piątek, 27 marca 2015

Restyle: "Magpie" t-shirt bokserka

Po stylizacji przyszedł czas na recenzję i - cóż za zaskoczenie - jest to kolejna recenzja prosto z Restyle. Sklep wyraźnie stawia "w tym sezonie" na motywy magiczno-okultystyczne - tuż obok torebki Moon Messenger oraz plecaka Occult Backpack na wirtualnych półkach znalazły się nowe wzory koszulek, w większości utrzymane w tej właśnie tematyce. Posiadanie alchemicznego haftu zobowiązuje - tak przynajmniej pisałam w recenzji teczki, powinnam zatem skusić się na dopasowaną do niego grafikę przedstawiającą Fazy Księżyca. Tak się jednak nie stało, bowiem koszulką, która moim zdaniem zasługuje na największą uwagę jest "Magpie".
Zacznijmy od tego, że wprost uwielbiam sroki. Nieco wbrew słowom angielskiej wyliczanki One for Sorrow każdą z nich uważam za pozytywny znak. Ich charakterystyczne upierzenie sprawia, że nie sposób pomylić je z jakimkolwiek innym ptasim gatunkiem. Są bardzo inteligentne, jak wszystkie krukowate zresztą, jednak tylko sroki przeszły pozytywnie test lustra. Zaliczane są również do ptaków śpiewających - ich donośne skrzeczenie słyszał niemal każdy, jednak prawdziwy śpiew sroki uświadczyć można niezwykle rzadko i jest ponoć zupełnie inny.
Gdy tylko zobaczyłam, że wśród nowości w Restyle pojawiła się grafika przedstawiająca srokę od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. Nie ma na niej szklanych kul, rozłożonych na stole kart czy innych stereotypowych atrybutów właściwych telewizyjnym wróżbitom, które znalazły się niestety na innych koszulkach. Mimo to można tutaj wyczuć atmosferę magii i tajemnicy. Nie miałam najmniejszych wątpliwości jaki rozmiar zamówić, już w przypadku wcześniejszych bokserek "Skeleton white" oraz "Skeleton Corset" przekonałam się, że doskonale pasuje na mnie XS i tak też jest w przypadku najnowszego nabytku. Przed dokonaniem zamówienia sprawdziłam jedynie, czy wymiary "sroki" podane na stronie sklepu zgadzają się z tabelami koszulek będących w moim posiadaniu - wszystkie bokserki z Restyle mają dokładnie te same wymiary, zdążyłam się o tym przekonać także w rzeczywistości. Wymiary są zgodne z tabelą, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że materiał jest bardzo elastyczny i dopasowuje się do sylwetki.
Grafika na żywo prezentuje się znakomicie, chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że na zdjęciu producenta wszystkie szarości pokryte zostały delikatną pastelową mgiełką, podczas gdy w rzeczywistości są one... po prostu standardowo szare. Po raz kolejny grafik pracujący dla sklepu trochę zaszalał (jest to zresztą widoczne nie tylko na samych ubraniach...), na szczęście nie było to szaleństwo tego samego stopnia jak w przypadku spódnicy Cemetery Gray. Wzór został naniesiony na bokserkę w formie jednolitego nadruku - w przeciwieństwie do niektórych poprzednich t-shirtów (o czym będę jeszcze wspominać). Z jednej strony grafika jest dzięki temu bardzo wyrazista, z drugiej tworzy na powierzchni materiału charakterystyczną warstwę, która z czasem może zacząć pękać. Mam jednak ogromną nadzieję, że się tak nie stanie.
Przejdźmy zatem do poszczególnych elementów tej pięknej ilustracji. Jako pierwsza w oczy rzuca się tytułowa bohaterka na tle pełni księżyca. Wizerunek sroki jest moim zdaniem bardzo udany, trafnie oddaje jej ubarwienie, smukłą sylwetkę oraz mądre ślepia. Od początku zastanawia mnie natomiast dlaczego jedno z jej skrzydeł wygląda, jakby było syntetyczną protezą wykonaną z metalu? Jak wiadomo znam się trochę na rysowaniu i śmiem twierdzić, że sęk tkwi w nieodpowiednim ustawieniu i wycieniowaniu lotek - można odnieść wrażenie, że każde z piór to oddzielna blacha o ostrych krawędziach, a całe skrzydło przypomina raczej steampunkowy mechanizm niż fragment ciała żywego zwierzęcia. Z drugiej strony natychmiast nasuwają się skojarzenia z mechanicznym słowikiem z baśni Andersena, więc kto wie, być może niepotrzebnie się czepiam, może tak właśnie miało to wyglądać...? Sroka ze steampunkową protezą bez wątpienia brzmi kozacko. Warto także zwrócić uwagę na liście dębu, pomiędzy konarami którego nasza ptasia dama postanowiła uwić gniazdo. Dąb był jednym z ważniejszych drzew w mitologii celtyckiej, należy zatem do tych subtelnych magicznych symboli, które zdecydowanie mocniej oddziałują na wyobraźnię niż nieco prostacka szklana kula.
Pokutuje w ludzkich umysłach bardzo krzywdzący pogląd, że srokę przyciągają błyszczące przedmioty i - nie mogąc się im oprzeć - znosi ona wszystko do swojego gniazda, dzięki czemu powszechnie okrzyknięto ją złodziejką. Otóż jest to nieprawda. Naukowcy już dawno udowodnili, że sroki nie wykazują specjalnego zainteresowania błyskotkami - wręcz przeciwnie, jako ptaki bardzo płochliwe i nieufne unikają wszystkich przedmiotów, które są dla nich obce niezależnie od tego czy są to rzeczy błyszczące czy też nie. Oczywiście mogły się zdarzać na przestrzeni dziejów osobniki bardziej śmiałe (jak pośród wszystkich gatunków), które zainteresowały się jakimś "ludzkim drobiazgiem" a nawet z czystej ciekawości zanosiły go do swojego domu, jednak nie miało to nic wspólnego z ptasią kleptomanią. A ludzie, jak to ludzie - raz coś podpatrzą i już układają sobie ogólną opinię, bezmyślnie wszystko szufladkując.
