistrz Eliphas sugeruje też, że nie bez powodu laska ta znalazła się pomiędzy skrzyżowanymi nogami – odnosi się do niej jako do symbolu fallicznego, manifestującego w jego przekonaniu życie wieczne. Jego grafika przedstawia kaduceusz na tle rybich łusek, które z kolei symbolizują żywioł wody. Dlaczego symbol Hermesa na tle wody? Otóż rzymskim odpowiednikiem greckiego boga Hermesa był Merkury. Merkuriuszem nazywano niegdyś rtęć – pierwiastek chemiczny (którego angielska nazwa brzmi nomen omen mercury) występujący w swym podstawowym stanie jako ciecz, bardzo istotny dla alchemii i utożsamiany z symbolem planety Merkury. 

Sam Baphomet nie jest jednak stworzeniem związanym jedynie z żywiołem wody (wbrew temu, co mogłoby sugerować jego domniemane powiązanie z Lewiatanem). Wręcz przeciwnie – łączy w sobie wszystkie cztery żywioły, jak przystało na symbol idealnej harmonii. Już na samym początku, jeszcze zanim dobrnęliśmy do rybich łusek, mieliśmy styczność z żywiołem ognia w postaci naszej wiecznie płonącej pochodni oświecenia. Żywioł ziemi reprezentowany jest przez – jakżeby inaczej – glob ziemski, na którym spoczęły skrzyżowane kozie nogi. I choć nie jest to co prawda pozycja lotosu, nie można odmówić jej skojarzeń z medytacją, a idąc tym tropem także z wspominanym oświeceniem. Wróćmy jednak do żywiołów, bo oto został nam ostatni – reprezentowany przez skrzydła żywioł powietrza. U naszej maskotki został one wykonane z eko-skóry – dobrze się prezentują, są raczej symetryczne, zachowują swój kształt i trzymają się całkiem prosto, nie opadają ani nie przyklapują na boki. Można się jedynie przyczepić kilku wystających nitek, ale hej – taka jest estetyczna cena za tanie produkty robione na masową skalę.

Dociekliwy czytelnik mógłby teraz rzec: „No dobrze, wszystko pięknie, ale grafika stworzona przez Eliphasa Léviego nijak się ma pod tymi wszystkimi względami do rzeczonej maskotki, droga autorko!” I faktycznie. „Dark Lord” nie posiada ani kobiecych piersi, ani androgynicznymi ramion. Ogólnie cała gadanina na temat ludzkiego aspektu Baphometa zwyczajnie go nie dotyczy. KILLSTAR stworzył go w całości kozłem. Posiada on kozie raciczki, bardzo starannie wykonane z eko-skóry, jednak nie są one ułożone w geście z XIX-wiecznej grafiki. Nogi, również zakończone gustownymi raciczkami, są co prawda skrzyżowane, lecz nie dostaliśmy w komplecie ziemskiego globu, aby naszego stwora na nim usadzić. Nawet skrzydła nie zgadzają się co do joty – Lévi widział je jako ptasie (lub może raczej anielskie), zdecydowanie opierzone, natomiast te na plecach pluszaka przywodzą na myśl skórzaste skrzydła nietoperza. Nie da się ukryć, że najwięcej podobieństwa z Baphometem mistrza Eliphasa odnajdziemy w głowie naszej maskotki. O tę głowę rozchodzi się w końcu w okultystycznych kręgach od wieków. 

A teraz, drogie dzieci, pocałujcie kozła w metkę

Siedem lat temu w Stanach Zjednoczonych założona została Świątynia Satanistyczna (The Satanic Temple, TST – nie mylić ze wspominanym wcześniej Kościołem Szatana) . Jest to nonteistyczna grupa aktywistów, popierających między innym ideę oddzielenia kościoła od państwa. W ramach tej idei członkowie organizacji postanowili zareagować na odsłonięcie pomnika Dekalogu w miejscu publicznym w Oklahomie poprzez postawienie własnego monumentu. Mierząca prawie 3 metry rzeźba z brązu wykonana przez artystę Marka Portera odsłonięta została w Detroit w 2015 r. i przedstawia interpretację wizerunku Baphometa wprost z kart księgi Eliphasa Léviego. TST czerpie zresztą z tego wizerunku garściami – ich symbolem, podobnie jak wcześniej u LaVey’a, jest odwrócony pentagram z wpisanym weń kozim łbem, jednak tym razem głowa ta nosi zdecydowane ślady podobieństwa ze znaną nam grafiką.

