sobota, 22 listopada 2014

Restyle: Cemetery Gray Skirt

Odkąd spódnica trafiła w moje ręce przez myśli przewinęła mi się już nie jedna wersja tej recenzji: od bardzo agresywnej przez żałośnie rozpaczliwą. Ostatecznie postanowiłam napisać ją w chłodnym tonie, starając się zachować obiektywne spojrzenie (choć przychodzi mi to naprawdę z wielkim trudem). Postaram się ukazać tutaj wszystko co zasługuje na uwagę, lecz ostateczny osąd pozostawię wam. Przyjrzyjcie się zdjęciu sklepowemu bardzo dokładnie...
...abyście mogli je skonfrontować z rzeczywistością. A rzeczywistość prezentuje się tak. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest drastyczna zmiana koloru spódnicy. Według zdjęcia promocyjnego tło powinno być w odcieniu jasnej szarości, tymczasem to, co ujrzałam po wyjęciu zakupu z paczki przypomina mi bardziej kawę z mlekiem (lub raczej z cementem). Krój w pierwszej chwili nie budzi podejrzeń, choć przy wykonywaniu tych zdjęć zauważyłam, że rozłożenie spódnicy na płaskiej powierzchni już stanowi pewną trudność. Sprawa stała się dla mnie oczywista w chwili przymierzania cmentarza wraz z halkami. Kształt spódnicy nie pasuje do żadnej z moich petticoat, a mam ich trzy, w tym A-line od Classical Puppets, która bez wątpienia jest lepsza niż twór obecny w nowościach Restyle. Prawda jest taka, że Cmentarz najlepiej prezentuje się bez żadnej halki, jednak takie noszenie spódnicy stylizowanej na lolicią mija się trochę z celem. Dodatkowo noszenie spódnicy bez podpory utrudnia sam materiał.
Materiał określony został w opisie przedmiotu jako lejący poliester, co budziło moje niemałe obawy. Okazało się jednak, że tkanina jest jedną z nielicznych w miarę udanych elementów spódnicy. Przyjemna w dotyku i niebłyszcząca, do tego dość wiotka i cienka, dzięki czemu z łatwością układałaby się we właściwy sposób nawet na niewielkiej halce. Niestety, jak już wiemy nie jest to możliwe ze względu na nietrafiony krój spódnicy. Dodatkowo materiał ma skłonność do elektryzowania, przez co "klei się" do rajstop i podwija w górę przy chodzeniu.
Dzieje się tak głównie dlatego, że Cmentarz nie został zaopatrzony w podszewkę. Przyznaję, w opisie na stronie sklepu jej nie wymieniono, ale doprawdy nie spodziewałam się, że w spódnicy za 189 zł może takiego elementu zabraknąć. Jest to zabieg godny sprzedawców ubrań typu "japan style", oni również nie wymieniają podszewki w opisie jeśli przedmiot jej nie posiada, a reakcje niezadowolonych z tego powodu klientów kwitują stwierdzeniem, że przecież przedmiot jest zgodny z opisem. Lepiej o czymś nie wspominać niż przyznać, że tego nie ma - Restyle najwyraźniej aspiruje, aby dołączyć do grona wyżej wymienionych sprzedawców.
Co więcej, po wywróceniu spódnicy na lewą stronę naszym oczom ukazuje się całkowicie biały, niemal surowy materiał, przez który miejscami przebija print. Z doświadczenia, które nabyłam głównie za sprawą Bodyline wiem, że jasne tkaniny, na których umieszczono ciemne wzory tylko po jednej stronie kiepsko znoszą pranie i dość szybko się spierają.
Na samej górze znajduje się wąskie pasmo czarnego materiału, będącego rusztowaniem dla całej spódnicy. Ten niepozorny "pasek" moim zdaniem (a miało być obiektywnie...) stanowi najlepszy element całości. Z boku zapinany jest na dwa małe guziki, pod którymi znajduje się zgrabnie wszyty zamek błyskawiczny. Tkanina sama w sobie nie jest elastyczna, jedynie z tyłu wszyto weń gumkę, która - wyjątkowo zgodnie z opisem przedmiotu - rozciąga się dodatkowo na 5 cm. Cała konstrukcja idealnie podkreśla sylwetkę, rozmiar S pasował na mnie jak ulał zarówno przy cienkich jak i grubszych koszulach. Muszę przyznać, że pod tym jednym względem zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona i tym bardziej zabolał mnie fakt, że wykonanie całej reszty woła o pomstę do nieba. Niestety sam pasek spódnicy nie czyni.
