sobota, 28 lutego 2015

Monster High: Ghoulia Yelps Dead Tired

Żeby było różnorodnie i przede wszystkim KREATYWNIE mam dziś dla was kolejną recenzję lalki:> (a nieco później odwiedzimy na chwilę nasz jakże lubiany sklep Restyle, ale o tym na razie sza!). Tym razem będzie to Ghoulia Yelps wybierająca się na potworne pidżama party.
Jeśli ktoś sądził, że na dobre porzuciłam potwory zaprzedając swoją duszę księżniczkom (i buntowniczkom) z Ever After High to bardzo się pomylił. Mam swoje ulubione grono potwornych uczniów, z którymi nigdy się nie rozstanę, a od pewnego czasu moją głowę zaprzątała myśl, aby jeszcze odrobinę je powiększyć właśnie o postać Ghoulii. Temat zombie to jakby nie patrzeć klasyka na równi z Draculą i potworem Frankensteina, moja upiorna półka wydawała się więc niekompletna bez przedstawicielki tej jakże uroczej i żywotnej "rasy".
 Jednak dodanie jej do kolekcji zajęło mi zaskakująco dużo czasu. Powód był dość prozaiczny - żadna z obecnych na rynku wersji lalki nie satysfakcjonowała mnie w stu procentach. Większość propozycji ma bardzo intensywny makijaż, który mnie zwykle się nie podoba. Jedyną lalką z dobrze dopasowanym mocnym makijażem jest moim zdaniem Frankie Stein z drugiej serii basic. Ghoulia zaś najbardziej przypadła mi do gustu w wersji Dead Tired, niestety minęło już sporo czasu od wydania tej serii (co miało miejsce w 2011 roku o ile się nie mylę), więc zdobycie nowej lalki graniczyło niemal z cudem. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale w końcu, po bardzo długich poszukiwaniach znalazłam kilka - zagubionych czy też wyprodukowanych ponownie - egzemplarzy i Ghoulia ostatecznie trafiła w moje ręce.
Pozwolę sobie zacząć od tego, w jaki sposób ułożone zostały włosy bohaterki, ponieważ był to jeden z powodów, dla których zdecydowałam się zakupić właśnie tą wersję. Nie trudno zauważyć, że preferuję lalki (spod znaku Monster High) ze swobodnie rozpuszczonymi włosami, widać to zarówno w przypadku Frankie, Rochelle jak i Spectry. Po prostu łatwiej się z takimi włosami obchodzić. Jednak żadna Ghoulia z prostą fryzurą nie przypadła mi do gustu, zaś nisko związany koński ogon wersji Dead Tired dawał nadzieję, na uzyskanie ładnych rozpuszczonych włosów po jego rozwiązaniu. Nie zwlekając dłużej wzięłam się do dzieła. Dodatkowo motywowały mnie liczne wystające i potargane pasma. Właśnie dlatego unikam lalek ze związanymi włosami - zwykle trzeba im własnoręcznie poprawiać fryzurę.
Piżamowa Ghoulia ma prześliczną buźkę i to właśnie był główny powód, dla którego zasiliła ona moja kolekcję. Już nie raz zachwycałam się różnorodnością twarzy uczennic potwornej szkoły, a panna Yelps po raz kolejny rozbudziła to uczucie. Jej urok niewiele ma co prawda wspólnego z typowymi wyobrażeniami zombie, jedynie szary odcień skóry pozwala domyślić się do jakiego grona potworów Ghoulia należy. Mnie jednak połączenie trupiej skóry z długimi, niebieskimi puklami przywodzi na myśl Gnijącą Pannę Młodą, zatem temat wdzięcznej dziewoi zombie możemy uznać za wyczerpany (kto wie, może kiedyś nawet wystylizuje lalkę na filmową Emily).