Rzeźba Baphometa pod patronatem Świątyni Satanistycznej najwyraźniej bardzo przypadła do gustu twórcom serialu „Chilling Adventures of Sabrina”, wykorzystali oni bowiem figurę łudząco do niego podobną. Nic dziwnego, że przedstawiciele grupy pozwali z tego tytułu zarówno wytwórnię Warner Bros jak i platformę Netflix. I nie chodzi tutaj jedynie o naruszenie praw autorskich (bo najwyraźniej ktoś nie odrobił pracy domowej i nie doczytał, że ten konkretny wizerunek nie jest starożytną domeną publiczną, a współczesnym dziełem sztuki, zdecydowanie podpadającym pod copyright). W serialu posąg przedstawiony został jako dosłowny obiekt kultu, symbol Szatana teistycznego, co zupełnie nie zgadza się z postulatami TST. Jak zauważył magazyn Times: „grupa nie promuje wiary w osobistego Szatana . Zgodnie z ich logiką, Szatan jest abstrakcją, postacią literacką, a nie bóstwem - opowiada się za racjonalnością, sceptycyzmem, za mówieniem władzy prawdy nawet za wielką osobistą cenę”. Sprawa rozstrzygnięta została na mocy porozumienia poza sądem, kwota łagodząca spór nie została podana do wiadomości publicznej, a Netflix zobowiązał się do umieszczenia w napisach końcowych odpowiednej adnotacji. Nie zmienia to jednak faktu, że znacząco przyczynili się do demonizowania wizerunku samego Baphometa, a jemu już chyba wystarczy złej sławy.

Baphomet jest symbolem, to nie ulega wątpliwości. Jednak jego znaczenie zmienia się w zależności od tego, kogo spytamy. Dla jednych jest Mądrością, dla innych synonimem wszelkiego zła, kolejni widzą w nim uosobienie pogańskiego rogatego bóstwa. Co zaś ja widzę w Farbiarzu Księżyca? Zawsze podobał mi się motyw dualizmu w literaturze i sztuce, nic więc dziwnego, że najbardziej przemawia do mnie oryginalna interpretacja Eliphasa Léviego – dwoista natura wszechrzeczy, połączona idealną harmonią w najwyższą istotę, w stan, który pozwala w końcu osiągnąć spokój i oświecenie. Czy zatem przeszkadza mi, że pewne szczegóły mojego pluszowego kozła nie idą w parze z jego XIX-wiecznym wizerunkiem? Nie. KILLSTAR zrobił swoją komercyjną interpretację, co nie oznacza wcale, że musi się za nią kryć jakaś wyższa ideologia, którą każdy kupujący zmuszony jest bezwzględnie przyjąć. Z zakupu pluszaka jestem już od samego początku wyjątkowo zadowolona – jest bardzo porządnie wykonany i zdecydowanie cieszy oko. Dodatkowo nieczęsto spotka się tak urocze i zabawne przedstawienie czarnego kozła w branży upominkowej – na jego widok aż chce się zakrzyknąć „Hey baby, kiss the goat!” 

4 komentarze:

  1. Część.Przepraszam,że Ci spamuję,ale czy może ten płaszczyk należał do Ciebie i był ze sklepu Restyle dawno temu?Proszę o odpowiedź.I w którym roku był kupowany?Pozdrawiam i przepraszam https://archiwum.allegro.pl/oferta/punk-rave-plaszcz-gothic-lolita-vintage-restyle-i8243136330.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że sprawa musi być naprawdę poważna, skoro nawet mój blog dostał przy okazji komentarze, a to rzadka rzecz tutaj :) Cieszę się, że odezwałaś się do mnie na Vinted, bo to zdecydowanie miejsce, w którym można do mnie pisać w sprawach kupna i sprzedaży i cieszę się, że mogłam pomóc. Szkoda tylko, że nie chciałaś zdradzić szczegółów całej tej sytuacji, skoro już zostałam w nią zamieszana - zaciekawiło mnie to. Ale ok, nie będę nalegać, mam nadzieję, że wszystko się pozytywnie wyjaśni.

      Usuń
  2. Jeden z nielicznych blogów na który zaglądałam nadal, mimo spadku popularności blogów. Cieszę się z Twojego powrotu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :) Co prawda koniec semestru i sesja trochę zatrzymały moje plany na styczeń, ale jeszcze tylko ten tydzień i będzie z głowy, a tym samym będę mogła spokojnie powrócić do pisania.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.