Mimo to podoba mi się grafika przedstawiająca srokę niejako rodem z ludowych opowieści - inteligentną, świadomą swojego niepowtarzalnego wyglądu i nieco próżną, zbierającą piękne przedmioty jedynie dla swojej własnej egoistycznej radości. Nasuwa się tutaj zaskakujący wniosek - sroka w folklorze posiada cechy charakteru przypisywane smokom! Przyciągają ją skarby, zbiera je i strzeże w swojej niedostępnej kryjówce, nie ma z nich żadnego pożytku, a mimo to chce więcej, bo czerpie z tego przyjemność. Zatem gdy następnym razem zobaczycie szybującą po niebie srokę nie myślcie o niej jako o złodziejce - pomyślcie, że to mały, opierzony współczesny smok. Jakby nie patrzeć ptaki wyewoluowały z gadów, więc kto wie ile może się kryć prawdy w mojej teorii... A cóż w takim razie zgromadziła nasza ristajlowa sroka?
Trzeba przyznać, że jej kolekcja jest całkiem pokaźna. Widzimy tutaj różnego rodzaju pierścienie i obrączki, samotną wsuwkę do włosów, a także igłę do szycia i szpulkę na nici - kolejny motyw, który mnie osobiście jest bardzo bliski. W gnieździe znajduje się również charakterystyczny klucz ozdobiony trybikami. Sam w sobie jest piękny, ale mówiąc szczerze na początku nie do końca pasował mi do całego obrazka: pojedynczy steampunkowy element wkomponowany w tematykę związaną raczej z naturą - trochę umknęła mi logika kryjąca się za tą decyzją. Po chwili zauważyłam jednak wspominane wcześniej "mechaniczne skrzydło" i dopiero wówczas obie rzeczy zyskały dla mnie większy sens. Nie wiem czy taki był faktycznie zamysł autorki, czy to po prostu moja tendencja do łączenia wszystkiego w logiczną całość, jednak dzięki temu klucz ostatecznie przestał mi przeszkadzać. Jest jeszcze jeden detal, który wzbudził we mnie ambiwalentne uczucia - szkło powiększające w ozdobnej oprawie, zawieszone na łańcuszku w formie wisiorka. Z jednej strony bardzo fajny pomysł, powiększone za jego sprawą gałązki prezentują się bardzo oryginalnie. Z drugiej jednak osobiście wolałabym na jego miejscu widzieć chyba jakąś klimatyczną kameę, samo szkiełko to jednak mało ambitnym projektem dla grafika. Ale moją największą konsternację wzbudziły elementy znajdujące się poniżej - czaszka jakiegoś małego ssaka, trzy oszlifowane diamenty i piórka od łapacza snów. Sama już nie wiem, czy widzę tu klimaty indiańskie czy raczej nowoorleański kult Voodoo... I jaki to ma związek z samą sroką? Faktycznie uszczelniają one gniazda piórami, ale na pewno nie zawieszają ich na koralikach w sposób przedstawiony na grafice. Nic mi również nie wiadomo o ozdabianiu gniazd szczątkami innych zwierząt (ten wielki gnat po lewej...), o diamentach nawet nie wspomnę... Na szczęście na tym dziwne elementy się kończą.
Sroka spotkała w końcu swojego czarnopiórego kuzyna, który osiadł w ozdobnej wiktoriańskiej klatce. Koszulka z krukiem jest w moim posiadaniu od lat, był to mój pierwszy t-shirt z Restyle, którego co ciekawe nie kupiłam bezpośrednio w sklepie, ale z drugiej ręki. Mimo to po dziś dzień jest on w zaskakująco dobrej kondycji, nie nosi niemal żadnych oznak sprania. Zatem sroka powinna spisywać się równie dobrze, a może nawet i lepiej, nie trudno w końcu dostrzec na powyższym zdjęciu, że oba latające stwory dzieli kilka lat postępu. Rzeczywistość ma jednak w zwyczaju weryfikować wszelkie tego typu teorie, czas pokaże jak zachowa się moja sroka.
Jak już wspominałam martwię się przede wszystkim o wytrzymałość nadruku ze względu na sposób jego wykonania. Jest on zwarty i jednolity, a każdy kolor użyty do jego stworzenia został naniesiony na koszulkę, łącznie z czernią. Grafika przedstawiająca kruka w klatce składa się jedynie z dwóch kolorów i tylko biel naniesiona została w postaci wzoru. Nie było potrzeby umieszczenia dodatkowej warstwy kontrastującej czerni, wykorzystano po prostu kolor materiału. Grafika wykonana tą techniką może i nie pozwala na stworzenie zapierających dech w piersiach, złożonych ilustracji, jednak jest niezwykle trwała - nawet jeśli na pojedynczych białych elementach pojawią się pęknięcia powstałe w wyniku naciągania tkaniny podczas zakładania t-shirtu lub prania to są one praktycznie niewidoczne, gdyż nie ma pomiędzy nimi kolejnej warstwy farby będącej drogą dla rozprzestrzeniającego się pęknięcia. Zaś jednolity nadruk stwarza taką możliwość, widziałam to już kilka razy na własne oczy. Jednak nie chodziło wówczas o koszulki z Restyle, mam więc ogromną nadzieję, że moje obawy w przypadku sroki okażą się niesłuszne. Wspomnę jeszcze tylko, że bokserka oraz t-shirt różnią się właśnie kolorem materiału. Kruk, pomimo wielokrotnego prania, zdaje się posiadać głębszy odcień czerni, a materiał bokserki poddany tej konfrontacji wygląda niczym bardzo ciemny grafit. Niestety owej różnicy nie widać zbyt dobrze na moich zdjęciach, nie będę więc tego dłużej roztrząsać. Ot, taka mała uwaga dla wielbicieli klasycznego czarnego koloru.