 Z oczywistych względów wszystkie lalki z serii Dead Tired charakteryzują się delikatniejszym makijażem, ale w przypadku Ghoulii udało się moim zdaniem osiągnąć w tej kwestii stan iście perfekcyjny. Koralowe usta i niebieskie oczy podkreślone delikatnymi odcieniami różu oraz ledwo widoczną warstewką perłowej farby idealnie współgrają ze wspominają wcześniej szarą skórą i błękitnymi włosami. Teraz wszystkie inne, ostro pomalowane Ghoulie wydają mi się po prostu brzydkie, nawet jeśli mocniej podkreślone oko i przekrwione lub szare usta miałyby z zombie więcej wspólnego. Jestem po prostu oczarowana tym subtelnym wizerunkiem.
Po rozpuszczeniu fabrycznie (i dość niedbale) zawiązanej kitki oraz zarzuconej na bok grzywki, która wcześniej "przypięta" była do skroni lalki za pomocą zwykłych niebieskich nitek, na pierwszy rzut oka włosy prezentowały się bardzo dobrze, zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami. W przeważającej części błękitne, gdzieniegdzie okraszone ciemniejszymi pasemkami i delikatnie falowane, co bez wątpienia zawdzięczają swojemu poprzedniemu ułożeniu - czy można wymarzyć lepsze dopełnienie tego jakże romantycznego wizerunku?
Niestety, niedługo dane mi było cieszyć się bajecznymi puklami, gdyż po chwili czubek głowy lalki wzbudził moje podejrzenia. Po odchyleniu grzywki okazało się, że tuż pod nią prześwieca goły plastikowy czerep. Nie jest to kwestia żadnego ubytku włosów, po prostu w tym miejscu producent w ogóle ich nie przewidział. A jak się okazało był to dopiero początek...
Głowa bohaterki w części ciemieniowej i potylicznej jest praktycznie łysa. Przyznaję, że widok ten mnie wręcz zszokował. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że seria Dead Tired była drugą, licząc od samego początku, wyprodukowaną serią lalek Monster High i mogą one być nieco niedopracowane, jednak miałam już przecież do czynienia z Frankie Stein z pierwszej serii i ani w jej, ani w przypadku innych lalek nigdy nie widziałam czegoś takiego. Ba, za sprawą Rochelle i Spectry przyzwyczaiłam się wręcz do niezwykle gęstych i starannie wykonanych włosów. Być może partia, na którą trafiłam została wyprodukowana ponownie na niższych kosztach, a może wszystkie egzemplarze Ghoulii Dead Tired od samego początku miały ten sam problem - nie wiem, nie umiem nawet ocenić, która wersja wydarzeń może być prawdziwa...
Na szczęście po zaczesaniu włosów z powrotem na miejsce nie widać żadnych nieprawidłowości podczas fotografowania lalki, o ile zwrócona jest twarzą do aparatu. I chociaż świadomość istnienia tego makabrycznego problemu bardzo mnie uwiera, Ghoulia mimo wszystko na zdjęciach prezentuje się świetnie, jest to zatem dla mnie jakieś pocieszenie...
Wśród dołączonych do lalki dodatków - prócz oczywistego stojaka i bezużytecznej karteczki z jej kreskówkową podobizną - znajdziemy okulary, które stanowią nieodłączny element wizerunku panny Yelps, maskę do spania oraz... mózgową przekąskę. Ot, nic szczególnego: bryła czerwonego plastiku uformowana w górnej części na kształt podejrzanie wyglądającego popcornu, włożona w najzwyklejsze kartonowe opakowanie. A jednak jest to całkiem uroczy detal, dodający całości specyficznego charakteru. Bez wątpienia będzie z niego pożytek.
Wszystkie stroje Ghoulii nawiązują zwykle do klimatów retro i pin up, w omawianym przypadku nie mogło być więc inaczej, nawet jeśli chodzi po prostu o piżamę. Całość bazuje na białym materiale, na którym widnieją liczne czerwone grochy. Dopiero z bliska możemy zauważyć, że nieregularne wzorki są tak naprawdę drobnymi plamkami krwi. Dodatkowe elementy, jak czarne lamówki, mała kokardka czy dziewczęce rękawy "motylki" sprawiają, że całość tonie w klimacie uroczego absurdu♥ Wszytko pasuje do wizerunku zombie.
