wtorek, 29 września 2015

Admiring autumn sun through antique stained glass windows

Ostatnie miesiące upłynęły mi zanadto leniwie, mam sporo zaległości, dlatego postanowiłam w końcu trochę przyspieszyć. Zostały mi trzy ostatnie stylizacje w klimacie (czy raczej luźno związane z) lolita fashion i zamierzam je wszystkie opublikować w tym tygodniu, jedna po drugiej, w odstępie kilku dni rzecz jasna. Kiedy już zrobię z tym porządek i udowodnię jak dobrą w moim przypadku decyzją była rezygnacja z "lolity" będzie wreszcie można przejść do spraw bardziej aktualnych♥
Prezentowana dziś stylizacja powstała dla upamiętnienia mojego całkiem niedawnego zakupu - spódnicy "Byzantine stained glass" od Souffle Song. Już od pewnego czasu chciałam wypróbować połączenia intensywnego odcienia niebieskiego z bordo i chociaż mój śmieszny sweterek od Orsay wpada bardziej w fuksję to z eksperymentu byłam zadowolona. Do czasu, gdy stylizacja znajdowała się na podłodze, dlatego właśnie rozpoczęłam notkę od takiego też zdjęcia. Otóż po założeniu całości napotkałam kilka problemów. Pierwszym z nich był naszyjnik widoczny powyżej, przeznaczony do dopełnienia stroju w pierwotnym zamyśle. Wydawał się do tego celu idealny, świetnie pasował klimatem do spódnicy, ale niestety nie przewidziałam drobnego szczegółu - jego krótki łańcuszek sprawił, że okazała zawieszka nie opadała na środek kokardy (pochodzącej z bluzki ukrytej pod cardiganem) lecz zatrzymała się w połowie na niej, w połowie na moim dekolcie, komicznie się przy tym przekrzywiając. Moja okrutna natura perfekcjonistki nie mogła znieść takiego widoku i ostatecznie naszyjnik zastąpiony został innym. Drugim problemem natomiast byłam, cóż, ja sama...
Tak oto całość wygląda na mnie i ciężko się nie zgodzić, że w jakiś magiczny sposób kreacja straciła w tej formie sporo ze swojego wcześniejszego uroku. Odnoszę wrażenie, że wyglądam tutaj jak zdziecinniała nauczycielka sztuki, grubo po trzydziestce. I muszę przyznać, że smuci mnie to. Byłam taka zadowolona, gdy oglądałam rozłożony na łóżku zestaw i nie mogę pozbyć się przekonania, że nie jedna ładna dziewczyna o typowo loliciej urodzie wyglądałaby w nim bardzo dobrze. A tak... no cóż...
Przejdźmy więc może do detali, zanim na dobre zacznę biadolić nad moim mało reprezentacyjnym wyglądem. Poza wspominają spódnicą, cardiganem i czarną bluzką rodem z Atmosphere (o, są jeszcze buty i rajstopy, ale tak pospolite, że w zasadzie szkoda wspominać) w zestawie znalazła się rzecz jasna biżuteria. Okazały naszyjnik omawiany na początku zastąpiony został przez bardziej skromny, ale wciąż ciekawy krzyżyk z imitacją perły. Dodatkowo na cardiganie przypięłam wykonaną własnoręcznie kokardkę, która pojawiła się już wcześniej w stylizacji "Lato na Zielonym Wzgórzu".
 Na dłoniach dwa, a w zasadzie trzy pierścionki - ażurowa obrączka z H&M, jedna z trzech dostępnych w komplecie oraz podwójny pierścionek z kolorowymi szkiełkami, znaleziony na Allegro. Podwójny pierścionek można rzecz jasna nosić tak w całości jak i osobno, a muszę przyznać, że mam wyjątkową słabość do tego bordowego oczka na ozdobnej obrączce. Wszystkie pierścionki nie znajdowały się oczywiście na tej samej dłoni, ale z przyczyn technicznych, na które narzekałam już przy opisie stylizacji "Hello Fall", musiałam fotografować je z bliska właśnie w taki sposób.
 O! I jeszcze taki oto drobiazg, który znalazł się na mojej głowie (i nawet widać to na zdjęciach całości!). Tutaj w towarzystwie kokardy, która ze wszystkich elementów tej stylizacji otrzymała na zdjęciach chyba najwięcej uwagi. No, może poza spódnicą, która z moich koślawych rączek trafiła do zdecydowanie bardziej odpowiedniej osoby i na pewno jeszcze nie raz o "witrażach" usłyszymy♥

