środa, 30 grudnia 2015

Krad Lanrete "Mozarabic Chant JSK"

Marzenia się spełniają a los bywa bardzo przekorny. Kiedy Krad Lanrete po raz pierwszy zaprezentowało światu swój projekt Mozarabic Chant JSK byłam jeszcze raczkująca lolitą z nosem utkwionym w produktach Bodyline i nie miałam pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak Indie Brands. O wszystkim, łącznie z samą sukienką, dowiedziałam się znacznie później, kiedy to szanse na jej zakup od producenta były już właściwe zerowe. Poszukiwałam tego printu uparcie przez ostatnie dwa lata i nic nie udało mi się wskórać. Aż w końcu ją znalazłam, ledwo miesiąc po oficjalnej decyzji, że kończę z lolita fashion na dobre. I jak widać mimo tych dziarskich zapewnień nie umiałam się powstrzymać.
Któż by mnie jednak winił, skoro Mozarabic Chant JSK jest po prostu cudowna. Od samego początku ze wszystkich trzech proponowanych przez Krad Lanrete wersji kolorystycznych najbardziej przypadły mi do gustu odcienie beżu (czy też szarości). Nie wierzyłam zatem własnym oczom, gdy spostrzegłam właśnie ten egzemplarz na polskim portalu Vinted. Wątpliwości kłębiły się w mojej głowie tylko przez chwilę, czym prędzej napisałam do poprzedniej właścicielki i po kilku dniach sukienka była moja.
Niektórzy mawiają, że nieszczęście jednych jest szczęściem dla drugich. Nie raz zmuszona byłam sprzedać ledwo co rozpakowaną z oryginalnej folii sukienkę zakupioną u chińskich producentów, gdyż okazała się ona być w złym rozmiarze. Poprzednia właścicielka Mozarabic Chant JSK również zdecydowała się na sprzedaż swojego egzemplarza tylko dlatego, że przysłano jej za duży rozmiar. Szczęśliwie dla mnie w tym przypadku wymiary chińskiej Lki okazały się być w sam raz na moją sylwetkę. I w ten oto sposób trafiła do mnie sukienka w idealnym stanie, dosłownie nowa.
Nie zamierzam rozwodzić się na temat pochodzenia printu, który stał się podstawą do stworzenia Mozarabic Chant JSK, nie jestem bowiem znawczynią. Najistotniejszy jest sam fakt, że wszystkie grafiki widoczne na sukience pochodzą z autentyczniej księgi liturgicznej, co poniekąd czyni z tej JSK prawdziwy zabytek średniowiecza. Tytuł księgi odnaleźć można na dołączonym do niej pasku.
Przeniesienie klimatycznych liter, momentami zabawnie wyglądających dla laika (którym jestem) i otoczonych prostokątną ramą na pasek jest w moich oczach genialnym posunięciem. Szerokość i długość paska została nawet idealnie dopasowana do oryginalnego napisu, nic nie musiało być na siłę ścieśniane czy ucinane. Chwała grafikom również za to, że nie pokusili się o "naprawianie" starego napisu za wszelką cenę - wszystkie pęknięcia i przetarcia stronic zostały pieczołowicie przeniesione na materiał, przez co całość wygląda niezwykle realistycznie, jakby pasek sam był już bardzo wiekowy.
W ten oto sposób sukienka prezentuje się bez paska. Producentowi należy się spora pochwała za to, że dał klientom pełną swobodę jeśli chodzi o noszenie wspominanego dodatku. Nie każdy lubi przecież klasyczne waits ties doczepiane do sukienek za pomogą guzików lub co gorsza przyszyte na stałe. W tym przypadku możemy zawiązać pasek wedle własnych upodobań - tradycyjnie z kokardą z tyłu lub też na przedzie albo w ogóle z niego zrezygnować. To jednak nie wszystko, widziałam bowiem stylizacje, w których dziewczyny używały go jako szarfy do przewiązania włosów! Mnie zaś najbardziej podoba się w tym wszystkim fakt, że nie trzeba mocować się z zawiązywaniem kokardy z tyłu "na ślepo" - można najpierw zawiązać pasek z przodu, a później po prostu obrócić go kokardą na tył:3
Oczywiście obracanie paska wokół talii możliwe jest jedynie jeśli nie skorzystamy z delikatnych szlufek, bowiem Krad Lanrete pomyślało nawet i o nich, czym po raz kolejny bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Szlufki są dwie, symetrycznie po bokach, a wyglądem przypominają delikatne sznurki lub wręcz nitki. Sprawiają wrażenie solidnych, jednak przy przewlekaniu paska należy mimo wszystko zachować pewną ostrożność - w końcu każdy przedmiot traktowany zbyt ostro może ulec zniszczeniu. Szlufki zdają egzamin jeśli chodzi o podtrzymywanie paska, jednak możemy śmiało zawiązać go w talii bez ich pomocy, jak kto woli. Ich delikatny wygląd działa także na korzyść jeśli zrezygnujemy z noszenia paska, nie będą nam również przeszkadzać gdy zechcemy zastąpić go innym dodatkiem.
