wtorek, 14 października 2014

Hell Bunny New Millie navy sailor coat

Jesień nastała w pełni, czas odłożyć na bok wakacyjną nostalgię i przygotować się na sezon deszczów, burz i porywistych wiatrów. Nie oszukujmy się i nie dajmy zwieść klimatom polskiej złotej jesieni, która rozpieszczała nas przez ostatnie dni - taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Jesień potrafi być bardzo piękna, ale potrafi również znienacka przemienić się w nieustanną walkę z żywiołem oraz zapadającą szybko ciemnością. Nie jeden poranek przywołuje mi na myśl zmagania na pełnym morzu, a ponieważ klimaty marynarskie darzę sporą sympatią, zaczęłam rozglądać się za odzieniem wierzchnim, które dodałoby otuchy i komfortu podczas jesiennego boju. Kres moich poszukiwać odnalazłam w sklepie Pin Up Story.

Zanim jednak przejdę do samego płaszcza chciałam pomedytować chwilę nad jego rozmiarówką. Trzeba przyznać, że Hell Bunny ułożyło ją w wyjątkowo...azjatyckim stylu. Zaskoczyło mnie to, gdyż firma kojarzy się przede wszystkim ze stylem pin up, który jak wiadomo promuje bardzo kobiece kształty ciała. Moje kształty do wyjątkowo imponujących nie należą, a i tak miałam nie lada problem z decyzją dotyczącą rozmiaru płaszcza. Co ma bowiem zrobić dziewoja, która w biuście mierzy 89 cm? W pewnej chwili byłam już zdecydowana na zakup rozmiaru L - w końcu ma to być płaszcz jesienny, warto więc zostawić trochę miejsca na grubszy sweter. W porę jednak przypomniałam sobie, że człowiek na biuście się nie kończy, a 15 cm różnicy między płaszczem a moją talią nie wróży niczego dobrego. Ostatecznie zakupiłam więc "M-kę" (oto dowód) i byłam już przygotowana na zabawę z przeszywaniem guzików. Nie było jednak takiej potrzeby, ponieważ... płaszcz okazał się na mnie przerażająco za duży. Umieszczone w tabeli 89 cm w biuście urosło w rzeczywistości do 96 cm! Rękawy natomiast były tak ogromne, że mogłam do jednego włożyć obie ręce i jeszcze było sporo miejsca... Od sprzedawcy dowiedziałam się, że wymiary w tabeli są zgodne z tymi podanymi przez producenta i nie było podstaw, aby sprawdzać ich zgodność, ale oczywiście przysługuje mi wymiana na inny rozmiar. Owa wymiana trwała tydzień. Właścicielowi sklepu nie spieszyło się odebrać odesłany przeze mnie płaszcz z poczty, ale był na tyle uprzejmy, że osobiście zmierzył rozmiary S i XS. Okazało się, że "XS-ka" ma tak naprawdę 90 cm w biuście i jest na mnie pod każdym względem idealna. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy aby zakupić ten właśnie rozmiar w oparciu o samą tabelę. Niestety, błędne wymiary nadal umieszczone są na stronie sklepu, choć minęły już dwa tygodnie od mojego zakupu. Sprzedawcę najwyraźniej niezbyt to martwi.
Na szczęście moje zmartwienie zakończyło się z chwilą przybycia płaszcza New Millie w rozmiarze XS. Marynarska stylistyka nie była jedynym argumentem, który zmotywował mnie do tego zakupu. Otóż wszystkie płaszcze obecne na dzień dzisiejszy w mojej szafie są krótkie. Bardzo przyjemnie nosi się je wiosną oraz w słoneczne jesienne dni, jednak przegrywają starcie z zimnym, porywistym wiatrem. Natomiast mój jedyny długi płaszcz od FanplusFriend jest stanowczo za ciepły na październikową i listopadową pogodę. Dzieło Hell Bunny okazało się więc brakującym ogniwem idealnie uzupełniającym moją wierzchnią garderobę.
Mój aparat fotograficzny ma ogólnie rzecz biorąc delikatne problemy z wychwytywaniem odcieni niebieskiego i fioletu, dlatego w kwestii koloru musicie uwierzyć mi na słowo. Jest to bardzo piękny ciemny granat, świetnie dopełniany przez drobne czarne wykończenia płaszcza. Całość zaprojektowana została z gustem i wyczuciem - nie sposób doszukać się tutaj nadmiaru ozdób, które przytłaczają lub szpecą. Wręcz przeciwnie, płaszczyk sprawia wrażenie bardzo skromnego, lecz jego niepowtarzalny krój sprawia, że nie można zaliczyć go do kategorii "zwyczajny". Wyróżnia się nie bijąc jednocześnie po oczach, jest subtelny, elegancki i bardzo charakterystyczny - kwintesencja mody alternatywnej, która najbardziej do mnie przemawia.