A tutaj drobna ciekawostka. Rozumiem, że ze względu na obecność gumki wszytej w materiał metka z nazwą sklepu nie mogła zostać umieszczona z tyłu, ale czy naprawdę musieli ją koniecznie wszyć z przodu, do tego centralnie na środku? Oczywiście nie przeszkadza ona w noszeniu Cmentarza, ale podczas pierwszej przymiarki doznałam dziwnego wrażenia, że jednak zakładam spódnicę tył na przód. Nie twierdzę, że metka wszyta w osobliwym miejscu to wada. Nie jest to również zaleta, ale coś co sprawia, że człowiek kwestionuje własny zdrowy rozsądek.
Wykończenie dolnej krawędzi spódnicy gipiurą wydawało się być strzałem w dziesiątkę. Po rozpakowaniu przedmiotu szybko przekonałam się, dlaczego Restyle nie zrobiło zdjęć ukazujących detale. Gipiura prezentuje się ładnie jedynie z pewnej odległości, z bliska zaś wygląda, jakby ktoś dziergał ją na drutach w wielkim pośpiechu. Daleko jej do pięknych, delikatnych, ażurowych ozdób, których używają nawet co lepsze chińskie indie brands. Co gorsza, dosłownie z każdego końca gipiury wystaje nitka, która aż się prosi by o coś zahaczyć.
Przyjrzyjmy się bliżej kolorom. Okazuje się, że spódnica jest szara jedynie na samej gorze, tuż przy czarnym pasku obejmującym talię. Następnie przechodzi w odcienie mające więcej wspólnego z brązami niż z właściwą szarością. Określeniem, które najbardziej mi tutaj pasuje jest wspominana już kawa z mlekiem. Taki układ kolorystyczny kojarzy mi się z zimowym nocnym niebem, które w naturze wygląda bardzo pięknie, ale niestety nie sprawdziło się w przypadku tej spódnicy. Tło jest w rzeczywistości znacznie ciemniejsze niż pokazują to zdjęcia producenta i czarny print nie prezentuje się na nim tak dobrze, jak nam wmawiano.
Co więcej, materiał dosłownie usiany jest małymi, jasnymi punkcikami. Jeżeli tło z założenia faktycznie miało stanowić nocne zimowe niebo, być może są to rozproszone na nim gwiazdy (lub unoszące się nad cmentarzem mgliste orby). Niestety do mnie ów pomysł, a raczej jego wykonanie zupełnie nie przemawia. Według mnie jasne punkty wyglądają, jakby ktoś hojnie opryskał spódnicę wybielaczem. Nie widzę tutaj żadnych walorów estetycznych.
I w końcu przechodzimy do samego printu. Muszę przyznać, że niezwykle mi smutno, gdy na to patrzę. Wzór, który na zdjęciu Restyle jest wyrazisty, subtelnie cieniowany i pełen detali w rzeczywistości prezentuje się po prostu żałośnie. I o ile samo ozdobne ogrodzenie jak i sylwetki drzew mimo wszystko dają sobie jakoś radę na ciemnym tle, tak cmentarz złożony z kilku rzędów różnorodnych nagrobków dosłownie zlał się w jedną wielką czarną plamę, która zajmuje 1/3 całej spódnicy. Z daleka całość wygląda niczym dwukolorowa flaga, praktycznie nie sposób odróżnić żadnych elementów. Nie widziałam jeszcze do tej pory, aby ktoś tak zmarnował potencjał tkwiący w projekcie. Aż się serce kraje...
Wydaje mi się, ze najbardziej obronną ręką wyszły z całej sytuacji sylwetki nagich drzew. Ich wspaniale rozgałęzione, pozbawione liści konary idealnie wpisują się w przywoływaną już stylistykę zimowego nieba. Jestem przekonana, że gdyby wzór na spódnicy składał się jedynie z drzew, nietoperzy oraz starego ogrodzenia, całość byłaby jeszcze do uratowania.
Tak oto rzędy nagrobków prezentują się z bliska. Niestety, nawet z tej odległości ich sylwetki są częściowo zamazane i zlewają się z otoczeniem. Trzeba dosłownie przystawić nos do materiału, żeby dostrzec wyraźnie wszystkie interesujące szczegóły. Przy okazji, mam dla was małe zadanie rodem z telewizyjnego programu dla dzieci: potraficie znaleźć kruka?
Quoth the raven: "F*ck this, I'm out!"