Sukienka wyposażona została w znajdujący się na boku zamek błyskawiczny (tak, od czasu recenzji Light Summer OP od Dear Celine stał się on dla mnie bardzo istotną kwestią). Ekspres jest bardzo dobrze ukryty pomiędzy dwiema krawędziami materiału oraz idealnie dopasowany do niego kolorystycznie, dzięki czemu podczas noszenia jest po prostu niewidoczny. Tuż pod pachą znajduje się również drobna haftka, jednak zamek zapina się na tyle wysoko, że jej asysta nie jest konieczna.
Górna część sukienki przyozdobiona została majestatycznym wiązaniem gorsetowym, pod którym kryje się kolejna piękna część zabytkowej księgi. Zastanawiam się czasem co było pierwsze: pomysł producenta na trójkątne wiązanie czy owa grafika, do której dopasowano kształt całej konstrukcji?
Zarówno wiązanie gorsetowe jak i cały dekolt obszyte zostały bajeczną gipiurą. To chyba najpiękniejszy rodzaj gipiury jaki kiedykolwiek miałam okazję oglądać na loliciej sukience, przebija nawet ukochane przeze mnie motywy kwiatowe wykorzystane w Judgement Day JSK od Surface Spell. Zachwyca mnie wygląd samej ozdobnej taśmy, zachwyca pomysł przewleczenia przez nią wstążki na górnej krawędzi dekoltu, zachwyca w końcu sposób, w jaki jasny odcień gipiury dopasowany został do nieco ciemniejszego materiału sukienki oraz jak niezwykle wygląda całość w połączeniu z brzoskwiniową wstążką. I jeszcze ta drobna złota przywieszka w kształcie klepsydry, symbolu Krad Lanrete♥
Tył sukienki jest gładki - i bardzo dobrze, mając tak bogate zdobienia z przodu nie potrzeba kolejnego wiązania gorsetowego na plecach. Można tu natomiast podziwiać znakomity jakościowo materiał. Podczas oglądania zdjęć sklepowych wydał mi się on dość sztywny i to była moja jedyna obawa wobec tej sukienki. Okazało się jednak, iż moje pierwsze wrażenie było bardzo mylne. Materiał faktycznie jest grubszy, ale jednocześnie niezwykle miękki i fantastycznie miły w dotyku. Dzięki swojej gramaturze pięknie się również układa. I w końcu to właśnie tył górnej części sukienki jest idealnym miejscem do podziwiania podstawy printu - drobnych wersów również zaczerpniętych z oryginalnej księgi liturgicznej. Wyglądają one niczym magiczne inkantacje, a materiał zastępuje tajemne stronice.
Dół sukienki zachwyca mnie w równym stopniu co góra. Całość jest mocno rozkloszowana i ułożona w bardzo wdzięczne szerokie plisy, dzięki czemu nabiera eleganckiego charakteru. Sukienka fantastycznie się układa, również bez pomocy petticoat, co dla mnie jest prawdziwym wybawieniem.
Dolna krawędź zwieńczona została kolejną zachwycającą gipiurą. Ażurowe trójkąty otoczone wianuszkiem drobnych okręgów i połączone miedzy sobą wdzięcznymi kwiatkami. Znajduje się tu nawet motyw krzyża, jakże adekwatny do klimatu całości. Widać, że każdy detal został tutaj dokładnie przemyślany i nie ma żadnego przypadkowego elementu. Po prostu istne arcydzieło.
