sobota, 31 października 2015

Skeleton legs

Miałam w planach Halloweenową stylizację, w dodatku zupełnie niezwiązaną ze zdjęciem widocznym powyżej, ale niestety nie udało mi się jej uwiecznić. I to nawet nie z winy braku fotografa, wolnego czasu czy też pogody, która na dniach jest wręcz zaskakująco piękna jak na obecną porę roku. Otóż byłam ostatnio po postu pochłonięta czymś innym. Czym? Przekonacie się mam nadzieję już niebawem.

A jeśli chodzi o dzisiejszą "stylizację", a raczej to co udało mi się w miarę dobrze uchwycić samodzielnie - jest to jak najbardziej codzienna i nieco ulepszona wersja stroju "Skeleton at the gates". Wybrałam się tak wczoraj na uczelnię i tym razem nie śledziły mnie zdumione spojrzenia innych studentów, gdyż większość osób z mojego roku również była przebrana (i wymalowana!) w klimacie. Taki właśnie był plan i chociaż byłam sceptycznie nastawiona gdy propozycja padła na początku tygodnia to ludzie jednak bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli - całkiem sporo osób podchwyciło temat i atmosfera wreszcie była taka, jaka moim zdaniem powinna być zawsze: pogodna, przyjacielska i na luzie. A więc jednak jak się chce to się potrafi, choć szkoda, że tylko od święta.

Wracając do samego stroju, zdjęcie i tak przedstawia najciekawszą jego część, gdyż sweter z wizerunkiem żeber wszyscy już dobrze znają. Pasujące do niego tematycznie rajstopy też nie są tak naprawdę żadną nowością - przybyły do mnie dawno temu w jednym z licznych zamówień z Bodyline (i pewnie wspominałam o tym w jakiejś notce, ale było tego już tyle, że nawet nie chce mi się w tej chwili szukać), tylko oczywiście do tej pory nie miałam okazji pokazać ich na sobie. Lakierowane mokasyny upolowane na Allegro za kilka złotych również zamieszkują moją szafę od kilku ładnych miesięcy. Nowością jest natomiast spódnica. Przeżywam ostatnio prawdziwą fascynację skórzanymi spódnicami [żadna uwspółcześniona barbarzyńska wieszczka (eko)skórą nie pogardzi], mam już trzy, ale ta widoczna powyżej zasługuje na szczególną uwagę. Po pierwsze jest krótka, a mnie po rozstaniu z lolitą wyraźnie zasmakowała swoboda i pokochałam wszystko co sięga połowy uda. Po drugie i w sumie najważniejsze, posiada piękny tłoczony wzór w róże. Wzór, który zrobił wczoraj większą furorę niż kościsty sweter czy rajstopy.

Jeśli czujecie niedosyt po dzisiejszym skromnym wpisie to pragnę obiecać, że wspominaną na początku stylizację pierwotnie przewidzianą na Halloween będę jeszcze fotografować i pokażę w innych okolicznościach (choć nie wiem jeszcze kiedy dokładnie). Nie jest to również ostatnia notka, którą przewidziałam na najbliższy czas, ale reszta niech na razie pozostanie tajemnicą.

piątek, 23 października 2015

Beeleco: naszyjnik i bransoleta kolczuga

Obiecana w poprzednim wejściu kolczuga. Oczywiście symboliczna, o pełnym uzbrojeniu mogę jedynie pomarzyć, ale taki drobny komplet biżuterii powinien mi (póki co...) w zupełności wystarczyć. Oba przedmioty wykonane na obraz i podobieństwo kolczugi zakupione zostały w sklepie Beeleco jeszcze w czasie wakacji (pozostałe zaś mają różne pochodzenie, filcową sakiewkę chociażby można już było oglądać ***tutaj***), a zatem najwyższa pora by wreszcie się nimi pochwalić.
W ofercie sklepu znaleźć można całą gamę przedmiotów z tej "średniowiecznej" serii, osobiście żywiłam jeszcze sporą sympatię do wykonanej w ten sam sposób kolii ozdobionej prawdziwymi zębami dzika (barbarzyństwo zobowiązuje!), ma ona jednak swoją cenę (rękodzieło również zobowiązuje) i doszłam do wniosku, że jak na pierwszy raz będzie jednak trochę za droga. Dlatego też postawiłam na ten oto skromny, acz bardzo klasyczny komplet: naszyjnik i bransoletkę. I mówiąc komplet mam na myśli dopasowanie obu przedmiotów, każdy z nich jest bowiem sprzedawany oddzielnie.