Nie mogło oczywiście zabraknąć zestawienia z pozostałymi dwiema bokserkami: "Skeleton white" i "Skeleton Corset". Nie będę się jednak nad nimi szczególnie rozwodzić, wszystkie koszulki są dosłownie identyczne: wykonane w ten sam sposób i z tego samego materiału, posiadają te same wymiary oraz są w identycznym czarnym odcieniu. Jedyną różnicę stanowi tak naprawdę grafika. Biały szkielet wykonany został podobną techniką co wiekowy kruk, natomiast gorset ma wiele wspólnego ze sroką, choć powierzchnia tego drugiego nadruku jest zdecydowanie bardziej błyszcząca, jakby trochę "gumowa" i ma większą gramaturę.
W mojej okolicy sroki występują bardzo licznie, co mnie niezwykle cieszy. Zdarza mi się widywać całe stada liczące sobie po 12 a nawet 15 osobników, co zdecydowanie zadaje kłam kolejnej powszechnej opinii, według której ptaki te nie trzymają się w tak dużej gromadzie. Od czas do czasu udaje mi się znaleźć pojedyncze srocze pióra i z tym właśnie wiąże się mały bonus na koniec tej notki. Mam ich kilka, w większości pochodzą ze skrzydeł i są dość wiekowe, zgubione w wyniku pierzenia, w dużej mierze pozbawione charakterystycznego koloru. Raz trafił mi się jednak prawdziwy rarytas - pióro ze sroczego ogona. Gdyby przeprowadzić małą ankietę wśród osób przypadkowo spotkanych na ulicy większość zapewne by odpowiedziała, że sroki są niczym pingwiny - czarno-białe. Pewna grupa wymieniłaby dodatkowo granatowe ubarwienie skrzydeł, a nieliczny pamiętaliby o pięknym zielonym ogonie. Jednak dopiero z bliska można dostrzec prawdziwą feerie barw, jaką sroczy ogon został obdarzony przez naturę: morska zieleń przechodzi w trawiastą, ta z kolei w żółte odcienie, tuż za nimi ledwo dostrzegalny szkarłat, który niemal natychmiast zmienia się w fiolet, a całość zwieńczona została muśnięciem motylich skrzydeł w kolorze indygo. Niczym kropla benzyny w kałuży - istna iryzacja. Właśnie dlatego uważam sroki za jedne z najpiękniej ubarwionych ptaków.
Co jak co, ale koszulki z Restyle od zawsze były towarem godnym polecenia i najnowsza bokserka "Magpie" jest tego najlepszym przykładem. W ostatecznym podsumowaniu zakupu nie biorę pod uwagę pewnych drobnych nieścisłości związanych z samą grafiką, o których wspominałam wcześniej - w końcu postrzeganie ich to kwestia subiektywna, nie każdy zwróci na nie uwagę, nie każdemu będą przeszkadzać. Sama koszulka jest natomiast piękna i wygodna, zatem na dzień dzisiejszy zdobywa u mnie wszystkie możliwe punkty.

sobota, 21 marca 2015

Deer Nadia

Uprzedzając ewentualne wątpliwości - nie, w tytule nie ma błędu:> Jest to swoista gra słowna nawiązująca do motywu jelonka połączonego z główną atrakcją tej stylizacji - spódnicą Love Nadia od Bodyline. A gdzież ów motyw jelonka, spytacie. Na samym początku planowałam wyrazić go nieco mocniej za sprawą kołnierzyka Bambi z H&M, jednak po przymiarce wraz z całością przed lustrem stwierdziłam, że za dużo się za jego sprawą dzieje. Teraz jednak żałuję, że nie uwieczniłam stroju wraz z kołnierzykiem - cóż z tego, że mogło to wyglądać nieco kiczowato, skoro przynajmniej pod szyją nie byłoby wówczas tak pusto i biednie.
Stylizacja z kilku względów mi się nie podoba, jednak okazja do uwiecznienia jakiegokolwiek stroju jest w moim przypadku tak rzadka, że każde zdjęcia są na wagę złota. Postanowiłam zatem nie marudzić i mimo wszystko pokazać ten średnio udany twór. Najbardziej nie podobają mi się tutaj moje włosy. Zacznijmy od tego, że pomysł na stworzenie kreacji zrodził się w mojej głowie dość dawno temu, kiedy miałam w szafie jedynie trzy podstawowe elementy: wspominaną spódnicę, koszulę White Moon oraz wełnianą narzutkę. Zestawienie to bardzo przypadło mi do gustu, strój idealnie komponował się z moimi długimi wówczas i intensywnie rudymi włosami, jednak nie posiadałam żadnych innych pasujących dodatków, więc realizację pomysłu trzeba było odłożyć na później. Poszukiwania reszty ekwipunku jak widać trochę trwały, gdyż w międzyczasie zdążyłam zmienić fryzurę i muszę przyznać, że z krótkimi włosami ten zestaw nie prezentuje się nawet w połowie tak świetnie jak przed zmianą. Co więcej, zdjęcia te wykonane zostały jeszcze w trakcie zimowej sesji egzaminacyjnej, kiedy to nie miałam czasu ani głowy aby umówić wizytę u fryzjera, który zatroszczyłby się o moje odrosty. Na żywo naturalny kolor nie przebijał przez farbę aż tak bardzo i sądziłam, że spokojnie mogę z tym jeszcze poczekać, jednak na zdjęciach wygląda to koszmarnie. Od ostatniego razu fryzura zdążyła się także nieco wydłużyć i utraciła trochę ze swojej poprzedniej objętości, sama grzywka natomiast wyjątkowo mnie już denerwuje - wyraźnie tęskni ona do hime cut i bardzo stara się powrócić do prostej formy, a ja nie umiem jej w żaden sposób doprowadzić do porządku.
