niedziela, 25 maja 2014

Infanta Creamy Cat Chiffon Blouse

Dziś dla odmiany recenzja znacznie skromniejsza, choć nadal w temacie odzieży odkupionej z drugiej ręki. Jednak w tym przypadku pisanie recenzji zdecydowanie ma sens, gdyż szyfonowa koszula z serii Creamy Cat jest jednym z nowszych produktów marki Infanta i zapewne jeszcze przez długi czas będzie dostępna w sprzedaży w wielu wersjach kolorystycznych.
Koszulę zdobyłam na Allegro (jakżeby inaczej), sprzedawana była jako nowa, choć podeszłam do tego określenia dość sceptycznie ze względu na cenę - poprzednia właścicielka chciała za nią jedynie 50 zł, podczas gdy cena sklepowa to prawie 120 zł. Niemniej brakowało mi lekkiej, szyfonowej koszuli z krótkim rękawem na cieplejsze dni, dlatego postanowiłam się skusić. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę, gdyż koszula faktycznie jest nowa, pozbawiona jedynie papierowych metek (mogła być co najwyżej przymierzona). Do tego ten kolor♥
Kolor koszuli jest rzeczywiście wyjątkowo piękny i tak intensywny, że mój aparat miał problemy z jego uchwyceniem. Skończyło się na tym, że zdjęcia z bliskiej odległości są trochę za jasne, kolor jest najbliższy rzeczywistości na fotografiach wykonanych z oddali. Szyfonowy materiał natomiast jest identyczny jak w koszuli od Pumpkin Cat (tu kot, tam kot, wszystko się zgadza). Zrezygnowałam nawet z zestawienia ich ze sobą w celu porównania, nie ma to najmniejszego sensu, materiał jest dosłownie taki sam.
Tak jak pisałam we wspomnianej recenzji kremowej koszuli, materiał jest nieco inna niż standardowy szyfon, który większości osób kojarzy się z niemal całkowicie przejrzystą tkaniną, delikatną niczym mgła. W obu opisanych przeze mnie przypadkach jest on jedynie lekko transparentny i nieco szorstki w dotyku. Mimo to obie koszule nosi się bardzo komfortowo. Zastanawia mnie natomiast inna rzecz - na zdjęciu sklepowym koszula jest wyjątkowo wygnieciona. Nie jestem specjalistką od szyfonu, ale wydaje mi się, że nie jest to materiał z tendencją do gniecenia. Z resztą żadna z moich dwóch koszul nie przybyła do mnie wygnieciona i nie gniecie się po dziś dzień. Nie rozumiem więc skąd tak okropne zdjęcie sklepowe, ale przynajmniej mamy pewność, że Infanta nie poprawia swoich fotografii.
Szyfonowy materiał pojawia się w akompaniamencie zachwycających koronek. Wyróżnić możemy dwa rodzaje: szeroką bawełnianą z misternym motywem, którą obszyty został kołnierzyk oraz drobną w postaci haftu na delikatnej siateczce, która zrobi mały żabot. Na moich zdjęciach nie widać tego aż tak wyraźnie, ale kolor obu koronek jest znacznie ciemniejszy niż barwa samego materiału. Osobiście nie narzekam, lubię gdy odzież posiada elementy nieco odznaczające się na tle całości, zamiast zlewać się w jednolita kolorową plamę. Zdaję sobie jednak sprawę, że innym osobom może się taki stan rzeczy nie podobać i wolałyby przeczytać o tym przed ewentualnym zakupem, dlatego postanowiłam o tym wspomnieć.
Jeśli do tej pory myśleliście, że mały żabot jest na stałe przyczepiony do koszuli - oto niespodzianka, ozdobę można zdejmować. Żabocik, w postaci dwóch szerokich i pięknie udrapowanych falban, przymocowany został do materiałowej wstążki, która jest wręcz idealnej długości i pozwala na skuteczne zawiązanie go pod szyją. Niezwykle szeroki kołnierz doskonale maskuje mocowanie i koszula z żabotem faktycznie wyglądają jak jedna całość.