Buty to (tuż obok opaski na oczy) jedyny powtarzający się element wśród wszystkich lalek z serii Dead Tired. Mamy tu kapcie o dość prostej budowie, z nastroszonym przodem imitującą głowy małych potworków. W przypadku Ghoulii kapcie wyposażone zostały w charakterystyczne okulary. Moim zdaniem lekkim niedopatrzeniem ze strony producenta było umieszczenie lalki na czerwonym stojaku, który zwyczajnie zlewa się z butami. Rozumiem, że czerwień jest sztandarowym kolorem Ghoulii jednaj tutaj jest go już zdecydowanie za dużo.
Na koniec postanowiłam zestawić Ghoulię z drugą lalką serii Dead Tired jaka widnieje w mojej kolekcji, Spectrą Vondergeist. Po raz kolejny pragnę zwrócić uwagę na wyjątkową różnorodność ich twarzy, widoczną już na pierwszy rzut oka. Sprawa wygląda zupełnie inaczej niż w przypadku lalek Ever After High, tutaj nie ma najmniejszych wątpliwości co do zaobserwowanych różnic. Mnie zawsze najbardziej zachwyca odmienny układ kości policzkowych oraz gałęzi żuchwy - dwóch elementów, które mają największy udział w kształtowaniu twarzy, a także zupełnie inaczej wystylizowane brwi. Obie lalki mają całkiem inne oblicza i obie są niezwykle piękne - to właśnie uwielbiam w całej serii Monster High♥
Mimo mocno niedopracowanych włosów lalki, które przyprawiły mnie niemal o zawał, nadal jestem zdania, że Ghoulia Yelps w wersji Dead Tired to najładniejsze wcielenie tej postaci i jedna z piękniejszych lalek w całej serii Monster High. Jej delikatna twarzyczka świetnie sprawdzi się nie tylko w piżamowej odsłonie, ale i w wielu innych stylizacjach, a mnie być może uda się przy okazji wymyślić dla niej fryzurę, która załagodzi palący problem rzadkich pukli.

czwartek, 19 lutego 2015

Ever After High: Duchess Swan

Nie sądziłam, że następna lalka z serii Ever After High pojawi się u mnie tak szybko, a jednak - Duchess Swan to kolejna bohaterka, obok której nie byłam w stanie przejść obojętnie. "Jezioro łabędzie" jest jedną z moich ulubionych opowieści baletowych, na moje półce nie mogło zatem zabraknąć postaci, która łączy w sobie cechy zarówno białego jak i czarnego łabędzia.
Najpierw jednak tradycyjnie przyjrzyjmy się pudełku. Tym razem jest to w pełni uzasadnione, gdyż zaszły pewne widoczne zmiany. Pudełko jest nieco mniejsze i nie przypomina już pojedynczej książki, choć pewne elementy nadal do tego motywu nawiązują. Grzbiet został tym razem umieszczony na wprost, całość wygląda zatem jakby lalka stała pomiędzy ułożonymi na półce książkami. Górny brzeg plastikowego opakowania posiada wyżłobienia imitujące kartki. Również otwór w kształcie dziurki od klucza zmienił miejsce, znajduje się na boku wystającego grzbietu książki, bo właśnie tam umieszczony jest teraz stojak dla lalki. Muszę przyznać, że takie rozwiązanie na ukrycie stojaka jest moim zdaniem znacznie lepsze od poprzedniego, choć jednocześnie wspominana dziurka od klucza stała się tym samym całkiem bezużyteczna.
Dopóki otwór znajdował się na tylnej części pudełka podejrzewałam, że można za jego pomocą sprawdzić, czy w opakowaniu faktycznie znajduje się stojak, choć i tak było to dość kłopotliwe. Obecnie po prostu nie da się tego sprawdzić za pomocą dziurki od klucza, gdyż umiejscowiono ją wewnątrz opakowania i przed jego otworzeniem nie sposób zajrzeć przez nią do środka. Tylna część pudełka w zasadzie nie uległa zmianie, znajdziemy tam graficzne przedstawienie danej postaci oraz kilka informacji na jej temat. Nie czarujmy się jednak, owe informacje w interpretacji polskiego dystrybutora tracą niemal wszystko ze swojego baśniowego uroku - są przetłumaczone bez polotu i drastycznie skrócone, aby zmieściły się jeszcze inne wersje językowe kilku naszych sąsiadów. To samo tyczy się pamiętnika dołączonego do zestawu.