Nie można zapomnieć o podszewce. Beżowo złota, idealnie dopasowana kolorystycznie do całości i niezwykle przyjemna w dotyku. W górnej części sukienki połączono ją z właściwym materiałem z godną podziwu precyzją. W dolnej zaś nie jest przyszyta na stałe, jak preferuję, jednak Krad Lanrete przymocowało ją w kilku miejscach do właściwego materiału za pomocą mocnych nitek - tych samych, z których wykonano szlufki do paska. Dzięki temu podszewka trzyma się na miejscu, tuż przy głównym materiale, a ja nie mogę na nic narzekać. Jest to zresztą pierwsza moja recenzja, w której nie jestem w stanie wyrazić choćby jednej krytycznej uwagi. Bardzo się cieszę, że mogłam zaprezentować ją akurat pod koniec roku, stanowi najlepsze podsumowanie jakie mogłam sobie wymarzyć♥
W nadruk wkomponowano złote napisy z nazwą producenta oraz jego symbolem w postaci klepsydry.
I oczywiście sam print - wzór zaczerpnięty żywcem ze średniowiecza. Epoka ta stała się w ciągu ostatnich miesięcy obiektem moich żywych zainteresować, jednak najbardziej rozczula mnie typowe dla tamtego okresu malarstwo. W często koślawych i pozbawionych idealnej symetrii dziełach średniowiecznych skrybów odnajduję bowiem podobieństwo do moich własnych desperackich prób związanych z rysunkiem. W dużej mierze właśnie dlatego naiwność średniowiecznych malowideł tak mnie rozczula, czego dowodem są poniższe zdjęcia, na których starałam się uchwycić każdy detal, który wywołał na mojej twarzy uśmiech rozbawienia, ale i zachwytu. Przy okazji muszę wspomnieć o perfekcyjnym dopasowaniu nadruku na szwach. Co więcej umieszczona została tutaj grafika, która w oryginalnej księdze rozpościera się właśnie na dwie sąsiadujące stronice. Genialne posunięcie!
Z zakupu Mozarabic Chant JSK jestem niezwykle zadowolona. Dawno nie miałam do czynienia z taką jakością i takim kunsztem wykonania, nawet w przypadku innego projektu Krad Lanrete, który gościł w mojej szafie, a mianowicie Phantom of  the Opera JSK. Obawiam się, że od tej chwili żadna inna sukienka nie zrobi już na mnie takiego wrażenia jak to średniowieczne cudo. Jeśli uda mi się kiedyś stworzyć naprawdę godną stylizację z udziałem tego dzieła sztuki i sfotografować ją w równie godnych okolicznościach przyrody zatytułuję ją wówczas "Eternal Dark Ages" - jak wiadomo Wieki Ciemne to potoczne określenie epoki średniowiecza (choć była ona bardziej złożona i bogata niż może się wydawać), natomiast Eternal Dark to nazwa producenta, Krad Lanrete czytane wspak♥

wtorek, 29 grudnia 2015

Silme's Wardrobe Post part V - jewelry (part II)

Moje biżuteryjne zbiory nie są może wyjątkowo pokaźne, ale mimo to zmuszona byłam rozdzielić ich prezentację na kilka notek. Nie bójcie się jednak, w planie są tylko dwie i tym razem zrobię co w mojej mocy aby ta druga notka nie urosła do monstrualnych rozmiarów swojej poprzedniczki. Nie będę się już zatem wymądrzać na temat kamieni czy znaczenia symboli, ograniczę ilość tekstu do minimum, a przemawiać będą po prostu zdjęcia, których tym razem zmieściło się tutaj łącznie aż sto! Nie ma zatem sensu dłużej zwlekać i po notce poświęconej naszyjnikom, broszkom i bransoletkom od razu przystępuję do opisywania pierścionków zamkniętych w tej oto mahoniowej antycznej szafie.
Najwłaściwiej byłoby rozpocząć od zajrzenia tuż za główne oszklone drzwiczki starej, magicznej szafy, jednak jak sami widzicie jest tutaj na chwilę obecną dość skromnie. Nie wszystkie przegródki są wypełnione, a łącznie zamieszkuje je tylko osiem pierścionków. Jednak nie byle jakich!
 Pierwszym jest okazały czarny pierścień z misterną, ażurową oprawą. Owalny kamień mieni się pod odpowiednim kątem niczym kocie oko, jednak trudno uchwycić to na fotografii. Pierścień można już było oglądać w stylizacji "Mourning Sun", gdzie zdecydowanie lepiej wyszedł na zdjęciach.
Następny jest równie ażurowy komplet czterech złotych obrączek z H&M, które mnie kojarzą się z koronami elfów. Jedna z nich została przeze mnie użyta w stylizacji "Admiring autumn sun...".