Zarówno naszyjnik jak i bransoleta dostępne są w trzech wariantach: miedzianym, srebrnym oraz w kolorze srebra oksydowanego. Zdecydowałam się na ten ostatni, ponieważ wydał mi się najbardziej podobny do bitewnego oryginału. Dopiero po otrzymaniu zamówionych przedmiotów zaczęłam się zastanawiać czy nie powinnam jednak wybrać jaśniejszego odcienia srebra, gdyż lepiej komponowałby się z większością mojej srebrzystej biżuterii. Ale nic to, tak też nie jest źle, a ciemniejsza kolczuga faktycznie wygląda bardziej "tru". Oba przedmioty posiadają zapięcia typu karabińczyk, bransoletka aż trzy, ze względu na swoją szerokość. Sklep oferuje również "cieńsze" modele bransoletek, każdy zatem znajdzie coś dla siebie. Najistotniejszy jest jednak fakt, że biżuterię można indywidualnie dopasować - wystarczy podać obwód szyi oraz nadgarstka podczas składania zamówienia.
Kolczuga - wydawać by się mogło, że to taka prymitywna wręcz część rynsztunku, a tymczasem ilość wymyślonych splotów jest doprawdy imponująca. Zakupione przeze mnie egzemplarze reprezentują najczęściej stosowany w Europie i najbardziej charakterystyczny splot 4w1, gdzie (jak łatwo się domyślić) jedno kółko łączy się z czterema innymi. Osobiście uwielbiam cudowną właściwość tego wyposażenia, która sprawia, że kolczuga jest niczym płynny metal - na początku plastyczna i przelewająca się przez palce, lecz już po chwili przybiera kształt ludzkiego ciała skutecznie chroniąc je przed ciosem. Myślę, że naszyjnik i bransoletki wykonane ta metodą to idealna (i jakże klimatyczna) forma ochrony przed jakimś zabłąkanym w czasie i przestrzeni średniowiecznym wampirem.
Jeśli chodzi o komfort użytkowania naszyjnika i bransolety to nie mam w zasadzie żadnych zastrzeżeń, no może poza dwiema bardzo drobnymi uwagami. Szeroką bransoletę z potrójnym zapięciem bardzo ciężko przywdziać bez pomocy drugiej osoby, jednak powiedzmy sobie szczerze, niewiele jest takich bransoletek, które można z łatwością zapiąć samodzielnie. Jeśli zaś chodzi o naszyjnik to zauważyłam, że pomimo idealnego dopasowania obwodu kółka na górnej przedniej krawędzi trochę odstają. Bardzo możliwe jednak, że jest to po prostu wina tak zwanej zmienności osobniczej, czyli po prostu mojej dziwnej szyi. Poza tym oba przedmioty pięknie się prezentują, bardzo wygodnie się je nosi i póki co nie spowodowały u mnie żadnej alergii, a jako osoba uczulona na nikiel na pewno bym taką sytuację zaobserwowała gdyby były ku temu powody. A zatem pełne zadowolenie!
Podobno biżuterię "z kolczugi" można wykonać samemu o ile ma się do tego odpowiednie narzędzia i umiejętnie dobiera się rodzaj drutu/kółek do potrzeb. Ja jednak, jako początkująca barbarzyńska wiedźma, wolałam zdać się na doświadczenie profesjonalistów i zdecydowanie nie żałuję wydanych pieniędzy. Zarówno naszyjnik jak i bransoletka wykonane zostały pierwszorzędnie, a możliwość indywidualnego dopasowania biżuterii do obwodu szyi i nadgarstka to wielki plus, świadczący dodatkowo o właściwym podejściu do klienta. Poza wspominaną kolią z zębami dzika (która pewnego dnia również trafi w moje ręce♥) bardzo podobają mi się także naszyjniki z oczami lalek oraz pierścionek z zaklętym dmuchawcem, więc pewnie jeszcze nie raz odwiedzę sklep Beeleco.