A oto i Duchess Swan w pełnej krasie. Widać co prawda pewne różnice pomiędzy zdjęciem promocyjnym producenta, a lalką w rzeczywistości (głównie w kwestii fryzury, ale o tym nieco później), jednak są one drobne i nie sposób mówić tutaj o jakimkolwiek rozczarowaniu - Duchess prezentuje się znakomicie. Nie powinno być również wątpliwości co do jej imienia, dziewczyna jest w końcu córką Odetty, Królowej Łabędzi, więc Mattel postanowiło mianować ją Księżną. Z drugiej strony Duchess jest po części tak białym jak i czarnym łabędziem, a ja zastanawiam się jak to możliwe, skoro w oryginalnym balecie Odetta i Odylia to dwie różne osoby. Co prawda zdarzały się interpretacje, w których ta sama tancerka grała obie postacie, jednak mimo wszystko jestem zdania, że lalki Ever After High powinny odzwierciedlać oryginalne wersje baśni, nie znajduję zatem wytłumaczenia dla dwoistej natury Duchess Swan. Inną nieścisłością, która się tutaj wkradła jest srebrny stojak - lalki przynależące do grupy Royals powinny mieć złote stojaki. Tym razem wyjaśnienie jest już nieco bardziej logiczne - srebrny kolor zdecydowanie lepiej pasuje do stroju oraz dodatków bohaterki.
Zostawmy jednak merytoryczne niezgodności. Sama nie jestem specjalnie zaznajomiona z historią, która stoi za całym projektem Ever After High i nie mam również zamiaru zagłębiać się w życiorys poszczególnych postaci z większym zaangażowaniem. Prawda jest taka, że interesują mnie jedynie co ładniejsze lalki, powróćmy więc do meritum sprawy. Duchess Swan już na wstępie zachwyciła mnie wyjątkowym, alabastrowym odcieniem karnacji. Zestawienie z niezwykle wyrazistymi oczami oraz nieco złowieszczo wygiętymi brwiami tylko potęguje to wrażenie. Wydaje mi się, że wśród panien z EAH nie ma zbyt wielu postaci o ciemnych tęczówkach, również w mojej kolekcji jest to pierwsza taka lalka, co stanowi miłą odmianę.
Ozdoba, którą nosi na głowie Duchess jest moim zdaniem trochę zbyt fikuśna jak na klimaty baletowe. Barokowy stroik pasuje raczej do opery lub zwykłego widowiska teatralnego. Bardzo podoba mi się sama podstawa ozdoby, którą stanowi opaska z wygiętego w łuk czarnego pióra, ozdobionego sznurem koralików. Moim zdaniem byłoby lepiej gdyby projektanci lalki poszli w kierunku klasycznej korony Królowej Łabędzi otoczonej z obu stron piórami. Dla lekkiego przełamania klasyki można było dodać trochę więcej spadających na czoło koralików.
Inna sprawa, że stroik lalki nie ma nic wspólnego z ozdobą, którą nosi na głowie kreskówkowa wersja Duchess Swan. Mattel zdążyło już jednak przyzwyczaić wszystkich fanów serii Ever After High, że oficjalne projekty graficzne różnią się od postaci występujących w kreskówce, o rzeczywistym wyglądzie samych lalek nie wspominając. Zostawmy jednak tą kwestię w spokoju. Mnie przede wszystkim cieszy stan włosów Duchess, są one gęste i nawet po zdjęciu opaski nie znajdziemy żadnych prześwitów odsłaniających głowę lalki, jak u Poppy O'Hair.