Strój ten miał być w moim zamyśle takim pierwszym, nieśmiałym krokiem w stronę mori girl. Czuję sympatię do tego stylu już od pewnego czasu, jednak moja szafa jest za bardzo urozmaicona, aby znaleźć w niej wystarczającą ilość podobnych przedmiotów, z których można by utworzyć kilka godnych uwagi warstw. Jedynymi rzeczami, które bez wątpienia pasują zarówno do siebie, jak i do całej koncepcji są spódnica i narzutka. Uważam to połączenie za jedno z lepszych jakie zdołałam kiedykolwiek wymyślić, niestety jak na złość akurat dla mnie nie jest to chyba najszczęśliwszy dobór kolorów. I chociaż moja obecna fryzura przypomina włosy widocznej na spódnicy Nadii to nijak nie mogę pozbyć się wrażenia, że cała kreacja zwyczajnie mi teraz nie pasuje. Dodatkowo, nie mając za bardzo innego wyjścia (i pomysłu) połączyłam wspominaną bazę stroju z białą koszulą i jasnymi rajstopami (które można lepiej obejrzeć w stylizacji "Victorian time!"), co moim zdaniem również nie do końca mi służy...
Pasek to kolejny pojedynczy element, który niezmiennie mi się podoba. Już sam w sobie stanowi jeden z moich ulubionych dodatków, a jego roślinne zdobienia idealnie komponują się z klimatami mori. Dodatkowo pasek pomógł mi skutecznie zaznaczyć talię - nałożenie wełnianej narzutki na spódnicę z wysokim stanem (który zamiast zwężać wręcz pogrubia) nie miałoby racji bytu gdyby nie on. Aby jeszcze choć o krok zbliżyć się do stylu mori girl przewiesiłam przez pasek małą, brązową sakiewkę. Pomysł wykorzystałam po raz pierwszy w stylizacji "Steampunkowa mięta" i nadal chętnie do niego wracam. W sakiewce zmieściłaby się mała ilość paszy, którą można by karmić jelonki podczas wędrówki po lesie:D
A skoro już o jelonku mowa - oto i on. Ten na górze, mały, niepozorny, na pierwszy rzut oka praktycznie niewidoczny. Był to do niedawna mój jedyny naszyjnik w rogatym klimacie, w dodatku trochę niepokojącym - w końcu mamy tu do czynienia z samą jelonkową czaszką. Bardzo tą ozdobę lubię, jest idealna na co dzień do mniej oficjalnych strojów, poza tym jakby nie patrzeć jest to również mój handmade. Z perspektywy czasu widzę jednak, że akurat w tej stylizacji o wiele lepiej sprawdziłby się inny, większy naszyjnik, w który zaopatrzyłam się dopiero niedawno. Co ciekawe, wcześniej nie miałam zamiaru go kupić właśnie ze względu na jego barokowy charakter. A teraz zakupiłam nawet dwa - jeden w kolorze antycznego złota, widoczny powyżej, drugi zaś srebrny. Czyżby moje upodobania znów kierowały się w stronę przepychu? Tak czy inaczej nie było sensu powtarzać zdjęć dla samej zmiany naszyjnika, jednak nic straconego - barokowe jelonki bez wątpienia jeszcze nie raz się u mnie pojawią. Chciałam też zwrócić uwagę na jakość samych zdjęć - pierwsze wykonane zostało w dniu fotografowania całej stylizacji, drugie zrobiłam wczoraj. Oto siła naturalnego wiosennego oświetlenia.
Jelonkowy motyw pojawia się także w formie pierścionka, równie drobnego co sam użyty w stylizacji naszyjnik. Jeśli mogę być tutaj z czegoś naprawdę dumna, to bez wątpienia będzie to kolor dobranej biżuterii - wszystkie elementy są dokładnie w tym samym odcieniu starego złota. Nie mogło zabraknąć biżuteryjnego akcentu również na głowie - moją niesubordynowaną grzywkę spięłam po jednej stronie spinką ozdobioną perełkami. Podobnie jak naszyjnik i pierścionek, ona również jest bardzo drobna i niestety słabo widoczna z daleka. A szkoda. Być może w przypadku innej fryzury i inaczej skomponowanego stroju cała biżuteria byłaby lepiej wyeksponowana, przez co można by ją bardziej docenić. Cóż, może następnym razem...

środa, 11 marca 2015

Restyle: "Moon Messenger" Teczka/Tornister

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią przyjrzymy się bliżej jednemu z najnowszych produktów dostępnych w Restyle. Muszę przyznać, że niewiele brakowało, abym opisywała tu dzisiaj zupełnie inną torebkę - Alice in Wonderland book bag. Przyciągnęła mój wzrok już na jednym ze zdjęć promujących spódnicę "Crows and Lanterns", od tamtej chwili wyczekiwałam jej z niecierpliwością. Miała stać się nagrodą za pomyślnie zakończoną zimową sesję i w zasadzie już miałam ją w sklepowym koszyku, jednak w ostatniej chwili ręka mi zadrżała. Nie byłam do końca pewna zakupu, wolałam się zatem wstrzymać, zamiast podejmować pochopną decyzję.