Dwa kolejne pierścionki to trójwymiarowe podobizny łabędzia oraz królika. Nie przepadam za noszeniem tak dużych pierścionków na co dzień, a mimo to oba należą do moich ulubieńców ze względu na niesamowicie oddane podobieństwo i dbałość o wszelki detal. Królika oglądać można było w stylizacji "Hello Fall", natomiast łabędź pojawił się w ostatniej loliciej stylizacji "The Escapist".
A to z kolei ostatni pierścionek Alchemy Gothic, który pozostał w mojej kolekcji - "Winter Garden", oszronione, srebrzyste liście okalające zielony, bajecznie mieniący się kamień. Zdecydowanie najpiękniejszy i chyba jedyny naprawdę godny uwagi model z oferty tego producenta.
Tym zachwycającym akcentem zakończyliśmy wizytę w głównej komorze antycznej szafy, najwyższa pora zajrzeć na skrzydła. Po jednej stronie zgromadziłam wszystkie pierścionki w odcieniach złota.
Złotą kolekcję rozpoczyna jelonek o wyjątkowo majestatycznym porożu. Wziął on wcześniej udział w stylizacji "Deer Nadia" i choć z samego stroju nie jestem szczególnie dumna to cieszy mnie skompletowanie jelonkowej biżuterii - pierścionek wraz ze złotą kolią prezentują się wspaniale.
Kolejne trzy pierścionki najchętniej układam w zestaw, choć pierwotnie pochodzą z zupełnie różnych kolekcji. Złota korona pojawiła się już we wspominanej stylizacji "The Escapist", natomiast ozdobną obrączkę z rubinowym kamieniem, wraz z towarzyszącym jej pierwotnie zestawem, można było oglądać w stylizacji "Admiring autumn sun...". Najbardziej jednak zadowolona jestem ze zdobycia tej drobnej różyczki - sposób jej wykonania, każdy listek, każdy płatek, wszystko w niej po prostu mnie zachwyca. Miałam swego czasu pomysł na kreację w klimatach Królowej Kier, w której to chciałam użyć połączenia właśnie tych trzech pierścionków. Stylizację typowo lolicią z barokowym wręcz przepychem, ale niestety nie została ona zrealizowana. Pozostały mi po niej jedynie pierścionki.
Zaś ten śliczny komplet - dwa urocze ptaszki oraz perełka w ozdobnej oprawie - doczekał się na szczęście udziału w jednej z moich stylizacji, a mianowicie "A new epoch for Valancy Stirling".
Kolejnym ciekawym okazem wśród moich zbiorów jest podwójny pierścionek - jeden z trzech, które gościły swego czasu w mojej szafie. Poprzednie - myszkę z filiżanką oraz kolibra z kwiatami można było do tej pory zobaczyć w oddzielnych stylizacjach. Jednak pierścionek przedstawiający bohaterów z bajki "Żółw i Zając" czekał na oficjalną prezentacje aż do dziś, nie umiałam bowiem do tej pory znaleźć dla niego odpowiedniej kreacji. Jako jedyny z całej trójki został jednak w mojej szkatułce, ponieważ bardzo lubię morał wspomnianej bajki. Być może uda mi się w końcu użyć go przy kolejnej kreacji.
A to już dwa przeurocze pierścionki kotki, moi absolutni faworyci wśród całych prezentowanych zbiorów. Złoty i srebrny, do kompletu. I chociaż pisałam na początku, że to skrzydło szafy zarezerwowane jest dla złotych pierścionków to przecież nie będę rozdzielać bliźniaków. Tym bardziej, że miejsca jest przecież dość. Srebrny kotek pojawił się wcześniej w stylizacji "Her name was Death...".
W mojej kolekcji goszczą również dwie obrączki z perełkami. Drobniejsza była w komplecie z opisywanym wcześniej pierścionkiem-różą, natomiast drugą niejako wykonałam sama. Otóż otrzymałam pierścionek bez oczka jako "gratis" do innego zakupu. Też mi gratis... A jednak po chwili przypomniałam sobie, że mam samotną perełkę, która okazała się idealnie pasować do pustego oczka.
Odkąd zaczęły mnie pociągać klimaty okultystyczno-magiczne rozglądam się również za pasującymi pierścionkami (a efekty są zatrważające:'D). Ten geometryczny zestaw upolowałam w H&M.
Ostatnimi pierścionkami w złotym skrzydle mojej antycznej szafy są składowe tego uroczego leśnego zestawu - lisek oraz dwie gałązki. Teraz już wiecie dlaczego królika i łabędzia trzymam w oddzielnej komorze, a nie razem z resztą złotych pierścionków>D (nie ma to bowiem nic wspólnego z faktem, że po tej stronie się nie mieszczą:x) Oryginalnie komplet popełniło H&M, ale ja zdobyłam je z drugiej ręki.