Tak, pośród pożerającej wszystko ciemności ukrywa się kruk. I to nie jeden! Jego obecność zdradzają jedynie jasne refleksy odbijające się na powierzchni rozpostartych skrzydeł, reszta sylwetki jest niewyraźna i ginie nam z oczu, podobnie jak wiele innych elementów.
Uchwyciłam fragment gipiury aby pokazać, że to nie zdjęcia są niewyraźne, print po prostu tak wygląda.
Cmentarz obfituje w wiele różnorodnych nagrobków, które bez wątpienia cieszyłyby oczy, jeśli tylko były dla nich osiągalne. Uznałam również, że całość prezentowałaby się korzystniej, gdyby najniższy rząd nagrobków nie wyłaniał się tak nagle z nicości, tylko rozpoczynał równo z dolną krawędzią spódnicy. Domyślam się, że zamierzano osiągnąć tutaj efekt "otulenia krajobrazu przez mrok nocy", jednak przy obecnym układzie można raczej odnieść wrażenie, że materiał został po prostu ucięty za nisko i wszystkie poetyckie zapędy wzięły w łeb.
"Nevermore Restyle, nevermore..."
Znalazł się i drugi kruk, wyraźnie strapiony całą sytuacją. Nie dziwię mu się, oba ptaszyska były by wspaniałym smaczkiem na tym princie, gdyby tylko można je było dostrzec bez wytężania wzroku i dokładnego przeszukiwania każdego centymetra spódnicy. Obrazki z serii "Gdzie jest Wally?" nie mają żadnych szans z grafiką wziętą przez Restyle na warsztat.
Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie doszukała się w princie błędu. Co prawda znalazłam tylko ten jeden nieproszony element, na tyle mały, że bez wątpienia nie widać go podczas noszenia spódnicy, ale jednak fail to fail i doszłam do wniosku, że należy zwrócić na to uwagę.
Korzystając z okazji postanowiłam porównać spódnicę Cemetery Gray z Vampire Requiem JSK od Dream of Lolita. Zdecydowałam się na taki zabieg nie tylko dlatego, że oba przedmioty utrzymane są w podobnym klimacie a printy zawierają kilka tych samych elementów, jak nietoperze czy ozdobne bramy. Chciałam również zamknąć usta zagorzałym wielbicielom Restyle, którzy mogliby powiedzieć, że to moje zdjęcia są przekłamane i niezgodne z prawdą. Miałam już styczność z takimi osobami, a ich oskarżenia pod moim adresem są niedopuszczalne. Może i nie mam najlepszego sprzętu fotograficznego na świecie, ale mogę was zapewnić, że wszystko, co się tutaj znajduje jest zgodne z rzeczywistością. I widać doskonale, który przedmiot prezentuje się lepiej. Nie zapominajmy również, że VR jest repliką.
Na sam koniec chciałam jeszcze pokazać, dlaczego materiał spódnicy na zdjęciach jest taki pognieciony. Oto powód. Wysłano ją w za dużym foliowym opakowaniu, a sam przedmiot został dosłownie zwinięty byle jak i wciśnięty do środka. Nic dziwnego, że wygląda jak psu (lub rekinowi) z gardła wyjęta i naprawdę cieszę się, że nie będę musiała sprawdzać jak znosi prasowanie. Poniżej dowód, że wysłano do mnie właściwą wersję kolorystyczną. Szkoda, że do wykonywania etykiet Restyle przykłada się bardziej niż do samych przedmiotów.
Jestem bardzo ciekawa co wy sądzicie o tej spódnicy? Mój egzemplarz został odesłany jeszcze tego samego dnia, w którym do mnie trafił. A szkoda, bo pomysł był zacny. Niestety wykonanie bardzo zawiodło (o zdjęciach wprowadzających klienta w błąd nawet nie wspomnę). Mówiąc szczerze nie sądzę, aby w przypadku innych modeli spódnic z Restyle sprawa wyglądała inaczej, ale kto wie, być może się mylę. Nie zamierzam jednak sprawdzać słuszności tej teorii na własnej skórze. Ochota na zakupy w tym sklepie z miejsca mi przeszła. Wcześniej otrzymywałam przedmioty z drobnymi wadami, jednak ta spódnica to zdecydowanie mój najgorszy nabytek.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Bandai Sailor Moon Keychains: Die-cast Gashapon Charms

Planowałam na dziś recenzję figurki Sailor Saturn, jednak na początku tygodnia przybyła do mnie paczka, która z marszu otrzymała status publikacji priorytetowej. Jej zawartość wiąże się bowiem z pewnym przedsięwzięciem, które odbędzie się już wkrótce i do którego niezbędne będzie wasze zaangażowanie, drodzy czytelnicy. O tym jednak opowiem za chwilę...