Ostatecznie torebka-książka do mnie nie trafiła i już najwyraźniej nie trafi. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw doszłam do wniosku, że jest ona na mój użytek za mała i mogłabym ją nosić jedynie jako dodatek do bardziej wyszukanych stylizacji, w których nie chodzę na co dzień. Miałam także wątpliwości co do potrójnego zapięcia oraz zagospodarowania przestrzeni wewnątrz - z opisu na stronie sklepu wynika, że torebka posiada mniejsze kieszonki, jednak możliwość zmiany orientacji z poziomej na pionową nieco przeczy użyteczności zarówno ich jak i całego systemu otwierającego książkę. Wszystkie te cechy potwierdzają moim zdaniem pogląd, że alicjowa torebka pełnić może jedynie funkcje ozdobną, a ja od pewnego czasu kładę coraz większy nacisk na to, aby dodatki znajdujące się w mojej garderobie były zarówno ładne jak i użyteczne. Książka z Restyle najprawdopodobniej nie spełniłaby tych oczekiwań.
Nie zmieniało to jednak faktu, że potrzebowałam nowej torebki. Co prawda nadal jestem w posiadaniu trzech innych teczek od tego samego producenta i po dziś dzień każdą z nich bardzo sobie chwalę, jednak wypychanie ich wszystkimi rzeczami, które noszę ze sobą na uczelnię powoli zaczęło im szkodzić (o czym wspomnę jeszcze w kolejnym sprawozdaniu z użytkowania). Moje codziennie potrzeby zdecydowanie wymagały czegoś większego i w ten oto sposób trafiła do mnie torebka "Moon Messenger" - jedyna nowość, która zdawała się podołać temu wyzwaniu. To, że teczka jest większa od wszystkich swoich poprzedniczek nie powinno budzić żadnych wątpliwości, porównanie z "Map brown bag" natychmiast pozwala dostrzec, że mój nowy nabytek jest zarówno szerszy, jak i wyższy oraz znacznie bardziej pojemny.
Wszystkie teczki wyprodukowane przez Restyle we wcześniejszych latach mają dokładnie takie same wymiary jak steampunkowa torebka z mapą, zatem najnowszy "Moon Messenger" wyraźnie się w tej kwestii wyróżnia. Moim zdaniem jest to niezaprzeczalny znak, że sklep w końcu zarzuca stare, bezpieczne, ale mało innowacyjne schematy na rzecz nowych, bardziej odważnych i co najważniejsze użytecznych rozwiązań. Wygląda to bardzo obiecująco, ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, bo jeszcze osiądą na laurach>D Warto natomiast oddzielnie wspomnieć o jeszcze jednym elemencie, który urósł razem z całą teczką - chodzi rzecz jasna o uchwyt, za pomocą którego można trzymać torebkę w dłoni.
Większy uchwyt to oczywiście większy komfort noszenia torebki w ten sposób. Teraz można go nawet chwycić za pomocą obu dłoni, co w przypadku poprzednich teczek było niemożliwe. Został on uszyty niejako na kształt trójkąta, a krawędzie złączono u góry tworząc wystający brzeg, który może wydawać się trochę nieestetyczny. Jednak dzięki takiemu rozwiązaniu spód uchwytu jest gładki i zapewnia komfort podczas użytkowania. Zarówno sam uchwyt jak i wszystkie jego mocowania zostały bardzo estetycznie wykończone i przymocowane do całości.
Następnym elementem, który chciałabym porównać jest eko skóra - z oczywistych względów wybrałam do tego celu jedynie dwie starsze torebki w kolorze czarnym: białą bramę oraz haftowane róże. Teczka z różanym haftem była jedną z pierwszych wyprodukowanych przez Restyle i jej materiał jest zdecydowanie najniższych lotów. Brama pojawiła się nieco później i - podobnie jak w przypadku brązowej mapy - eko skóra jest tutaj znacznie lepsza, jednak nadal charakteryzuje się dość wiotką strukturą, a także ma tendencję do zapadania się gdy teczka nie jest wypełniona. Najnowszy Księżycowy Posłaniec posiada zdecydowanie najlepszy materiał ze wszystkich, które Restyle do tej pory używało. Eko skóra sama w sobie jest dość sztywna, nie zapada się tak wyraźnie i na całej powierzchni jak w przypadku poprzednich torebek, posiada również neutralny, "gnieciony" wzór, dzięki czemu bardzo dobrze imituje naturalny materiał.
Środkowa część klapy tradycyjnie przyozdobiona została wzorem w postaci haftu. Przy tym porównaniu ponownie posłużyła mi teczka z białą bramą. Oba wzory wykonane zostały (moim zdaniem) taką samą nicią o identycznym odcieniu, jedyna różnica polega rzecz jasna na innym rodzaju materiału, na który zostały naniesione. Osobiście zawsze preferowałam hafty na aksamitach (nie ograniczając się jedynie do torebek), najlepiej z wykorzystaniem skomplikowanego i bogatego wzornictwa, utrzymane w bardziej romantycznej atmosferze. "Moon Messenger" zdecydowanie taki nie jest i doprawdy nie sądziłam, że uda mi się docenić prostotę jego geometrycznej formy. A jednak urzekł mnie do reszty, gdy tylko obejrzałam go z bliska na własne oczy - zachwyca perfekcją wykonania. Jest to również miła odmiana wśród moich dotychczasowych torebek, które pasują raczej do lolicich klimatów. Nowa teczka jest znacznie bardziej gotycka i z wielką chęcią wykorzystam ją idąc właśnie w tym kierunku.
