Podobno kilka dziewcząt - i to związanych z kręgami lolita fashion zdecydowanie silniej niż ja - stosuje właśnie tą metodę z nader pozytywnym skutkiem. Z początku byłam nastawiona dość sceptycznie, ale szybko zrozumiałam, że w mojej obecnej sytuacji (którą sama sobie w końcu zgotowałam) może się to okazać jedynym wyjściem, przynajmniej w przypadku tej nieszczęsnej kreacji, która tak długo czekała na prezentację i tak niefortunnie wstrzeliła się w niewłaściwą porę roku. Do uwiecznienia stroju w pozycji horyzontalnej zachęcał dodatkowo fakt, iż jakiś czas temu zmieniłam miejsce zamieszkania i moją podłogę stanowi obecnie niezwykle klimatyczny, skrzypiący parkiet z autentycznego, żywego drewna, noszący ślady kilku poprzednich pokoleń właścicieli. Prawdziwa podłoga retro, z duszą! Czy mogłam wymarzyć lepsze tło dla romantycznego gobelinu? Przymknijmy jedynie oko, że to gobelin z Atmosphere, gdyż w połączeniu z ciemnobrązową sztruksową kamizelką (równie pospolitej marki, ale o tym sza!) prezentuje się naprawdę godnie, niemal steampunkowo.
Połączenie gobelinowej sukienki z kamizelką wzięło się oczywiście z mojej poprzedniej stylizacji zatytułowanej "Time Traveler". Chciałam w ten sposób stworzyć nieco bardziej casualową wersję wspomnianego stroju, ciężko w końcu w pełni dorównać sukience "Black Sugar Tea JSK" od Infanty, ale jak widać off-brandowa imitacja jest możliwa. Swego czasu trochę żałowałam rozstania z ową sukienką, bo choć na mnie nie prezentowała się może wyśmienicie to jednak stylizację z jej udziałem wspominam jako jedną z bardziej udanych w całym moim skromnym repertuarze. Jako skromniejsze dopełnienie dawnego pomysłu pojawiła się ta oto urocza teczka, upolowana z drugiej ręki.
Buty to akurat żadna nowość, pojawiły się już wcześniej w całkiem niedawnej stylizacji (ledwo z maja!), którą skompletowałam na cześć jednej z moich ulubionych literackich bohaterek - Valancy Stirling. I po raz kolejny, być może moja sylwetka nie prezentowała się na zdjęciach szczególnie korzystnie (czy w ogóle trafiły mi się kiedyś olśniewające zdjęcia?), natomiast z samego stroju byłam bardzo zadowolona, tak jak z opisywanych butów. Są zarówno ciekawe jak i wygodne, lubię je do tego stopnia, że jako jedne z nielicznych przedstawicieli klimatów retro czy też vintage uchowały się w mojej szafie z wielkiego pogromu, zresztą wraz z sukienką "Cotton Hyacinth JSK" od Surface Spell. Istnieje więc spora szansa, że jeszcze kiedyś pojawi się tutaj inny zestawik z tą dwójką w roli głównej.
Oczywiście sukienka i kamizelka to nie wszystko, aby lolicia stylizacja była kompletna musi się w niej pojawić jeszcze koszula. A jednak na załączonym obrazku nie ma żadnej koszuli! Za tą iście kuglarską sztuczkę odpowiedzialna jest doprawdy niezwykła sukienka. Tak, sukienka marki AngelEye, którą w całości można było zobaczyć w tej notce. Jest ona na tyle krótka, aby idealnie ukryć się pod gobelinem czy inną sukienką grającą pierwsze skrzypce i na tyle delikatna - sam szyfon i koronki - aby nie utrudniać noszenia całości. No właśnie, wszystko pięknie do czasu - mam nadzieję, że teraz tym bardziej zrozumiecie moją niechęć do występowania w tej wielowarstwowej kreacji podczas upałów. Pomysł jest natomiast bardzo dobry w przypadku chłodniejszych, ale wciąż pogodnych jesiennych dni, takie w końcu było jego pierwotne przeznaczenie.
Biżuteria to zdecydowanie najtrudniejsza rzecz do zaprezentowania nawet w klasycznie uwiecznianej stylizacji, a co dopiero takiej fotografowanej na podłodze! Na pierwszy rzut oka jest ledwo widoczna, więc tym bardziej należy zaprezentować wszystko po kolei. We włosach tradycyjnie znaleźć się miały delikatne spinki wsuwki. Kokardka wysadzana czarnymi szkiełkami gościła już wcześniej w stylizacji "Painting the roses red", lecz tutaj dla odmiany towarzyszyła jej różyczka w subtelnym błękitnym kolorze, zgrabnie nawiązująca do niebieskich elementów widocznych na gobelinie.
Kolejnym elementem, który łączy w sobie zarówno nutę błękitu jak i klimatyczne odcienie antycznego złota jest mały zegarek na łańcuszku, zakupiony wieki temu w sklepie Restyle, kiedy to traktowałam ów sklep jako jedyne źródło alternatywnych (wtedy nawet jeszcze nie tak bardzo alternatywnych) błyskotek. Zegarek, choć pierwotnie przeznaczony do zawieszenia na szyi, zamocowany został przeze mnie do kieszonki kamizelki. Jest to kolejne nawiązanie do stylizacji "Time Traveler", w której to wspominałam, że zapożyczyłam pomysł od kolejnej fikcyjnej postaci, którą uwielbiam - słynnego belgijskiego detektywa, samego Herkulesa Poirot!