Pamiętacie, jak wspominałam o pewnym zakupie, do którego otrzymałam gratis breloczek Makoto Kino? Nie, to jeszcze nie jest ten zakup>D O nim opowiem najpewniej dopiero w grudniu. Tymczasem chciałam napisać słów kilka o innej serii breloczków, również popełnionych przez Bandai. Od samego początku byłam wielką fanką broszek do transformacji będących w posiadaniu Czarodziejki z Księżyca. Jakiś czas temu decydowałam się w końcu spełnić moje małe dziecięce marzenie i sprawić sobie choć jeden tego typu gadżet. Najbardziej zależało mi na zdobyciu Kosmicznego Serca - broszki, której Usagi używała w uwielbianej przeze mnie serii S (Święty Graal i Outerki♥) i którą zawsze uważałam za najpiękniejszą.
W związku z obchodami dwudziestolecia powstania Sailor Moon Japonia, a wraz z nią i inne części świata zostały dosłownie zalane przed różnego rodzaju zabawki nawiązujące do tego tytułu. No właśnie, zabawki. W trakcie długich poszukiwań wymarzonej broszki natknęłam się na nie jedną propozycję, jednak wszystkie gadżety łączyła ta sama wspólna cecha - wyglądały TAK. Zwyczajne plastikowe i błyszczące się jak diabli pudełeczka o mało estetycznym wyglądzie, który zdecydowanie obniżał w moich oczach ich wartość kolekcjonerską. Nie były to przedmioty, na które chciałabym wydać pieniądze i zaczynałam już powoli tracić nadzieję, że uda mi się znaleźć coś godnego uwagi. W końcu natrafiłam na te oto breloczki.
W Japonii rozprowadzane są jako Gashapon Toys, czyli gadżety z popularnych automatów. Ja na szczęście nie musiałam zdawać się na ślepy los przy dokonywaniu mojego zamówienia, wręcz przeciwnie - okazało się, że jedyne możliwe rozwiązanie to zakupu całego kompletu sześciu sztuk (tak przynajmniej twierdził sprzedawca). Oczywiście breloczki te dostępne były również na zagranicznych portalach aukcyjnych na sztuki, jednak mnie bardzo zależało na tym, aby otrzymać oryginalne i nieużywane gadżety, najlepiej prosto od producenta. Przystałam więc na zakup kompletu, co w przeliczeniu kosztowało mnie około 25 zł za jeden brelok.
Breloczki przybyło do mnie bardzo porządnie zapakowane, choć ciężko mi stwierdzić, czy była to zasługa samego producenta czy już sprzedawcy. Każda zawieszka znajdowała się w swoim oddzielnym, oryginalnym opakowaniu, a dodatkowo wszystkie owinięte zostały folią bąbelkową. Wraz z breloczkami otrzymałam także sześć składanych ulotek przedstawiających całą kolekcję. Pierwsze wrażenie tuż po wyjęciu przedmiotów z opakowań było niezwykle pozytywne - zawieszki prezentują się w rzeczywistości o wiele lepiej niż na zdjęciu promocyjnym. Przede wszystkim wykonano je z metalu, posiadają więc właściwy sobie ciężar. Wszystkie miniaturki są trójwymiarowe, na każdej wybito z tyłu numer seryjny. Wszystkie przywieszki posiadają także łańcuszek z zapięciem, standardowy dla większości breloków.
Omawianie całego kompletu rozpocznę od Broszki Transformacji, która jako pierwsza znalazła się w posiadaniu Usagi Tsukino. Niestety nie nadano jej żadnej innej oryginalnej nazwy, choć nie da się ukryć, że jako jedyna ze wszystkim przedmiotów służących bohaterce do transformacji faktycznie występowała w formie zwykłej broszki. Warto dodać, że wszystkie breloczki wzorowane były na przedmiotach pojawiających się w pierwszej wersji anime. Widać to szczególnie w przypadku tego talizmanu, który na kartach mangi wyglądał zupełnie inaczej. "Błąd" naprawiono dopiero w nowej wersji anime - Sailor Moon Crystal.