Z bliska zauważyć można, że na drobnej koronce wyhaftowany został motyw odwróconych serc. Do całkowicie nowej koszuli Infanta, prócz żabotu, dodaje także szeroki szal, który można zawiązać pod szyją na pokaźnych rozmiarów kokardę. Moja koszula sprzedawana była bez owego szala, poprzednia właścicielka nawet nie wspominała o nim w swojej aukcji (możecie go natomiast zobaczyć tutaj). I całe szczęście! Dzięki temu koszula była tańsza, a ja i tak nie zrobiłabym z niego żadnego pożytku - ostatnią rzeczą, w jaką chciałabym się wystroić to potężna infantylna kokarda opadająca na biust. Uroczy żabot to jedyne, czego mi trzeba.
Oto jak koszula prezentuje się po zdjęciu żabotu. Trzeba przyznać, że drobna ozdoba pod szyją nadaje jej sporo elegancji oraz - takie przynajmniej odniosłam wrażenie - odrobinę poważniejszego, dostojnego klimatu. Bez niej koszula jest nie tyle skromniejsza, co bardziej słodka, typowo lolicia, jakby faktycznie została żywcem zdjęta z lalki. Obecność żabotu sprawia, że szeroki, ładnie wyprofilowany kołnierzyk traci nieco na swojej słodyczy i prezentuje się znacznie ciekawiej. Taki stan rzeczy zdecydowanie bardziej mi odpowiada.
Rękawy ułożone zostały w kształtne, zaskakująco duże bufki o krawędziach obszytych szyfonowymi falbankami. W ich przypadku nie ma co sugerować się zdjęciem sklepowym, gdyż manekin użyty do sesji nie posiada rąk i pozbawione podpory rękawy uległy sile grawitacji. W rzeczywistości bufki układają się na żywej osobie w bardzo podobny sposób, jak przy rozłożeniu koszuli na płasko (postanowiłam nie bawić się w robienie selfie moim ramionom w celu pokazania rękawów na sobie, musicie mi uwierzyć na słowo).
Sporych rozmiarów bufki to w dużej mierze zasługa gumek wszytych w materiał. Utrzymują nie tylko kształt rękawów, ale całą ich konstrukcję na miejscu. Niestety moim zdaniem gumki są trochę za ciasne. Moje ręce są dość szczupłe, a mimo to po pewnym czasie gumki zaczynają mnie uciskać. Co więcej, podczas samego zakładania koszuli krawędzie rękawów mają tendencję do samoistnego wywijania się w sposób pokazany na zdjęciu i trzeba je starannie poprawiać. Obie te właściwości sprawiły, że rozważam przycięcie gumek w celu ich poluzowania. Oczywiście rękawy utracą w ten sposób swój imponujący bufiasty kształt i będą opadać dokładnie tak, jak na zdjęciu sklepowym. Bardzo lubię bufki, ale daleko mi do Ani Shirley i jestem gotowa je poświęcić dla większego komfortu noszenia koszuli.
Koszula zapinana jest na pojedynczy rząd małych plastikowych guzików w czarnym kolorze. Nie do końca rozumiem dlaczego guziki są czarne, ale tak jest na zdjęciach producenta, więc najwyraźniej taki był zamysł, nie wnikam. Nie znalazłam żadnych zapasowych guzików, ale tego również nie będę oceniać, gdyż nie mogę mieć pewności czy producent faktycznie nie dołączył ich do koszuli czy zostały u poprzedniej właścicielki. Jest natomiast jedna rzecz, która wyjątkowo mnie zirytowała - linia guzików kończy się zdecydowanie za wysoko i luźne krawędzie latają sobie swobodnie odsłaniając brzuch._. Nie jest to wada pojedynczego egzemplarza, ten sam układ guzików widać na zdjęciach sklepowych każdej poszczególnej wersji kolorystycznej. Na szczęście i tak zamierzałam nosić koszulę jedynie do JSK i spódnic z wysokim stanem, więc ostatecznie będę mogła jakoś przeboleć to niedopatrzenie.