Dwie broszki, ożywiające prawą stronę kamizelki również mogłyby nawiązywać do jednego z literackich tytułów, który bardzo sobie ceniłam jako dziecko, lecz większości osób o wiele bardziej kojarzyć się będą z nadchodzącą porą roku. Zwinny królik i sprytny lis - oba zwierzaki przystrojone w typowo jesienne kolory futer, bawiące się w odwiecznego berka na leśnych drogach upstrzonych złotymi i rdzawymi liśćmi. Lis został przeze mnie własnoręcznie ozdobiony prawdziwymi piórami bażanta, tył broszki natychmiast zdradza jak nieporadne było to przedsięwzięcie z mojej strony. Chciałam jednak ofiarować lisowi drobną łapówkę, aby zabawa z królikiem pozostała jedynie zabawą.
Zwykle ograniczałam się do wykorzystania jednego pierścionka w poszczególnych kreacjach, jednak w tym przypadku dobrałam aż trzy sztuki, w tym nawet dwa podwójne okazy. Z przyczyn dość prozaicznych nie mogłam pokazać na zdjęciach obu dłoni (jedna musiała trzymać aparat), a zatem właściwe ułożenie pierścionków również nie mogło się na nich znaleźć. Zamiast tego zmuszona jestem pokazać je jeden po drugim, ale z drugiej strony przecież i tak chodziło o zaprezentowanie detali.
Pierwszy pierścionek składał się z dwóch części, które można było nosić tak razem jak i oddzielnie. Być może wyglądał dość tandetnie, w końcu czego można się spodziewać po jakości japan style? Złoty kolor obrączek miał okropnie żółty odcień, a plastikowe imitacje cyrkonii biły po oczach wręcz z daleka. A jednak drobna różyczka z tworzywa tak mocno chwyciła mnie za serce, że byłam w stanie nosić ją w tej szpetnej oprawie i w parze z okropnymi cyrkoniami, nic nie zdołało zmącić jej uroku.
Drugi pierścionek do genialny, trójwymiarowy królik z H&M. Przybył z odsieczą dla swojego brata na broszce, aby wspomóc go w odwiecznej ucieczce przed lisem. Pierścionek jest dość spory i niestety niepraktyczny w codziennym użytkowaniu, zdecydowanie nie dam rady nosić go chociażby zimą, gdy dłonie chowają się co chwila w rękawiczki. Lecz mimo tego, że królik gości na mojej dłoni sporadycznie to i tak go uwielbiam i zostanie w moim kuferku na dobre, nawet dla samej frajdy podziwiania.
Ostatni pierścionek to znów projekt podwójny, lecz tym razem obie obrączki są nierozłączne. Na jednej usadowiła się drobna myszka, na drugiej widnieje filiżanka, którą wyobraźnia od razu napełnia herbatą czy innym przyjemnym i gorącym napojem, idealnym na jesienne chłody. Tak, ten element zagościł w stroju głównie ze względu na moje skojarzenie z klimatem jesiennego wieczoru, gdy za oknami leje deszcz i hula wiatr, a człowiek bez pośpiechu i cicho jak mysz pod miotłą siada w wygodnym fotelu owinięty miękkim kocem, w dłoni dzierży ulubioną książkę, zaś na stoliku obok paruje gorący napój w filiżance. Wówczas nawet najgorsze kaprysy jesiennej aury nie są straszne.
Odejdźmy jednak na razie od typowo jesiennych klimatów, bo póki co pogoda nas nimi nie raczy. Zastanawiam się, co Wy sądzicie o pokazywaniu stylizacji w takiej formie? Czy jest ona zbyt monotonna? A jeśli tak to czy moje wcześniejsze zdjęcia, wykonywane najczęściej na tle tej samej salonowej kanapy lub w tym samym przydomowym plenerze nie były monotonne na tej samej zasadzie? A może jednak widzicie w tym jakieś drobne urozmaicenie, które można od czasu do czasu zastosować? I w końcu, czy według was to dobre długoterminowe rozwiązanie dla dziewczyn interesujących się modą alternatywną, które nie zostały obdarzone przez naturę olśniewającą urodą (czyli takich jak ja), a mimo to chciałyby pokazywać swoje stylizacyjne pomysły? Czy to w ogóle możliwe, aby prowadzić amatorskiego bloga poświęconego modzie i być jednocześnie incognito?
Zaniepokojonych tymi rozważaniami oraz nagłą nieobecnością mojej osoby na zdjęciach pragnę uspokoić - pozostałe lolicie stylizacje, które zostały mi jeszcze do pokazania fotografowane były w stary, dobrze wszystkim znany sposób: ze mną w roli wieszaka. Uważam co prawda, że nie we wszystkich przypadkach był to trafny pomysł, ale słowo się rzekło i wszystkie zostaną pokazane, a zostało ich już na szczęście niewiele. Zaś nowe pomysły - póki co w moim skromnym przekonaniu - pasują do mojego osobliwego oblicza nieco lepiej niż lolita, więc tym bardziej zamierzam pokazywać je na sobie. Bez obaw zatem! Jedyna rzecz, która jest w tej chwili potrzebna to cierpliwość, gdyż czasem zmiany muszą postępować wolno, lecz mam nadzieję, że na efekt końcowy będzie godny uwagi.