Sam materiał jest moim zdaniem standardowy, przypomina mi mój wiosenny kruczy płaszczyk, choć w dotyku New Millie jest zdecydowanie bardziej miękki. Jest również nieco cieplejszy, świetnie sprawdzi się więc w chłodną i wietrzną pogodę. Krótkie czarne wdzianko jest w moim posiadaniu już od kilku lat i jak dotąd nie zaobserwowałam na jego powierzchni choćby najmniejszych śladów mechacenia, co całkiem dobrze wróży nowemu nabytkowi. Po marce Hell Bunny nie spodziewałam się rewelacji w kwestii materiału, trochę wręcz obawiałam konfrontacji z rzeczywistością, tymczasem zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona.
Przejdźmy w takim razie do szczegółów. Jednym z elementów, które przykuwają wzrok w pierwszej kolejności jest szeroki, wywinięty na zewnątrz kołnierz. Podobnie jak w przypadku pozostałych krawędzi płaszcza, obszyty został podwójną lamówką w postaci czarnej aksamitnej wstążki. Aksamitka przyszyta została w sposób niezwykle staranny, również w miejscach tworzących kanty. Miałabym tutaj tylko jedną uwagę - moim zdaniem powinna zachodzić nieco bardziej na wewnętrzną stronę płaszcza. Zamiast tego kończy się zbyt nagle, pozostawiając wyraźnie odznaczony "goły" trójkąt na kołnierzu. Szczegół, ale niektórym może przeszkadzać.
Pod kołnierzem, symetrycznie po obu stronach płaszcza zauważyć można elementy o zaokrąglonych kształtach, wykończone od wewnętrznej strony podszewką. Nie jestem specjalistką w kwestii krojów płaszczy, nie mam więc pojęcia do czego mogłyby służyć. Uznam je więc za elementy typowo ozdobne i będę liczyć na ewentualną podpowiedź ze strony osób, które znają się na rzeczy. Tuż powyżej znajdują się natomiast klimatyczne pagony, także pełniące ozdobną funkcję (choć nie obraziłabym się za dwie belki oznaczające stopień mata w Marynarce Wojennej). Dodatkowo ozdobione zostały dużymi guzikami z wizerunkiem kotwicy.
Wymieniając płaszcz z rozmiaru M na XS obawiałam się, że rękawy będą nieco przykrótkie - do takich problemów przyzwyczaiły mnie ubrania sprowadzane z Azji. Na szczęście New Millie po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczył. Nie dość, że rękawy w wymienionym egzemplarzu są odpowiednio szerokie - nie za duże i nie za ciasne, to również ich długość idealnie odpowiada europejskim standardom. Mierzą one bowiem 62 cm, co jest aż nadmiarem szczęścia, nawet w przypadku osoby o nieprzeciętnym wzroście. Na całej swej długości posiadają rzecz jasna czarną podszewkę. Mankiety są wywinięte na zewnątrz, także wykończone podszewką. Posiadają charakterystyczny kształt oraz znaną nam już podwójną lamówkę.
Płaszcz wyposażony został w dwa rzędy dużych, plastikowych guzików z klimatycznym wizerunkiem kotwicy. Jeden rząd jest w pełni funkcjonalny, drugi dba o walory estetyczne. Prawdziwy marynarski płaszcz musi być w końcu dwurzędowy - nie tylko wspaniale się prezentuje, ale i zapewnia dodatkową ochronę przed porywistym wiatrem. Jak się okazuje wygląd guzików nie jest ich jedyną zaletą, bardzo wygodnie manewruje się nimi podczas zapinania i rozpinania płaszcza. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem był sposób w jaki zostały przyszyte. Przyzwyczaiłam się już, że w każdym nowo zakupionym okryciu trzeba własnoręcznie przyszywać guziki, gdyż fabrycznie jest to zazwyczaj zrobione bardzo słabo. W tym przypadku każdy guzik przyszyty jest bardzo porządnie, nic nie trzeba poprawiać.