Posiadanie alchemicznego haftu zobowiązuje, postanowiłam więc zagłębić się nieco w tajniki przedstawionych na nim symboli. Najbardziej oczywisty jest centralny wizerunek, przedstawiający sierp księżyca. W alchemii metalem zdominowanym przez księżyc było srebro i faktycznie, "Moon Messenger" posiada wiele srebrzystych elementów, od haftu po metalowe klamry. Sam księżyc może również oznaczać kobietę. Sierp wpisany został w sześciokąt, który z kolei symbolizuje żywioł powietrza. Tuż za nim postępuje ogień, przedstawiony jako trójkąt zwrócony wierzchołkiem do góry oraz przeciwstawna mu woda, skierowana wierzchołkiem do dołu. Widzimy również dwie gwiazdy - powszechny i zapewne wszystkim dobrze znany pentagram oraz spotykany znacznie rzadziej septagram. Jak wiadomo symbol pentagramu używany był od wieków i jego znaczenie może być bardzo rozległe. Osobiście postanowiłam skupić się na pojęciu Białego Pentagramu, zwróconego jednym wierzchołkiem do góry, stanowiącego odzwierciedlenie siły boskiej, chroniącego przed złą magią i złem w ogóle. Chodzą także słuchy, że ów symbol ma związek z planetą Wenus, która ponoć od czasu do czasu kreśli pentagram podczas swojej wędrówki po niebie. Wenus jest opiekunką mojego znaku zodiaku, a jej inna nazwa - Gwiazda Poranna, również ma dla mnie bardzo duże znaczenie>D Septagram zaś określany jest jako symbol syntezy i tajemnicy, powiązany ze znaczeniem samej liczby "7". Pomiędzy nim a wodą znajduje się znak, opisywany jako "okrąg z trzema skrzyżowanymi pęcherzami", który stanowi jeden z dwóch symboli stosowanych do wypędzania demonów. Najwięcej problemów przysporzyło mi odszyfrowanie znaczenia symbolu znajdującego się na samej górze haftu. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy związana była ze znakiem średnicy, może to być również symbol litery łacińskiego alfabetu a także zbiór pusty, tym samym "zero" lub "brak". Niestety nie udało mi się określić jednoznacznej wartości tego znaku, musicie mi wybaczyć, jestem w końcu dopiero początkującą wiedźmą (do czasu♥).
Przedmiotem dalszych rozważań będą wszystkie możliwe rodzaje zapięć, w jakie wyposażony został mój nowy nabytek. A jest tutaj o czym opowiadać! Całe porównanie opierać się będzie natomiast na teczce z haftowanymi różami, widać bowiem wyraźne podobieństwo w kwestii użytych rozwiązań w obu prezentowanych przypadkach, jednak tylko do pewnego stopnia.
Główne zapięcie stanowi zatrzask charakterystyczny dla aktówek. Mechanizm działania jest bardzo prosty i zgodny z instrukcją umieszczoną na stronie sklepu. Mnie natomiast wyjątkowo przypadła do gustu miniaturowa atrapa zamka od klucza. Uważam ją za uroczy element dekoracyjny (oraz świetne zmylenie złodzieja>D). Zapięcie dodatkowo przystosowane zostało do zmian objętości torby - w zależności od stopnia jej wypełnienia możemy zahaczyć wystający na klapie ząbek o pierwszy bądź drugi zaczep. Genialne i bardzo praktyczne rozwiązanie.
Po bokach teczki umieszczono dwa symetryczne paski z klamrami. Są one - w przeciwieństwie do tych znanych nam z różanej torebki - w pełni funkcjonalne, jednak nie trzeba ich odpinać za każdym razem gdy chcemy dostać się do wnętrza. Tuż pod klamrami sprytnie ukryto po jednym magnetycznym zatrzasku. Działają one tak samo jak w poprzednich egzemplarzach, a dzięki przymocowaniu do pasków, a nie bezpośrednio do ścianki torebki trzymają się znacznie lepiej i prawdopodobnie będą bardziej wytrzymałe podczas częstego użytkowania.
Jak wspomniałam paski z klamrami są w pełni funkcjonalne i można je dowolnie regulować w zależności od stopnia wypełnienia torebki. Rozwiązanie to ma jednak swoje wady: paski należy regulować za każdym razem, gdy zmieniamy zawartość teczki, w przeciwnym razie będą od niej odstawać tak jak na powyższych zdjęciach. Dolna część paska zaopatrzonego w magnetyczne zapięcie nie jest na stałe przymocowana do swojego miejsca, co z jednej strony wspomaga regulację, lecz z drugiej może przyczynić się do wypadania paska ze skórzanej szlufki. Do tej pory mi się to jednak nie zdarzyło. Mimo tych drobnych wad trzeba przyznać, że cały mechanizm jest bardzo dobrze pomyślany, działa sprawnie i przy okazji świetnie się prezentuje.
Klapa torebki jest znacznie bardziej usztywniona niż miało to miejsce w przypadku jej poprzedniczek. Składa się na nią podwójna warstwa eko skóry. Dodatkowo po wewnętrznej stronie nie ma podszewki. Wszystkie pozostałe teczki z mojej kolekcji mają w tym miejscu tkaninę, będącą przedłużeniem ich wewnętrznej wyściółki i jako właścicielka czworonoga wiem doskonale jakim uciążliwym problemem może być osadzanie się na niej zwierzęcej sierści. Traktuję tym samym brak podszewki na klapie nowego nabytku jako dodatkową zaletę.