Włosy panny Swan są w kolorze czarnym z białymi kosmykami, wśród których zauważyć można pojedyncze, lawendowe pasemka. Całość zebrana została w koński ogon po boku głowy. To również nie jest fryzura charakterystyczna dla baletu, ale powiedzmy sobie szczerze - dziewczynki od wieków kochają lalki za ich nienaturalnie piękne i długie włosy, nic dziwnego, że Mattel nie zrezygnuje z odpowiedniego ich wyeksponowania na rzecz niepozornego, ciasno upiętego koka. Najważniejsze, że ów koński ogon zaczesany został bardzo starannie, nie ma praktycznie żadnych wystających włosów i nie trzeba bawić się w jego ponowne układanie. Dodatkowo, białe pasemka zostały wywinięte w bardzo wdzięczny sposób, co mnie osobiście przywodzi na myśl łabędzią szyję. Zawiodłam się natomiast na pasmie włosów, które miało wystawać spod opaski bohaterki. Na zdjęciu producenta wygląda ono zupełnie inaczej, w rzeczywistości jest cieniutkie i zmierzwione. Szkoda mi jednak psuć tak ładnie związaną kitkę tylko po to, by wyciągać na przód dodatkowe kosmyki, a nikt nie da mi gwarancji, że moje starania nie pogorszą jedynie sprawy. Dlatego wszystko zostanie tak, jak jest.
Pozostałe akcenty biżuteryjne to srebrne kolczyki z motywem piór oraz misterny czarny naszyjnik. Pomijając już fakt, że są to koleje elementy, które mijają się z wersją kreskówkową, po raz kolejny miałabym tutaj kilka własnych uwag. Zamiast trzech piór w kolczykach, których krawędzie z daleka zacierają się i przestają być do czegokolwiek podobne, można było użyć wzoru pojedynczego większego piórka, które moim zdaniem wyglądałoby o wiele bardziej urokliwie nawet z większej odległości. Kolia jest bardzo ładna, ale zbyt monotonna. Dwa znajdujące się na niej kryształki z powodzeniem można było pomalować fioletową farbą, aby nieco ją urozmaicić. Na szczęście za to spokojnie można się zabrać własnoręcznie.
Do kompletu ze srebrnymi kolczykami Duchess otrzymała pierścionek oraz bransoletkę. Lecz o ile pierścień w kształcie łabędzia był moim zdaniem rzeczą oczywistą i bardzo mnie cieszy, że projektanci wpadli na to rozwiązanie, tak w przypadku bransoletki poszli zdecydowanie na łatwiznę. Dziwi mnie, że stać ich było jedynie na wymyślenie cienkiego łańcuszka z okrągłą przywieszką. Czyż nie lepiej wyglądałoby okazałe srebrne pióro owinięte wokół nadgarstka?
Torebka niestety również nie prezentuje sobą niczego innowacyjnego. Ot, kilka warstw różowej falbanki, motyw korony i ponownie łabędź. Poza tym moim zdaniem kolorystycznie nie do końca pasuje ona do całego stroju. Prawdę powiedziawszy nie wiem nawet jaki projekt mógłby ją lepiej zastąpić, w końcu na co w pełni wystrojonej do występu baletnicy torebka?
Na szczęście na tym kończą się nietrafione pomysły projektantów Mattel. Dalsze elementy kreacji Duchess Swan są zarówno dobrze obmyślone jak i wykonane, począwszy od czarnego gorsetu umieszczonego na sukience. Podobnie jak naszyjnik, gorset również posiada liczne ozdobne elementy i jemu również przydałaby się odrobina fioletowej farby tu i ówdzie, ale mimo to należy przyznać, że stanowi bardzo ciekawy element. W tym przypadku producent pomyślał o wszystkim, również o specjalnych otworach w gorsecie, dzięki którym możliwe jest ustawienie lalki na standardowym stojaku i które jednocześnie pełnią także funkcję ozdobną.
Gorset można oczywiście zdjąć aby lepiej przyjrzeć się górnej części sukienki, od której osobiście nie mogę oderwać wzroku. Materiał w cudownym kolorze jasnego bzu, na którym umieszczono misterny biały wzór zwyczajnie zawładnął moim sercem, mogłabym sobie nim wytapetować cały pokój łącznie z podłogą i sufitem i nadal byłoby mi mało. Co prawda deseń mógłby być umieszczony nieco bardziej na środku, jednak po obejrzeniu innych zdjęć lalki Duchess Swan w internecie doszłam do wniosku, że najwyraźniej producent w ogóle nie przejmował się tym szczegółem, gdyż wzór naniesiony jest krzywo w większości przypadków.