Mój entuzjazm sięgnął niemal zenitu, gdy wreszcie zobaczyłam płaszcz w klimatach alternatywnych, który zamiast wiązania gorsetowego na plecach posiada regulację w postaci szerokiego paska. Powiedzmy sobie szczerze - wiązanie gorsetowe w ogóle nie pasuje do klimatów marynarskich (no chyba, że bawimy się w piratów), z drugiej strony dobry płaszcz powinien posiadać jakiś rodzaj regulacji, zwłaszcza jeśli jest przeznaczony na chłodniejsze pory roku, kiedy to nasz obwód często zależy od grubości odzieży znajdującej się pod spodem. Pasek jest moim zdaniem idealnym rozwiązaniem. Umieszczony w talii za pomocą solidnych szlufek, z rozsądnie rozmieszczonymi dziurkami pozwala idealnie dopasować płaszcz do sylwetki. Jest co prawda trochę długi, ale wcale nie musi opadać - problem ponownie rozwiązują szlufki.
Powyższe zdjęcie najlepiej moim zdaniem odzwierciedla rzeczywisty kolor płaszcza.
Kolejną rzeczą, do której przyzwyczaiła mnie odzież wierzchnia w klimatach lolita fashion i która za każdym razem była dla mnie pewnego rodzaju rozczarowanie był notoryczny brak kieszeni w płaszczach. Najbardziej ubolewałam nad tym faktem w przypadku dzieła FanplusFriend - przecież idealny zimowy płaszcz po prostu musi posiadać kieszenie! Oglądając zdjęcia producenta przedstawiające New Millie Coat nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei na istnienie tego elementu, żadne ze zdjęć nie wskazywało na jednoznaczną obecność choćby najmniejszych kieszonek. Jakaż więc była moja radość, gdy podczas wstępnych oględzin odzienia odkryłam po bokach niewielkie zagłębienia, ukrywające się w bocznych szwach.
Tak, okazało się, że są to dwie niezwykle zgrabne kieszonki. Sposób ich wykonania i wkomponowania w całość budzi mój niezdrowy zachwyt. Na pierwszy rzut oka są one zupełnie niewidoczne, idealnym kamuflażem stały się dla nich boczne szwy płaszcza. Co więcej brzegi kieszonek oraz same szwy są ze sobą tak świetnie połączone, że nie ma obaw o jakiekolwiek ich poluzowanie czy rozprucie. W środku kieszonki łączą się oczywiście z wewnętrzną czarną podszewką. Są również zaskakująco pojemne - można włożyć do nich rękawiczki, paczkę chusteczek, kilka innych drobiazgów, a kieszonki nadal nie będą się wybrzuszać czy odznaczać na tle całego płaszcza. I jeszcze jedna bardzo istotna kwestia: umieszczone zostały na idealnej wysokości. Można więc postawić kołnierz, schować ręce do kieszeni i w spokoju obserwować jaśniejący horyzont, jak na prawdziwego wilka morskiego przystało>D
Czas przejść na stronę wewnętrzną. Znajdziemy tutaj przede wszystkim czarną poliestrową podszewkę, która - trzeba przyznać - prezentuje całkiem dobrą jakość. Jest przyjemna w dotyku, trochę śliska i trochę się błyszczy. Zdecydowaną zaletą jest natomiast fakt, że została ona bardzo porządnie wszyta we wszystkie krawędzie płaszcza. Wykończenia są niezwykle staranne i zasługują na najwyższą pochwałę. Kolejne bardzo pozytywne zaskoczenie.
Po tej stronie płaszcza również spotkać możemy guziki. Jeden z nich, największy i znajdujący się na samej górze służy do zapinania od wewnątrz, aby okrycie prezentowało się jeszcze lepiej oraz lepiej chroniło przed wichurą. Pozostałe, mniejsze guziczki służą do "przytrzymywania" guzików znajdujących się na zewnątrz - bardziej bezpiecznym i estetycznym rozwiązaniem jest w końcu połączenie ze sobą dwóch guzików po obu stronach materiału, niż przyszycie pojedynczego bezpośrednio do materiału. Zmniejsza to zarówno prawdopodobieństwo zgubienia guzika, jak również zrobienia dziury w płaszczu. Jeśli zaś rozepniemy i rozłożymy go na płaskiej powierzchni, przekonamy się na własne oczy jak wspaniale jest rozkloszowany. To kolejna cecha New Millie Coat, którą podziwiam bez opamiętania.