Skoro przejrzeliśmy dokładnie złote skrzydło, czas najwyższy zajrzeć na drugą stronę, do części srebrnej. A jest ona zdecydowanie bardziej rozbudowana i poświęcę jej tym samym nieco więcej uwagi.
Pierwszym pierścionkiem, umieszczonym na samej górze oszklonego skrzydła jest malutka srebrna korona wysadzana perełkami, która pojawiła się w przypominanej już stylizacji "Her name was Death...". Jest tak drobna, że pasuje mi jedynie na mały palec lub na dalsze paliczki pozostałych. Bardzo fajną cechą jest jej trójwymiarowość, przez co wygląda jak prawdziwa, miniaturowa korona.
Tuż pod koroną znajduje się klatka dla ptaków z Restyle - jedyny pierścionek z tego sklepu, który został w moich zbiorach (nie licząc imbryczka przerobionego na naszyjnik). Zdobyłam go z drugiej ręki, bardzo spodobał mi się w nim nie tylko sam motyw wiktoriańskiej klatki, ale także fakt, że jest to jeden z nielicznych pierścionków tego producenta stanowiący tak drobny, delikatny i elegancki projekt.
I nagle tuż spod ziemi wyrasta nam magiczny jednorożec! Znalazłam go oczywiście na licytacji w zestawie z niezbyt ciekawymi elementami, wśród których mógł zostać łatwo przeoczony. Na szczęście moje wprawne oko wypatrzyło nieszczęsnego zwierza i wybawiło go z niedoli. Wdzięczny jednorożec ładnie prezentuje się na palcu. Zakupiłam go głównie z myślą o stylizacjach w klimacie pastel goth.
A ponieważ jak powszechnie wiadomo jednorożce są symbolami iście szatańskimi, tuż obok znajduje się i pentagram wpisany w elipsę. Czyste zło:q Idealnie pasuje do naszyjnika "Mystic Mirror".
Aby dopełnić złowieszczych klimatów w najbliższym sąsiedztwie umieściłam również kolejne dwa geometryczne pierścionki. Ten o bardziej skomplikowanym motywie jest trzecim pierścionkiem do kompletu z H&M, razem z prezentowanymi poprzednio złotym i grafitowym. Natomiast dwa odwrócone od siebie wierzchołkami trójkąty pochodzą z innego zestawu, o którym będę jeszcze pisać.
Kolejny pierścionek w oczach swoich twórców raczej niewiele miał wspólnego z magia i okultyzmem, jednak ja już za pierwszym razem gdy tylko go ujrzałam dostrzegłam w nim motyw podobny do wikańskiej triquetry, która podoba mi się zarówno wizualnie jak i pod względem znaczenia. Ponadto ten pierścień jest wyjątkowy, bowiem wykonano go ze srebra i posiada wybiją próbę na obrączce.
A to już zestaw sześciu zabawnych pierścionków, wśród których króluje motyw księżyca oraz strzał, przez co całość posiada w moich oczach (stereotypowo) indiański charakter. Wrażenie to potęguje również turkus, a raczej jego tania i wręcz urocza w całej swojej tandecie imitacja (ot niebieskie plastikowe oczka potraktowane nitkami czarnej farbki:D) umieszczona w trzech pierścionkach.
Oryginalnie należały do tego zestawu również prezentowane chwilę temu dwa odwrócone trójkąty. Ja jednak postanowiłam dokonać pewnej zmiany i wrzuciłam je do bardziej oczywistych motywów geometrycznych, natomiast na ich miejsce dołączyłam do kompletu pojedynczy drobny księżyc ze Skydance. Jak widać pasuje tutaj zdecydowanie lepiej i ładnie uzupełnia motyw przewodni całości.
To nie koniec motywu księżyca - dwa kolejne pierścionki (z HolyCreep) są większe od poprzednich i wdzięcznie prezentują się na palcu. Ale czemu akurat dwa identyczne? Otóż nie bez powodu. Miałam wobec nich pewien plan, który nie do końca potoczył się po mojej myśli. O tym jednak za chwilę.
Magicznych klimatów dopełniają niejako dwie obrączki z powtarzającymi się na około motywami - grafitowe perełki oraz wianek z kwiatów (i znów stylizacja "Her name was Death...").