Broszka Transformacji w oryginalnej serii anime prezentowała się niezwykle skromnie, dlatego bardzo ucieszyła mnie inicjatywa ze strony Bandai, które dodało do jej klasycznego wyglądu kilka dodatkowych elementów. Zacznijmy jednak od podstaw. Dzięki temu, że breloczek wykonany został z metalu, a nie plastiku nie błyszczy się tak okropnie jak wspominane wcześniej zabawki, tylko w bardzo przyjemny sposób odbija światło. W przypadku tego projektu zdecydowanie dominuje kolor złoty. Na samym środku umieszczono różową wstawkę z perłowego tworzywa, którą obejmuje półksiężyc wypełniony arabeskowymi wzorami. Po bokach znajdują się cztery drobne, plastikowe kamienie, nawiązujące do barw pozostałych Inner Senshi. Niestety matowy plastik umieszczony w zagłębieniach metalu bardzo traci na intensywności kolorów. Na dole, pomiędzy kamieniami widnieje podwójny napis "Sailormoon", nie wiedzieć czemu pisany łącznie. Na szczęście z daleka niefortunny błąd nie rzuca się w oczy. Ogólnie rzecz biorąc wygląd breloka bardzo przypadł mi do gustu.
Drugim w kolejności przedmiotem, który umożliwiał przemianę beksy w wojowniczkę była Kryształowa Gwiazda. W tym przypadku nie ma wątpliwości jeśli chodzi o podobieństwo breloczka zarówno do wersji z mangi jak i anime, choć muszę przyznać, że Gwiazda zawsze wydawała mi się nieco bardziej spłaszczona. Zawieszka wyprodukowana przez Bandai jest natomiast wypukła i wszystkie jej elementy są wyraźnie zaznaczone.
Złocisty metal pokryty został różową farbą o delikatnym, perłowym połysku. Farbę nałożono w staranny sposób, nie widać żadnych nieprawidłowości. Na środku ponownie widzimy różową wstawkę wraz z półksiężycem, całość wpisana została w kształt pięcioramiennej gwiazdy. Znajdują się tutaj również kolorowe kryształki nawiązujące do pozostałych Czarodziejek, jednak tym razem wykonano je zupełnie inną techniką - są to krople przezroczystej emalii umieszczone w specjalnie przygotowanych zagłębieniach. Uważam, że pomysł ten jest o wiele lepszy od zwykłych plastikowych kamieni, z jakimi mamy do czynienia w Broszce Transformacji, gdyż emalia inaczej odbija światło i dzięki temu kolory są bardziej wyraziste.
Trzeci talizman używany przez Sailor Moon to wspominane już wcześniej Kosmiczne Serce - mój absolutny faworyt wśród wszystkich pojawiających się w serii przedmiotów. Jest to równocześnie druga po Kryształowej Gwieździe broszka, która pełniła także funkcję puderniczki. A przynajmniej otwierała się reagując na słowo "make up". Breloki od Bandai nie są rzecz jasna otwierane, jednak mnie ten fakt nie zraża - komplikowanie formy nie jest w tym przypadku potrzebne, a Serce i tak najbardziej podobało mi się z zewnątrz.
Niestety pod tym względem producent odrobinę mnie zawiódł. Otóż Serce powinno być barwy czerwonej - w takiej formie pojawia się w odcinkach serii S. Tymczasem powierzchnia breloczka pomalowana została na kolor różowy, dokładnie tą samą farbą co Kryształowa Gwiazda. Moje wstępne rozczarowanie bardzo szybko jednak minęło, trzeba bowiem przyznać, że sama zawieszka wykonana została w bardzo staranny sposób i wszystkie pozostałe szczegóły są już w stu procentach zgodne z oryginalnym projektem. Mimo zmiany koloru uważam breloczek za udaną miniaturkę Kosmicznego Serca i jestem z niego bardzo zadowolona.
Ostatnią broszką w tym komplecie (choć nie ostatnią w całej serii) jest Księżycowe Przesilenie. Muszę przyznać, że jej angielska nazwa "Crisis" o wiele bardziej do mnie przemawia. Był to przedmiot, który wyjątkowo nie podobała mi się w pierwszej wersji anime (gorsza była jedynie Broszka Wiecznej Czarodziejki), bardzo zaskoczyła mnie więc interpretacja Bandai.