We wnętrzu znajdziemy dwie bardzo pojemne komory przedzielone usztywnioną (ale bez przesady) ścianką. Po bokach widnieje wygięta na kształt harmonijki eko skóra, pozwalająca dostosować objętość teczki do jej zawartości. W tym miejscu pojawia się już podszewka, którą obszyto krawędzie ścian w bardzo staranny sposób. Warto wspomnieć, że tym razem Restyle pomyślało również o tym, aby była ona solidnie przymocowana do spodu torebki (czy raczej narzuciła to sama jej konstrukcja). Na samym początku zmartwił mnie natomiast brak zamka błyskawicznego zamykającego obie komory. Do jego obecności przyzwyczaiły mnie wszystkie poprzednie teczki i obawiałam się, że z pozbawionego zabezpieczenia wnętrza mogą wypadać drobniejsze przedmioty (np. podczas przechylania torebki w celu położenia jej na kolanach). Na szczęście póki co niczego takiego nie zauważyłam, "Moon Messenger" może się najwyraźniej obyć bez zamka błyskawicznego i nadal solidnie spełniać swoją funkcję.
Nie ważne jak bardzo pojemna byłaby sama teczka, nie wyobrażam sobie aby mogło w niej zabraknąć wewnętrznych kieszeni. Są niezbędne dla sprawnej organizacji rzeczy, dzięki nim drobiazgi takie jak klucze, telefon komórkowy czy lusterko nie latają bezładnie po wnętrzu torby i nie trzeba przekopywać się godzinami przez całą jej zawartość aby znaleźć to, czego szukamy. Bardzo ucieszył mnie zatem fakt, że wnętrze torebki wyposażone zostało w trzy duże kieszenie, zmyślnie rozdzielone na każdą z komór. W pierwszej znajdziemy dwie otwarte kieszonki o takiej samej wielkości, w drugiej - okazałą kieszeń zapinaną na ekspres.
A skoro jesteśmy już przy pojemności, zastanawiałam się w jaki sposób mogłabym najlepiej zaprezentować możliwości Księżycowego Posłańca. Po chwili namysłu postanowiłam posłużyć się największym albumem, jaki kiedykolwiek stał na mojej półce. Dłoń znalazła się tu nieprzypadkowo, w celu porównania, abyście mogli zobaczyć jakie to bydle jest wielkie (dobór słownictwa adekwatny do kategorii). Doprawdy, jeśli do teczki zmieści się Rammstein to ewidentny znak, że jest ona wyjątkowo pakowna. A jak widać na poniższym zdjęciu do jednej tutejszej komory zmieściłyby się nawet dwa takie albumy. Imponujący wynik.
Aby zaś dopełnić specyficzny klimat postanowiłam dorzucić jeszcze dwie urocze lektury>D
Teczki używam już drugi tydzień i jak na razie idealnie mieści wszystkie potrzebne mi na co dzień przedmioty. Jestem w stanie upchnąć tutaj uczelniany fartuch, drugie śniadanie, butelkę z wodą, rzeczy niezbędne i oczywiste jak chociażby portfel oraz naturalnie wszelkie materiały i książki potrzebne na zajęciach. Przede wszystkim bardzo istotny jest dla mnie fakt, że można tu bez problemu przechowywać format A4 a nawet nieco większy, co nie raz przysporzyło mi problemów w przypadku poprzednich torebek. W teczce spokojnie zmieści się także laptop.
Spód teczki posiada podobną konstrukcję co boczne ścianki - całość umożliwia dostosowanie pojemności do naszych potrzeb. Niestety, im dłużej przyglądam się powyższym zgięciom tym bardziej się boję, że pewnego dnia mogą pojawić się na nich pęknięcia. Materiał jak wiadomo pracuje i na to nie mamy wpływu (no chyba, że zamierzamy trzymać nowy nabytek jedynie w szafie), a ja nie zamierzam tej torebki oszczędzać - kupiłam ją nie tylko ze względu na pojemność, ale równie z myślą o wystawianiu na przeróżne warunki atmosferyczne. Mam więc nadzieję, że porządnie wyglądająca eko skóra okaże się równie wytrzymała.
"Moon Messenger" wyposażony został po bokach w małe otwarte kieszonki, wykonane z usztywnionej eko skóry. Już podczas oglądania zdjęć sklepowych zastanawiałam się do czego mogą one służyć i muszę przyznać, że do tej pory nie wpadłam na żadne logiczne rozwiązanie. Najbardziej oczywiste wydaje się umieszczenie w nich butelki z wodą, ale niestety nie jest to możliwe. Sprawdziłam to osobiście, przymierzając do kieszonki kilka butelek o różnych gabarytach i żadna się nie mieści. Być może jedynie wyjątkowo mały i smukły termos zdałby ten egzamin, ale tego niestety nie jestem w stanie sprawdzić, gdyż nie posiadam podobnego przedmiotu. Może wy macie jakieś pomysły na wykorzystanie owych kieszonek?