Z tyłu znajduje się rzecz jasna klasyczne wiązanie gorsetowe - materiałowe haftki z przewleczoną przez nie atłasową wstążką. Nie ma shirringu, ale nie wpływa to negatywnie na możliwości wiązania. Muszę przyznać, że podczas pierwszej przymiarki byłam niezwykle pozytywnie zaskoczona, jak doskonale można dopasować koszulę do sylwetki za pomocą tego wiązania. Świetnie podkreśla talię nie opinając jednocześnie biustu i nie trzeba wiązać go bardzo mocno aby taki efekt uzyskać. Nie widziałam do tej pory koszuli, która tak świetnie prezentowałaby się na mojej sylwetce. Pod tym względem jestem zachwycona.
Trochę zaskoczył mnie fakt, że atłasowa wstążka stanowiąca podstawę wiązania gorsetowego jest w aż tak ciemnym odcieniu. Po raz kolejny mój aparat nie uchwycił tej różnicy w kolorze w należyty sposób, dlatego dodałam zdjęcie, na którym widać samą wstążkę z jej autentyczną barwą. Wstążka jest nie tylko znacznie ciemniejsza od materiału koszuli, ale nawet od wspominanych wcześniej koronek. Po raz kolejny mnie osobiście to nie przeszkadza, ale ostrzegam osoby, które lubią wszystko w jednolitym kolorze.
Dolna krawędź koszuli ozdobiona została szeroką szyfonową falbaną. Z przodu falbana jest pojedyncza i nie odbiega wyglądem od wykończenia jakiejkolwiek innej loliciej bluzki. Jednak nie wiedzieć czemu z tyłu producent postanowił dołożyć kolejną, tuż pod sznurowaniem. Nie wiem czy miało to być nawiązanie do starodawnej turniury czy może do czegoś innego, ale mam wobec tej falbany mieszane uczucia... Jednak, jak już wspominałam, i tak zniknie ona pod sukienką lub podwyższoną talią spódnicy, nie ma więc sensu głowić się nad nią zbyt długo.
Nie posiadam zbyt wielu koszul z krótkim rękawem, Creamy Cat to na chwilę obecną moja druga markowa bluzka tego typu, tuż obok bordowego cuda od FanplusFriend, stanowi więc bardzo pożyteczny zakup dla mojej szafy. Z koszuli jestem bardzo zadowolona, jedynymi jej mankamentami są gumki w rękawach (kwestia subiektywna) i kończąca się za wysoko linia guzików, ale jak już pisałam oba problemy da się rozwiązać. Zdecydowanie polecam ją wszystkim zainteresowanym.

Jeśli zaś chodzi o kolor, koszula będzie świetnie pasować nie tylko do czerni. Czyż połączenie granatu z bordo nie wygląda pięknie? Mam pomysł na stylizację w tej kolorystyce, jednak jest ona odpowiednia na chłodne dni, więc niestety trzeba będzie na nią poczekać do jesieni.

poniedziałek, 19 maja 2014

Dear Celine Misty Morning Embroidery Skirt

Dziś powiem parę słów na temat aksamitnej spódnicy od Dear Celine. Jest to dopiero mój drugi zakup tej marki, pierwszym była "bell shape" petticoat (moja recenzja ***klik***). Spódnicy nie kupiłam jednak bezpośrednio od producenta, a z drugiej ręki, ponieważ model ten już od bardzo dawna nie jest dostępny w regularnej sprzedaży i muszę przyznać, że zdobycie jej graniczy z cudem. Mimo wszystko mam nadzieję, że recenzja będzie choć trochę użyteczna.
Zdjęcie sklepowe spódnicy widywałam nie raz od kilku ładnych lat, nigdy jednak nie znalazłam jej rzeczywistych fotografii. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że jest ona w odcieniu ciemnego brązu, dopiero gdy nadarzyła się okazja zakupu okazało się, że wykonana została z czarnego aksamitnego materiału. Mój egzemplarz jest w rozmiarze S, jednak nie ma co porównywać go ze zdjęciem sklepowym, nie tylko pod względem koloru - nie da się za jej pomocą uzyskać tak maleńkiej talii, nie jest również aż tak długa i tak mocno rozkloszowana.