Nowiutki płaszcz zaopatrzony został w sporych rozmiarów kartonową metkę, przytwierdzoną do wszywki z rozmiarem za pomocą wstążki i małej agrafki (malutkie agrafki są super!♥). Logo Hell Bunny jest mi doskonale znane, ale grafika znajdująca się po drugiej stronie wywołała u mnie chwilową konsternację. Mhroczna laleczka w klimatach emo, z zaszytymi ustami, płacząca krwią... Ciemne zawijasy stanowiące ramkę kojarzą mi się co prawda ze stylistyką animacji Tima Burtona, ale to nie ratuje całego wizerunku w moich oczach. Dwunastoletnia Silmeven byłaby bez wątpienia szczerze zachwycona, ale babcia siedząca w tej chwili przez komputerem zastanawia się jedynie jak owa grafika ma się do klimatów pin up, czy też marynarskiej stylistyki. Czy to tylko moje perfekcjonistyczne spaczenie, że grafiki na metkach powinny mniej więcej pasować do stylu prezentowanego przez dany element odzieży?
Na szczęście płaszcz posiada jeszcze jedną metkę - równie dużą, materiałową i zdecydowanie bardziej gustowną. Tuż ponad nią znajduje się drobiazg, który sprawił, że uśmiech pozytywnego zaskoczenia po raz kolejny pojawił się na mojej twarzy. Otóż producent postarał się nawet o zamieszczenie małej haftki, za pomocą której można powiesić okrycie na wieszaku. Pierwszy raz w życiu widzę płaszcz alternatywnej marki zaopatrzony w ten jakże pożyteczny detal, dlatego po raz kolejny - niczym kot Behemot z Mistrza i Małgorzaty - kłaniam się w pas i jestem zachwycona! Teraz już bez najmniejszych wątpliwości i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że płaszcz jest nie tylko bardzo piękny, ale i w pełni funkcjonalny.
"Wash with love"♥
Ostatnią rzeczą, o której chciałam wspomnieć w tej recenzji jest malutka plastikowa sakiewka, przytwierdzona do (kolejnej) metki wszytej w podszewkę. Jak łatwo się domyślić w woreczku schowane były zapasowe guziki, ale nie jeden, ani też nie dwa, lecz aż pięć sztuk: dwa duże z kotwicą, dwa małe, będące ich odpowiednikami po wewnętrznej stronie płaszcza oraz jeden od wewnętrznego zapięcia. Wspominałam wcześniej, że wszystkie guziki są bardzo porządnie przyszyte, a ich dodatkowe zabezpieczenie niemal gwarantuje, że żadnego z nich nie zgubimy, lecz mimo to producent z niespotykaną wręcz hojnością obdarzył nas prawdziwym zapasowym arsenałem. I pomyśleć, że swego czasu cieszyłam się, jeśli do zakupionej przeze mnie loliciej odzieży dołączony był chociaż jeden guzik zapasowy. Zatem ponownie ogromny plus!
Płaszcz New Millie to moim zdaniem najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek została stworzona przez markę Hell Bunny. Być może miałam w swojej szafie za mało przedmiotów tej firmy, aby przedstawiać takie wniosku, ale sądzę, że całokształt ich oferty mówi jednak sam za siebie. Płaszcz wyróżnia się na tle pozostałych propozycji wyjątkowo eleganckim krojem, odpowiednią długością oraz subtelnymi wykończeniami. Uszyty został bardzo starannie, jakość materiału i wykonania w moim przekonaniu bardzo dobra. Poza tym jest zaskakująco ciepły, wygodny, a obecność kieszonek to oczywiście dodatkowy, ogromny atut. Jedyny problem tkwi tak naprawdę w rozmiarówce. Nie wiem pod wpływem jakich środków byli ludzie z Hell Bunny gdy ją tworzyli, ale musiało to być coś mocnego, gdyż powstałe błędy nie są nawet równe pomiędzy poszczególnymi rozmiarami. Różnica szerokości w biuście pomiędzy M-ką rzeczywistą a tą z tabeli wynosiła 7 cm, natomiast w przypadku rozmiaru XS aż 11 cm. Gdyby błąd był taki sam we wszystkich rozmiarach mogłabym jeszcze tą sytuację zrozumieć, a tak... nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. Morał z tej opowieści jest prosty - chcąc zakupić odzież marki Hell Bunny (zwłaszcza w sklepie Pin Up Story) należy męczyć sprzedawcę do upadłego o wymiary rzeczywiste. Sam płaszcz natomiast zdecydowanie polecam. Pomoże przetrwać jesienne sztormy i pozwoli w pełni cieszyć się urokami obecnie nam panującej pory roku♥