Teczka, prócz możliwości noszenia w dłoni przy pomocy krótkiego uchwytu umiejscowionego na klapie, musi również pozwalać na przewieszenie całości przez ramię. W tym celu tuż nad wspominanymi przed chwilą kieszonkami znajdziemy obręcze umożliwiające zaczep długiego paska dołączonego do torebki. Zaskoczyła mnie trochę liczba uchwytów widniejących po obu stronach Księżycowego Posłańca - mamy jeden główny po środku bocznej ścianki oraz dwa dodatkowe, umiejscowione na jej krawędziach. Taki stan rzeczy sugeruje, że pasek można zaczepić na kilka sposobów, chociaż ja osobiście używam do tego celu jedynie środkowych obręczy. Jeśli jednak ktoś preferuje inny sposób to producent zapewnił pełną dowolność. Jest to również swego rodzaju gwarancja, że jeśli wskutek intensywnego eksploatowania urwiemy używane dotychczas zaczepy to zawsze mamy z zapasie dwie inne pary:'D
Pasek wykonany został w całości z eko skóry, podobnie jak w przypadku "Map brown bag". Niegdyś zachwalałam materiałowe paski obecne przy białej bramie oraz haftowanych różach, jednak z czasem zauważyłam, że ich szerokość jednak bardziej przeszkadza, a klamra regulująca długość ulega obluzowaniu i trzeba co chwila poprawiać jej ustawienie. Skórzany pasek dołączony do Księżycowego Posłańca jest cieńszy niż wspominane materiałowe, a co za tym idzie bardziej estetyczny, elegancki i paradoksalnie bardziej komfortowy w noszeniu. Jego długość reguluje się za pomocą typowej klamry współpracującej z wyciętymi na drugiej części paska oczkami. Takie rozwiązanie zapobiega niekontrolowanym zmianom długości - jeśli raz coś ustawimy to pozostanie w takiej formie póki ponownie nie wprowadzimy zmian. Na obu końcach paska znajdują się rzecz jasna uchwyty mocujące go do torebki. We wszystkich dotychczasowych egzemplarzach wyglądają one dokładnie tak samo i są równie proste w obsłudze. Działają bez zarzutu i jak na razie nie zauważyłam, aby się psuły.
Wraz z paskiem otrzymujemy dwie zdejmowane nakładki. Są one szersze i umożliwiają lepszy rozkład ciężaru torebki na pasku oraz naszym ramieniu, znacznie podwyższając komfort jej używania. Nakładki są dwie z tego prostego względu, że "Moon Messenger" może występować w dwóch formach - jako teczka oraz jako tornister. Podczas noszenia teczki wystarczy nam pomoc jednej nakładki, gdy zaś chcemy korzystać z plecaka niezbędne będą oba egzemplarze. Możemy je bez problemu zdjąć lub założyć po rozpięciu klamry paska. Rozwiązanie z nakładkami jest kolejną ciekawą innowacją w produktach Restyle, która przypadła mi do gustu.
Na sam koniec postanowiłam podać zwięzłą instrukcję na temat tego, jak dokonać przeobrażenia teczki w tornister. Należy zacząć od całkowitego rozpięcia paska oraz zdjęcia jednej z podkładek. Następnie trzeba przypiąć jeden koniec do dolnej krawędzi torebki i przełożyć drugi przez metalowe oczko zamocowane u góry. Teraz wystarczy już tylko nałożyć zdjętą wcześniej nakładkę na swoje miejsce, zapiąć pasek i przymocować drugi jego koniec do przeciwległej dolnej krawędzi Księżycowego Posłańca. I voila! W mgnieniu oka zamieniliśmy torebkę na plecak. Owej transformacji można dokonać dosłownie w każdej chwili i w każdym miejscu, kiedy tylko przyjdzie nam na to ochota, a całość zajmuje dosłownie kilka sekund.
Nie miałam jeszcze okazji korzystać z tornistra na co dzień, nie lubię nosić plecaków wraz z zimową odzieżą wierzchnią, dlatego postanowiłam zostawić sobie tą przyjemność na cieplejsze dni. Do tej pory przymierzyłam go kilka razy w warunkach domowych i rzuciły mi się w oczy pewne drobne niedoskonałości warte omówienia. Po pierwsze w momencie zarzucania tornistra na ramię pasek przewleczony przez górne oczko przesuwa się pod wpływem siły grawitacji - jedna szelka robi się krótsza, druga dłuższa. Po założeniu całości na plecy trzeba się jeszcze nieco pogimnastykować, żeby przesunąć pasek z powrotem na swoje miejsce i wyrównać szelki. Po drugie jedna z nakładek blokowana jest przez klamrę i nie można przesunąć jej niżej. Pasek trzeba zatem wyregulować w taki sposób, aby obie nakładki były na tej samej wysokości, co może przysporzyć nieco trudności. Więcej wad nie zauważyłam i pragnę dodać, że tornister nosi się naprawdę bardzo komfortowo. Jest to bez wątpienia pozytywne urozmaicenie, mnie osobiście pomysł na teczkę i plecak w jednym bardzo się podoba.
Jeśli przeczytaliście dokładnie całą moją recenzję, to wyobraźcie sobie teraz, że na samym początku, gdy "Moon Messenger" wraz z innymi nowościami trafił na sklepowe półki ja praktycznie nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Tak, to prawda, istnienie tej teczki było mi wówczas zupełnie obojętne, tak bardzo nastawiona byłam na zakup torebki-książki "Alice in Wonderland". Nie zadałam sobie nawet trudu aby zapoznać się z opisem Księżycowego Posłańca, z góry przyjęłam, że widoczna na torebce grafika to nie haft, lecz zwykły nadruk (głównie dlatego, że zaprezentowana została w towarzystwie dwóch plecaków opatrzonych nadrukami). Gdyby nie zmiana priorytetów dotyczących zakupu "Moon Messenger" pewnie nigdy by do mnie nie trafił. Na szczęście w porę się opamiętałam, dostrzegłam potencjał teczki i teraz jestem z niej niezwykle zadowolona. Jest przepiękna, elegancka, pojemna, wytrzymała i bardzo wygodna w noszeniu. Zdecydowanie jeden z moich najlepszych zakupów z Restyle.