A teraz bardzo istotna chwila - na tym kończą się moje zbiory sztucznej biżuterii. Pozostałe pierścionki wykonano z prawdziwego srebra, co więcej większość ozdobiona jest również prawdziwymi kamieniami. Jednak po kolei, na pierwszy ogień idą bowiem dwa najmniejsze. Drobną obrączkę, która podobnie jak opisywana wcześniej korona pasuje mi jedynie na mały palec lub na dalsze paliczki pozostałych palców dostałam od mamy. Widoczne na nim dwa okrągłe oczka to najprawdziwszy czerwony koral, lecz moja wyobraźnia jest najwyraźniej tak uboga a poczucie humoru tak kiepskie, że pierścionek ten jest przeze mnie nazywany po prostu "pierścionkiem z cyckami". Bardzo mi przykro, nic na to nie poradzę. Drugi drobiazg był natomiast pierwszym autentycznie srebrnym pierścionkiem wygranym przeze mnie na aukcji. Znajdujący się na nim wzór przypomina mi wikińskie zdobienia.
Skoro w moich zbiorach znajdują się dwa sznury bursztynowych korali nie mogło zabraknąć i pierścionka do kompletu. Szlifowane złoto Bałtyku w srebrnej oprawie prezentuje się wspaniale.
Kolejny pierścionek posiada bardzo ciekawą ażurową obrączkę przypominającą płatki kwiatu. Na jej środku umieszczony został najprawdziwszy malachit. Ze względu na swój charakterystyczny wygląd i intensywną barwę otrzymał on ode mnie nazwę "Pierścieniem Jowisza".
Kolejny pierścień również poszczycić się może niezwykle kunsztowną, ażurową obrączką, która sprawia, że moje myśli wędrują ku biżuterii elfów rodem z Władcy Pierścieni. Misterne cudo otrzymało także nie byle jaki kamień - oszlifowany w oko z prawdziwego zdarzenia, niezwykły zielony bursztyn.
Ach i w końcu ostatni pierścionek spośród moich autentycznie srebrnych nabytków. Również ostatni pierścionek z całej mojej kolekcji, zamykający dzisiejszą notkę. Na pierwszy rzut oka dość niepozorne migdałowe oczko osadzone w szerokiej oprawie z umiejscowioną na boku bardzo realistycznie oddaną kalią. Miałam jednak powód, aby zostawić go na sam koniec, pierścionek skrywa bowiem tajemnicę...
Ustawiony pod odpowiednim kątem odbija światło mieniąc się niezwykłą błękitną poświatą♥ Jest to bowiem kamień księżycowy, minerał prawdziwie magiczny i od wieków w ten sposób kojarzony.
Pierścionek ten wygląda wręcz jakby został w nim zaklęty fragment tego najpiękniejszego nieba z delikatnymi białymi obłoczkami, jakie widuje się w pogodny dzień. Jest to mój najbardziej ulubiony pierścionek, najpiękniejszy ze wszystkich, prawdziwe "Oko Nieboskłonu"♥
Uwielbiam go do tego stopnia, że zapragnęłam jeszcze bardziej podkreślić jego niezwykły charakter (jakby sama jego uroda nie wystarczyła). I przyszedł mi do głowy wspominany wcześniej pomysł, aby zakupić w HolyCreep dwa księżycowe pierścionki i nosić je wraz z księżycowym kamieniem niczym symbol Potrójnej Bogini. Zachwycona tym jakże genialnym pomysłem całkiem zapomniałam, że półksiężyce nie posiadają regulowanych obrączek i po pierwszej przymiarce okazały się za małe na mój wskazujący palec, tak u jednej jak i u drugiej dłoni:D I tak mój wspaniały plan poległ. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, półksiężyce wykorzystam jeszcze w inny sposób, a "Oko Nieboskłonu" nie potrzebuje przecież żadnej dodatkowej oprawy, jest zachwycające samo w sobie♥
I jeszcze na sam koniec drobna niespodzianka - w małej szufladce mojej antycznej szafy kryją się breloczki Sailor Moon Gashapon Charms. Pozbyłam się jednak oryginalnych zapięć i zamieniłam je w zawieszki do wspólnego łańcuszka! Ponieważ wszystkie breloczki są metalowe i wykonano je z dbałością o każdy szczegół (pamiętajmy, że to gadżety z japońskich automatów) wyglądają na szyi niczym prawdziwa fanowska biżuteria. Zdecydowanie był to jeden z moich najlepszych pomysłów!