12 komentarzy:

  1. Zakochałam się w guzikach... <3
    [Jestem chora, nie umiem pisać komentarzy, pokazuję tylko, że czytam. </3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem chora (ale na uczelnię latać trzeba._.), taki to okrutny sezon nastał. Zdrowiej w takim razie szybko i dzięki za komentarz:)

      Usuń
  2. Jak tylko zobaczyłam pierwsze zdjęcie płaszcza, zaczął mi się z kimś kojarzyć, i do końca wpisu nie mogłam wpaść na to z kim - aż w końcu dotarło do mnie, że mgliste wspomnienie Madeline z bajki z dzieciństwa się odezwało :D Co prawda po wygooglowaniu okazało się, że prócz koloru prawie nic się nie zgadza - ale cóż, może kolor włosów, albo francuski odpowiednik imienia tak na mnie podziałał? ;)

    Płaszczyk prześliczny, już pomijając wielkie plusy za nietuzinkowość (jednocześnie nie bijącą po oczach, jak zresztą napisałaś) i liczne zalety wykonania, jest po prostu bardzo uroczy <3 No i "wash with Love" - jak ja uwielbiam takie detale! Pozornie nic nie wnoszące do samego płaszcza, bo ani to przydatne, ani widoczne przy użytkowaniu, a jednak wywołują uśmiech - i chyba za to je tak lubię ;) (Prawie tak fajne, jak odkrycie "easter eggs" w grach - przypis mojej części natury no-life'a :D)
    Cóż, nie będę się rozpisywać, bo jak zwykle napisałaś tak dokładną, rzetelną recenzję, że prócz pochwał nic nie zostało mi do dopisania - może tylko dodam, że przemiło czyta się notkę, która mogłaby teoretycznie być suchym opisem płaszcza, a znajdują się w niej takie smaczki jak nawiązania do Bułhakowa - no nic, tylko czytać i czekać na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiałam Madeline gdy byłam mała, byłam wręcz dumna z faktu, że jestem jej imienniczką^^ Między innymi dzięki tej postaci zaczęła się również moja wielka słabość do rudych włosów♥ Granatowego płaszcza natomiast nie pamiętałam, ale po przeczytaniu Twojego komentarza zakup od Hell Bunny będzie u mnie budził jednoznaczne skojarzenia z tą bohaterką:)

      Dziękuję za miłe słowa, Twoje komentarze mnie onieśmielają - nie jestem aż tak rzetelna i biegła w posługiwaniu się słowem, ale staram się jak mogę:)

      Usuń
  3. Rzeczywiście, laleczka jest ,,bardzo" związana z klimatami pin up XD
    A sam płaszcz bardzo fajny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście sam płaszcz daleki jest od klimatów przedstawianych przez tą laleczkę^^' Dzięki:)

      Usuń
  4. Rozmiarówka Piekielnego Królika... typowe, może te wymiary mierzą na płasko :D bo inaczej to nie wiem, wyglądało, że mam kupić kieckę L a przyszedł do mnie namiot, który mogłabym dać znajomym na woodstock. A co do aparatu, który nie rozumie fioletu, to jest typowe, po prostu nie odkryto jeszcze odpowiednich soczewek i aparatury ktora uchwycilaby fiolet, mozna go tylko poprawic cyfrowo w programie, zadne aparaty skanery ksera fioletu nie rozumieja, sa za prymitywne (wiedza ze studiow XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tuż po zakupie zajrzałam na stronę Hell Bunny - Millie już tam nie ma, ale są inne płaszcze i ich rozmiarówka podana jest normalnie:o

      Fiolet fioletem - zawsze rwałam sobie włosy z głowy przy skanowaniu rysunków, w których występował ten kolor i żeby uniknąć podobnych problemów ogólnie rzadko go używam, choć to jeden z moich ukochanych kolorów. Do problemów z fioletem byłam więc przyzwyczajona, ale żeby aparat nie chciał rzetelnie granatu uchwycić?._.