Zachwycona pastelową górą ledwo dostrzegłam małe ramiączka ozdobione różowym (czy raczej różowo-fioletowym) tiulem. Ten sam materiał znajduje się także tuż przy niezwykle okazałej spódnicy. Składa się ona z dwóch warstw - pierwsza to niemal przezroczysty tiul z nadrukowanym brokatowym wzorem przedstawiającym białe pióra oraz liczne gwiazdy, drugą warstwę stanowi szary materiał pokryty czarną siatką, zapewne kolejnym nawiązaniem do wszechobecnego tiulu. Tym razem nie podniosę rabanu, że dolna część sukienki nie jest żywcem wzięta z baletu, gdyż krótka i stercząca tutu to nie jedyny istniejący rodzaj baletowej spódniczki. Co więcej, uważam, że cała sukienka Duchess Swan jest fantastyczna zarówno pod względem projektu jak i wykonania, sama z chęcią przygarnęłabym ją do swojej szafy.
Każda baletnica musi mieć swoje własne, niezawodne baletki. Oczywiście Mattel musiało pójść tutaj na pewien kompromis i dostosować ten specyficzny rodzaj obuwia do nieruchomych stóp swoich lalek. W efekcie Księżna otrzymała takie oto osobliwe "kopytka". Kojarzę ten kształt butów (nie pamiętam jednak czy mają jakąś fachową nazwę) i mówiąc szczerze nie jestem ich fanką. Na szczęście z przodu "baletki" Duchess prezentują się całkiem nieźle. Ich wielką zaletą są bez wątpienia misterne ażurowe wzory, identyczne jak na górnej części sukienki oraz okazałe wstążki z pięknymi kokardami. Na nogach prócz butów widnieją także zwykłe czarne kabaretki, identyczne jak u Holly O'Hair. Jest to kolejna różnica pomiędzy lalką a kreskówkowym wcieleniem Duchess. Oczywiście nie ma co oczekiwać od masowego producenta lalek lolicich rajstop z uroczym wzorkiem, ale wydaje mi się, że podobne kabaretki w kolorze białym faktycznie sprawdziłyby się tutaj nieco lepiej. Obecny stan rzeczy nie jest jednak najgorszy.
Nie mogłam oczywiście odmówić sobie zestawienia Duchess z zaprezentowanymi wcześniej lalkami z mojej, jak na razie skromnej kolekcji - Holly O'Hair oraz Lizzie Hearts. Już na pierwszy rzut oka widać, że panna Swan jest z nich wszystkich najwyższa, choć zgaduję, że w dużej mierze jest to zasługa jej monstrualnych butów. Również karnacja baleriny wyjątkowo odznacza się na tle pozostałych księżniczek. Niestety, wszystkie lalki charakteryzują się tą samą, nieco irytującą cechą - mają identyczne, księżycowate twarze, które moim zdaniem odbierają im sporo uroku, a przede wszystkim indywidualności. Jest to najsłabszy punkt całej tej serii zwłaszcza, jeśli przypomnimy sobie szaloną wręcz różnorodność twarzyczek uczennic z Monster High. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że Mattel zadbało aby przynajmniej oczy, brwi i usta każdej z postaci się od siebie różniły. Są to ledwo niuanse, ale dobre i tyle...
Mimo kilku wymienionych przeze mnie nieścisłości, dotyczących zarówno samej bohaterki jak i pewnych elementów jej stroju uważam Duchess Swan za jedną z najbardziej godnych uwagi lalek z całej dotychczasowej serii Ever After High. Ma niepowtarzalne spojrzenie, na którym wiele zyskała pospolita dla tych bohaterek okrągła twarz, a strój w pełni odzwierciedla jej pochodzenie, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Jest niemal tak samo charakterystyczna jak Lizzie Hearts, w obu przypadkach nie sposób pomylić baśni, z których dziewczęta pochodzą. Duchess bez wątpienia stanie się prawdziwą ozdobą każdej kolekcji.