sobota, 3 października 2015

The Escapist

Wyjaśnienie tytułu notki znajdziecie w tym refrenie.
Ostatnia z trzech zapowiedzianych na ten tydzień stylizacji, moim zdaniem najbardziej udana. Być może odnoszę takie wrażenie, ponieważ czerń znów wróciła do mych łask (a może to przez moją przyzwoicie wymodelowaną fryzurę).W tym stroju chciałam choć odrobinę nawiązać do baśni Hansa Christiana Andersena pt.: "Słowik", jednej z moich ulubionych, nie tylko tego autora, ale baśni w ogóle. Jej treść uświadamia czytelnikowi, że czasem to co małe i niepozorne jest cenniejsze od złota.
Najbardziej oczywistym nawiązaniem do baśni jest aksamitna sukienka "Emperor and the Nightingale" od Infanty. Pod nią znajduje się szyfonowa koszula, którą można już było oglądać w stylizacji "Skeleton at the gates". Może nie ma ona zbyt wiele wspólnego ze Starożytnymi Chinami, ale szerokie rękawy mnie przywodzą na myśl kobiecy strój z tamtej epoki i żałuję, że nie są jeszcze bardziej powłóczyste. Podobnie haftowana materiałowa opaska umieszczona na krótko obciętych włosach kojarzy mi się z klimatem wschodu, jak również motyw na czarnych rajstopach (zakupionych razem z parą widoczną w stylizacji "Mourning Sun"), choć w rzeczywistości roślinny, z daleka wygląda niczym chmury lub morskie fale z wiekowych azjatyckich grafik lub wzorów na porcelanie.
Drobnym akcentem biżuteryjnym jest tutaj ażurowa broszka, bez wątpienia godna samego Cesarza, chociaż w moich myślach symbolizuje ona raczej mechanicznego słowika, konkurenta tytułowego bohatera baśni, wykonanego ze złota i wysadzanego drogimi kamieniami. Co ciekawe kaboszon i wiszące koraliki oryginalnie były białe (nawet nie perłowe, tylko po prostu białe), ale ponieważ posiadam już broszkę z imitacjami białych perełek (o, tak dla przypomnienia) postanowiłam własnoręcznie przemalować ten egzemplarz na czarno. Na szczęście broszka na tym nie ucierpiała.
Ostatnimi elementami uzupełniającymi strój są dwa pierścionki. Pierwszy - złota korona, podobnie jak jej srebrna bliźniaczka prezentowana w poprzedniej stylizacji może symbolizować zarówno samego Cesarza jak i Śmierć, której zamiary zostały udaremnione przez magiczny śpiew prawdziwego słowika. Drugi pierścionek nie przedstawia co prawda omawianego ptaka, ale bohatera innej baśni tego samego autora - łabędzia, który na początku był "Brzydkim Kaczątkiem". O tak, jak na ironię to od zawsze była moja najbardziej ukochana baśń. Jako dziecko współczułam tytułowemu kaczątku i nie rozumiałam okrucieństwa innych zwierząt, później zaś sama zaczęłam się z nim utożsamiać. Wątpię, aby kiedykolwiek dane mi było wzbić się w powietrze na łabędzich skrzydłach, ale przynajmniej mogłam pozwolić sobie na przemycenie tego motywu do prezentowanej dziś kreacji. Łabędź i Słowik mają ze sobą wiele wspólnego, obaj udowadniają, że nigdy nie należy sądzić nikogo po pozorach.
OMG to już koniec?!
Tak, to koniec. Nie mam już więcej stylizacji w klimatach lolita fashion w zapasie, nie planuję również robić nowych, bo nawet nie mam w tej chwili z czego. Jak widać ostatnio nie miałam już nawet pomysłu na to jak pozować przed obiektywem. Tak, zdecydowanie wypaliłam się w tym temacie, lolita nie niesie już dla mnie żadnej radości i jeśli mam podążać naprzód to tylko dzięki zmianom.