      Usuń
  5. Piękny płaszcz :D

    Naprawdę udało Ci się upolować coś idealnego na klimaty jesienno-wiosennej słoty. Szkoda tylko, że wymagało to wymiany rozmiaru. Sama pracuję w klepie internetowym i nie wyobrażam sobie, żeby nie zmierzyć dokładnie każdego produktu, który trafia do oferty (a z doświadczenia wiem, że wymiary podane przez producenta potrafią różnić się kolosalnie od stanu faktycznego D: ). To zwykłe niechlujstwo i nieprofesjonalizm ze strony sprzedających, szczególnie jeśli sklep wie o tym, że wymiary które podają są na tyle błędne, że klienci muszą fatygować się z procedurą wymiany.

    Marynarskie klimaty lubię podziwiać z daleka, sama czuję się dobrze tylko w czerni (nawet najpiękniejszy granat nie skłoni mnie do zakupu). Nie zmienia to jednak faktu, że płaszcz jest genialnie skrojony, a pasek dodaje mu niesamowitego uroku. Sznurowanie gorsetowe na pewno zepsułoby całość. Mam tylko obiekcje wobec guzików: zawsze myślałam, że typowo marynarskie mają motyw kotwicy z ozdobną obwolutą, taką wąską ramką po brzegach, kojarzącą się z linami na statkach :x

    Tak czy inaczej płaszczyk z pewnością będzie wyglądał na Tobie fenomenalnie. Mam nadzieję, że pomoże Ci też uniknąć przeziębień :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Restyle też nie mierzy, a przynajmniej nie mierzyli wtedy, gdy zakupiłam płaszcz Pyon Pyon. Chociaż w jego przypadku sytuacja była odwrotna, nie kupiłam L-ki, bo z wymiarów wynikało, że się w niej utopię, a tymczasem M-ka była przyciasna i miała za krótkie rękawy... Ja również nie wyobrażam sobie, że można nie sprawdzać tego typu rzeczy osobiście (przecież nie trzeba mierzyć wszystkich egzemplarzy, wystarczy reprezentatywna sztuka z każdego rozmiaru), ale jak widać są osoby, które o tym niestety nie pomyślały. Masz rację, to po prostu niechlujstwo. Co więcej tabela z błędnymi wymiarami nadal wisi na stronie Pin Up Story, ale to mnie Pan właściciel uznał za wyjątkowo uciążliwą klientkę, jakby cała konieczność wymiany zaistniała z mojej winy.

      Przeziębienie niestety już mnie dopadło w ubiegłą środę i nadal trzyma^^' Mam nadzieję, że uda mi się ozdrowieć zanim z drzew opadną wszystkie piękne liście, bo bardzo bym chciała pokazać płaszczyk w plenerze jeszcze tego roku:'D

      Usuń
  6. Coś czuję, że nawet w xs-ce bym się utopiła :D Według tego, co piszesz, to mogę stwierdzić, że rozmiarówkę to mają zabójczą.
    Płaszczyk jest śliczny, pięknie uszyty i jeszcze piękniej rozkloszowany, co uwielbiam w płaszczach :) Z tego paska bym się cieszyła jak małe dziecko z lizaka - mam wieczny problem przy płaszczach z brakiem paska, gdyż właśnie w tym miejscu jestem niewymiarowa :D chudsza niż każdy standard by to przewidywał
    Trochę dziwi mnie fakt, że nie jest dokładnie sprawdzana rozmiarówka. Dla mnie to koszmar, żeby ubranie przyszło mi za duże/za małe, bo ktoś nie sprawdził rozmiarów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym wręcz, że piekielną:D
      Staranność wykonania bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, naprawdę nie spodziewałam się takiego świetnego płaszcza od Hell Bunny. Kosztuje mniej więcej tyle samo, co lolici płaszczyk od Pyon Pyon, który niegdyś był w moim posiadaniu, ale różnica w jakość jest kolosalna. Ja również jestem niestandardowych wymiarów jeśli chodzi o talię i zawsze mam problemy z dopasowaniem garderoby, dlatego ten pasek w talii to dla mnie istny cud:D
      Faktycznie, wymiana była koszmarna i trwała potwornie długo. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale nie planuję już raczej ponownych zakupów w tym sklepie:'D

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.