W formie breloka Przesilenie niezwykle przypadło mi do gustu. Producent zachował jego charakterystyczną formę serca z wystającymi skrzydełkami, jednak występująca w oryginale okropna korona wieńcząca całość zastąpiona została przez urocze, drobne serduszko w czerwonym kolorze. Talizman z założenia powinien zostać wykonany z kryształu, dlatego wykorzystanie przezroczystego, gładkiego tworzywa, które ukazuje wnętrze broszki wydało mi się strzałem w dziesiątkę. Jedyną rzeczą, która mnie zastanawia przy okazji tego breloczka są drobne rysy na skrzydłach - zawieszka wygląda przez to na używaną. Jak widać nawet przy zamawianiu gadżetów prosto od takiego producenta jak Bandai możemy trafić na wadę. Mimo wszystko miniaturka Księżycowego Przesilenia wyjątkowo mnie satysfakcjonuje.
Cztery broszki służące do transformacji uzupełnione zostały także o miniaturowy Księżycowy Sierp - pierwszą (nie licząć Księżycowej Tiary, która była częścią stroju) poważną broń Sailor Moon. Bandai postanowiło wziąć na warsztat wersję wyposażoną w Srebrny Kryształ.
Całość, tak jak i pozostałe gadżety z kompletu, wykonano z metalu w kolorze złotym, jednak uchwyt pomalowany został jasnoróżową, matową farbą. Sierp posiada drobną ozdobę w postaci znanej nam już różowej wstawki otoczonej półksiężycem, będącej symbolem Sailor Moon, jak również nawiązującej do broszek transformacji. Drugim ozdobnym elementem jest oczywiście Srebrny Kryształ, który - nie wiedzieć czemu - otrzymał tutaj barwę różową. Breloczek w postaci Księżycowego Sierpu wraz z Kryształową Gwiazdą są moim zdaniem najładniejszymi i najbardziej wiernymi miniaturkami przedmiotów pojawiających się w serii.
Ostatnim przedmiotem uwiecznionym w formie breloczka jest Klucz Czasoprzestrzeni. Znajdował się w posiadaniu Chibiusy i miał moc przywoływania Sailor Pluto, będącej Strażniczką Czasu. Z tego też względu Klucz pojawiający się w mandze przypomina miniaturową wersję berła Czarodziejki z Plutona, jednak w anime jego wygląd został nieco zmodyfikowany i na tej właśnie wersji Bandai oparło projekt swojego breloka.
Klucz w jednolitym, złotym kolorze posiada wszystkie charakterystyczne dla siebie detale, łącznie z ledwo zauważalnym, wypukłym półksiężycem umieszczonym tuż pod kokardą. Jedynymi dodatkowymi ozdobami są tutaj trzy plastikowe kamienie, umieszczone w przygotowanych zagłębieniach. Niestety dopatrzyłam się pewnej drobnej wady - czerwony kamień umiejscowiony po środku kokardy ma nierówną krawędź i z tego powodu nie jest idealnie dopasowany do zagłębienia w kluczu. Oczywiście wada jest wręcz mikroskopijna i nie widać jej na pierwszy rzut oka, a cały breloczek jest mimo wszystko wykonany bardzo ładnie.
Moim zdaniem trudno wręcz uwierzyć, że breloczki Die-cast Gashapon Charms od Bandai to zabawki z dobrze wszystkim znanych automatów. Charakteryzują się wysoką jakością i niezwykle starannym wykonaniem. I chociaż miały stanowić jedynie miniaturki symbolizujące przedmioty występujące w serii Sailor Moon, zaprojektowano je z dbałością o każdy detal. Zaś materiał, z którego zostały wykonane sprawia, że można je również zawiesić na dłuższym łańcuszku i nosić w postaci naszyjnika (czego nie omieszkam w przyszłości spróbować>D). Z zakupu jestem bardzo zadowolona, moje dziecięce kaprysy zostały w pełni zaspokojone.

Czas w takim razie wyjaśnić zapowiadane na samym początku "przedsięwzięcie". Otóż planuję niedługo zrobić mój pierwszy mały giveaway, w którym do zdobycia będzie jeden z pięciu powyższych breloczków (pięciu, bowiem z oczywistych względów nie biorę pod uwagę Kosmicznego Serca). Ja już wiem który>D Wam natomiast zdradzę ów sekret w notce oficjalnie rozpoczynającej całą zabawę. Breloczek został już przeze mnie zapakowany z powrotem w oryginalną folię wraz ze składaną ulotką, możecie więc mieć pewność, że będzie jak nowy. Wraz z nim szczęśliwy zwycięzca otrzyma jeszcze cztery inne drobiazgi, o które (mam nadzieję) warto będzie zawalczyć. Zainteresowani niech zachowają czujność, giveaway rusza już wkrótce.