A co w takim razie leży w granicach moich obecnych zainteresowań?
- wiedźmy
- minerały
- wczesne średniowiecze
- kolczugi i zbroje wszelkiej maści

Tak, myślę że wizerunek barbarzyńskiej wieszczki będzie o wiele lepiej pasował do mojego wyglądu niż urocza i elegancka lolita. Od czasu do czasu będę go dodatkowo urozmaicać bardziej współczesnymi (pseudo)gotyckimi klimatami, bowiem znów stałam się fanką gorsetów♥

Cheers!

czwartek, 1 października 2015

Her name was Death and Hell followed with her

Od niepamiętnych czasów czułam dziwną słabość do motywu Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Oczywiście moją ulubioną i najbardziej działającą na wyobraźnię personifikacją był "jeździec na koniu trupiobladym" - Śmierć we własnej osobie. Gdy nadarzyła się okazja do wykonania stylizacji nawiązującej do tego motywu nie umiałam się powstrzymać, chociaż trzeba przyznać, że jest to wyjątkowo luźna interpretacja, mocno odbiegająca od klasycznej wizji.
Podstawą całości stała się "Judgement Day JSK" od Surface Spell. Nie mogło być w końcu inaczej, motyw Dnia Sądu Ostatecznego zobowiązuje. Od samego początku byłam zachwycona projektem tej sukienki i trochę żałuję rozstania z nią mimo tego, że niestety zmieniała moją sylwetkę w pozbawioną kształtu tubę, a sztywny materiał nie zawsze dobrze układał się na mojej petticoat od Classical Puppets. Byłam natomiast wyjątkowo zadowolona z połączenia owej sukienki ze stalowoszarą koszulą, idealnie uzupełniającą okazały srebrzysty haft. Jednak z uwagi na krótkie rękawy koszuli całość może wydawać się niekompletna, nie miałam bowiem ani jednej bransoletki czy innej ozdoby, która urozmaiciłaby całkiem nagie ręce. Nogi rzecz jasna nagie zostać nie mogły, więc pojawiły się na nich białe rajstopy z motywem krzyży, zdecydowanie lepiej widocznych na zdjęciu poniżej.
Pierścionki, tradycyjnie fotografowane tylko na jednej dłoni, choć pierwotnie rozmieszczone były na obu. Dwa drobiazgi widoczne powyżej należą bez wątpienia do moich ulubieńców. Korona wysadzana perełkami, tak filigranowa, że pasuje mi jedynie na mały palec, nawiązuje do baśni Hansa Christiana Andersen pt.: "Słowik", gdzie pod koniec Śmierć przychodząca po Cesarza po kolei odbiera mu insygnia władzy, w tym również koronę, którą następnie osadza na swojej trupiej głowie. Maleńkiej koronie towarzyszy uroczy kotek, oplatający palec swoim ogonem. Co jednak ma kot wspólnego z personifikacją Śmierci? Rozwiązanie tej zagadki przedstawić wam może jedynie Terry Pratchett.
Na drugiej dłoni zaś miejsce spoczynku znalazły pierścionki prezentujące trochę bardziej oczywiste motywy - srebrzyste, wychudzone szpony, które mnie przywodzą na myśl trupią łapkę oraz subtelna obrączka w kształcie wianka z kwiatów i liści, pełniąca w tym przypadku rolę wieńca pogrzebowego.
We włosach natomiast ponownie zagościł motyw znany już wcześniej ze stylizacji "Mourning Sun" - ozdoba utworzona z dwóch różanych spinek z H&M połączonych przez ozdobną wsuwkę.
Ostatnim elementem uzupełniającym cały zestaw jest ten trójwymiarowy naszyjnik - chyba jeden z bardziej oryginalnych "złomowych" świecidełek z mojego kuferka, wykonany z dbałością o każdy szczegół. Ale dlaczego akurat konik na biegunach? Cóż, jaka Śmierć taki i wierzchowiec.