niedziela, 27 września 2015

Bodyline gothic lolita coat P150

Jesień oficjalnie nastała, zarówno w kalendarzu jak i za oknami, pomyślałam zatem, że recenzja lekkiego płaszcza będzie najbardziej na miejscu. Dodatkowo dawno nie było tutaj żadnej recenzji poświęconej Bodyline, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie to już mój ostatni zakup tej firmy. Powodem jednak nie jest moje niezadowolenie z owego nabytku - wręcz przeciwnie, już na wstępnie mogę powiedzieć, że płaszcz sam w sobie jest naprawdę godny polecenia i tylko jeden złośliwy szczegół sprawił, że niestety (i bardzo niechętnie) musiałam się z nim rozstać. Ale to tym za chwilę.
Muszę przyznać, że na zakup tego modelu miałam ochotę już od bardzo dawna, ale jak to zwykle bywa po drodze znalazły się jakieś "ważniejsze" wydatki, ładniejsze kiecki i tak dalej. Kiedy w końcu moja miłość do stylu lolita nieco przygasła i zapragnęłam lekkiego, stonowanego płaszczyka w sklepie pozostał jedynie rozmiar M. Na pierwszy rzut oka wymiary się zgadzały, choć uwagę zwróciłam tylko na dwa najważniejsze - biust i talię. Tak, śpieszno mi było do zakupu, gdyż po wyprzedaniu pozostałych wymiarów wnioskowałam rychłe zniknięcie płaszcza ze sklepowych półek. Jak widać bardzo się w tej kwestii pomyliłam, bowiem rozmiar M widnieje na stronie Bodyline po dziś dzień.
Zakup przybył do mnie na wiosnę i zamiast cieszyć się idealnym odzieniem na ówczesną pogodę mogłam się jedynie przekonać, że pośpiech jest zawsze złym doradcą. Płaszcz okazał się krótszy niż przewidywała tabela wymiarów i przede wszystkim miał zdecydowanie za krótkie rękawy! Jak dla mnie, oczywiście. Co zabawne, wszystkie pozostałe wymiary się zgadzały, tak w ramionach, biuście oraz w talii płaszcz był w sam raz, a dopasowanie dodatkowo ułatwiało wiązanie gorsetowe umieszczone na plecach. Natomiast rękawy sięgały mi mocno powyżej nadgarstków i wyglądało to po prostu żałośnie. Oto smutny żywot nie tyle wysokiego, co po prostu długiego człowieka...
Sprawa była o tyle smutna, że płaszcz sam w sobie bardzo mi się podobał i okazał się być porządnie wykonany. Myślałam nad własnoręcznym wydłużeniem rękawów, jednak przyszycie koronki czy materiałowej falbany nie rozwiązywało problemu. Jedynym rozwiązaniem było doszycie do mankietów dodatkowych zakładek imitujących te fabryczne. I to aż dwóch, bo dokładnie tyle brakowało aby krawędzie rękawów zakryły moje nadgarstki. Cały plan zatrzymał się na etapie poszukiwania odpowiedniego materiału. Płaszcz spędził w mojej szafie tych kilka miesięcy czekając na zmiłowanie, aż w końcu oficjalnie się poddałam i zrezygnowałam zarówno z wydłużania rękawów jak i z całego lolita fashion. I tak wywędrował z mojej szafy wraz z innymi rzeczami w klimacie.
Postanowiłam jednak zmobilizować się do napisania tej recenzji - w końcu płaszcz cały czas jest w sprzedaży, a obecne zdjęcia promujące go na stronie producenta działają moim zdaniem bardziej jak straszak na klientów niż zachęta do złożenia zamówienia (cieszę się bardzo, że na potrzeby tej notki udało mi się wygrzebać w odmętach internetów wcześniejszą sklepową fotografię). Być może mój opis będzie pomocny dla chociaż jednej osoby zastanawiającej się nad zakupem.
Warto zacząć od tego, że całość wykonana została z typowego dla Bodyline, poliestrowego materiału o całkiem sporej gramaturze. Sprawia on, iż płaszcz nadaje się zdecydowanie na wiosnę oraz jesień. Dzięki swojej ciężkości tkanina ładnie się układa, ale ma niestety sporą tendencję do tworzenia zagnieceń (co idealnie widać na obecnych zdjęciach ze strony producenta>D)
Ładnie skrojony kołnierz obszyty został uroczą gipiurą z motywem różanych pąków, znaną nam zresztą z sukienki zwanej potocznie Bodyline Cameo Dress (L087). Różyczki umieszczone zostały również wzdłuż linii podwójnej falbany, a także przechodzą wraz z kołnierzem na lewą stronę płaszcza.
Wspominane podwójne rzędy falban tworzą po obu stronach kołnierza okazałą symetryczną formę przywodzącą na myśl żabot. Niestety, nie są one ułożone tak samo starannie na całej długości i w efekcie po założeniu płaszcza w miejscu uwypuklonego biustu falbany odstają w zabawny sposób. Stąd również moje przypuszczenie, że ten model, nawet w większym rozmiarze, nie jest zbyt szczęśliwym wyborem dla osób mogących odetchnąć pełniejszą piersią.
Talia podkreślona została za pomocą trzech szerokich zakładek, a w kieszonce utworzonej z dwóch warstw materiału sprytnie ukryto duży guzik. Pomysł faktycznie zacny, dzięki temu na widoku pozostają jedynie dwa rzędy zgrabnych guziczków obciągniętych materiałem, a za sprawą dodatkowego wsparcia płaszcz nie ucieka na boki podczas chodzenia i stanowi szczelną barierę przed wiatrem. A jednak całość ma również swój minus - otóż utworzenie kieszonki na guzik na wysokości talii spowodowało takie nagromadzenie materiału, że krawędź nie chce w tym miejscu przylegać do całości tylko nieestetycznie odstaje po założeniu płaszcza na sylwetkę. Oczywiście im częściej nosimy płaszcz tym częściej korzystamy z guzików, więc z czasem efekt ten tylko się pogłębi.
Ukrytych guzików mamy łącznie trzy sztuki - kolejne dwa znajdują się tuż poniżej talii, a materiał w tym miejscu jest na tyle swobodnie ułożony, że na szczęście już nic więcej złośliwie nie odstaje.
Jak wspominałam różana gipiura przechodzi z kołnierza na lewą stronę płaszcza. Miło widzieć, że Bodyline postanowił nie szukać w tym przypadku oszczędności i gipiura nie kończy się nagle wraz z zagięciem kołnierza. Po lewej stronie znajduje się także kolejny duży plastikowy guzik, który umożliwia szczelne zapięcie płaszcza przy dekolcie. Niestety dziurki zostały trochę niestarannie obrobione i uporczywie się strzępią, a nitki wielokrotnie zahaczały o guziki i utrudniały korzystanie z nich.
Płaszcz na całej długości posiada czarną, poliestrową podszewkę. Na powyższych zdjęciach może wygląda ona trochę przerażająco, ale w rzeczywistości nie błyszczy się aż tak bardzo. Najważniejszy jest jednak fakt, że nie szeleści (a miałam już taki jeden przypadek azjatyckiego płaszcza z podszewką, która przy każdym ruchu szeleściła niczym foliowa torebka:D) i się nie elektryzuje. Została również bardzo starannie połączona z materiałem płaszcza przy jego krawędziach.
Podszewka nie została zszyta z płaszczem jedynie wzdłuż dolnej krawędzi (co jest na dobrą sprawę dość powszechne, tak w przypadku płaszczy jak i sukienek, choć ja osobiście wolę, gdy oba rodzaje materiałów są ze sobą połączone), natomiast na miejscu przytrzymuje ją kilka takich oto troczków.
No i proszę, producent zadbał nawet o dodanie zapasowego guzika. Co prawda do dyspozycji mamy tylko jedną sztukę i tylko w jednym rodzaju, ale faktem jest, że drobne materiałowe guziki są najbardziej narażone na zgubienie, więc dobrze, że mamy chociaż jeden w zapasie.
Z tyłu płaszcza znajduje się wspominane już wiązanie gorsetowe, bardzo szerokie i bardzo wygodne w użyciu. Za jego pomocą można bardzo ładnie dopasować całość do sylwetki, nie trzeba się również martwić o zjedzenie większego posiłku na mieście:q Zarówno sama obecność wiązania jak i jego wykonanie zasługuje na dodatkową pochwałę, gdyż większość płaszczy (w ogóle produktów!) Bodyline posiada w talii jedynie pasy "waist ties", których ja osobiście nie znoszę i które nigdy nie pozwolą osiągnąć podobnych efektów jak w przypadku wiązania gorsetowego. Zatem dodatkowy plus!
A na sam koniec drobnostka, o której moim zdaniem warto jednak wspomnieć, bo pewnie znajdą się osoby, którym taki stan rzeczy nie przypadnie do gustu. Otóż zauważyłam, że tył płaszcza jest o kilka centymetrów krótszy niż przód... Ciężko mi powiedzieć, czy to wada jedynie mojego egzemplarza (a jak wiadomo mam do takich drobiazgów "szczęście"), czy rzecz powszechna w tym konkretnym modelu. Niestety nierówność jest także trochę widoczna podczas noszenia płaszcza, jeśli nie unosimy go za pomocą żadnej halki ani nie założymy pod spód spódnicy czy sukienki nieco dłuższej od samego wierzchniego odzienia. Oczywiście z czasem można na to po prostu nie zwracać uwagi.
Mówiąc szczerze gdyby nie te przeklęte, żałośnie przykrótkie rękawy nie rozstałabym się z tym płaszczem. Nie jest on typowo "lolici", moim zdaniem wpada raczej w elegancki gotyk, a ponieważ zdarzy mi się jeszcze od czasu do czasu założyć jakąś sukienkę to taki właśnie płaszczyk byłby idealnym dopełnieniem stylizacji. Poza tym tego typu cieńszy płaszcz jest nieodzowny wiosną i jesienią, a ja chronicznie cierpię na brak takiego elementu garderoby, gdyż jak dotąd nie udało mi się znaleźć nic klimatycznego, co spełniałoby moje wymagania. Płaszcz P150 był pierwszy i bardzo żałuję, że nie został ze mną na dłużej. Jeśli pewnego dnia Bodyline postanowi uzupełnić swoją rozmiarówkę to rozważę zakup L-ki, ale znając życie pewnie prędko to nie nastąpi. Płaszcz polecam natomiast wszystkim tym szczęśliwcom, dla których rękawy obecnie dostępnego rozmiaru M będą idealne.