Spódnice z podwyższoną talią bez wątpienia należą do moich ulubionych. Zwłaszcza, jeśli talia jest szeroka i ładnie przylega do sylwetki (z podwyższonym stanem w postaci wąskiego pasa materiału mam z kolei złe doświadczenia, ot chociażby ***tutaj***).  W tym modelu znajdują się dodatkowo plastikowe fiszbiny wszyte w materiał, dzięki czemu spódnica nieco lepiej się układa. Fiszbin jest dokładnie sześć - cztery z przodu i dwie z tyłu.
Przód podwyższonej talii jest dodatkowo bogato ozdobiony. Widzimy tutaj dwa rodzaje czarnej gipiury. Taśmy wszyte po bokach odbiegają nieco kolorem od materiału spódnicy, ale to czyni je tylko lepiej widocznymi. Środkowa taśma częściowo przykryta została przez dwie atłasowe kokardki i dwa ozdobne guziki. Początkowo miałam zamiar pozbyć się kokardek, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, całość wygląda zdecydowanie lepiej.
Brzeg talii obszyty został również atłasową falbanką, a z boku widnieje oczywiście zamek błyskawiczny, całkiem zmyślnie ukryty i nadal sprawny, mimo odkupienia spódnicy z drugiej ręki. Po lewej stronie widnieje natomiast metka z logo Dear Celine oraz - a raczej przede wszystkim - czarna, lekko połyskliwa podszewka. Podszewką obszyta została dosłownie cała spódnica, co niezwykle cieszy, zwłaszcza mając w pamięci kilka poprzednich recenzji.
Z tyłu nie mogło rzecz jasna zabraknąć wiązania gorsetowego. Stanowi je szeroka atłasowa wstążka przewleczona przez trzy pary materiałowych haftek, znajdujących się pomiędzy wspomnianymi już fiszbinami. Wiązanie nie jest osamotnione - towarzyszy mu także shirring. Na pierwszy rzut oka wydaje się on bardzo wąski, jednak wierzcie mi, to tylko pozory. Gumki wszyte w materiał są niezwykle elastyczne i potrafią się naprawdę mocno rozciągać.
Wspominałam, że spódnica nie jest tak mocno rozkloszowana, jak ukazuje to zdjęcie sklepowe. Otóż występuje pewien dysonans pomiędzy jej przednią a tylną częścią - z tyłu materiał jest zdecydowanie mocniej udrapowany. Być może wiąże się to z tak elastycznym shirringiem, jednak w moim przekonaniu miałoby to sens, jeśli podczas noszenia będzie on faktycznie mocno rozciągnięty. Gdy natomiast spódnicę założy szczupła osoba (co sugeruje rozmiar) shirring nie rozciąga się zbyt mocno a materiał pod nim nadal się marszczy, tworząc wyraźną różnicę pomiędzy tyłem a niemal gładkim przodem. Fail czy zamierzona część projektu...?
Przechodzimy do haftu. To bogaty motyw roślinny, którego głównymi elementami są owalne medaliony, utworzone z liści oraz kwiatów. Jest on zarówno dobrze widoczny jak i delikatny. Mnie osobiście kojarzy się z ludowymi klimatami sukienek typu dirndl.
Haft bardzo ładnie prezentuje się z daleka, jeśli jednak przyjrzymy się bliżej zauważymy, że składa się on w większości z pojedynczego ściegu. Cóż, widywałam bardziej misterne i dopracowane hafty. W tym przypadku istnieje ryzyko, że jeśli puści przynajmniej jedna nitka może to doprowadzić do rozprucia znacznie większej części haftu.
Nie obyło się również bez drobnego faila w samej haftowanej konstrukcji. Kolor nici określiłabym natomiast jako szary (na pewno nie jest beżowy, jak sugerowałaby to fotografia sklepowa). Dolna krawędź spódnicy została wycięta na kształt falbanki (podobnie jak w płaszczu od DoL) i dokładnie obszyta, dzięki czemu materiał jest dobrze zabezpieczony.
Recenzja samej spódnicy byłaby dość krótka, gdyby nie fakt, że - zaintrygowana materiałem, z którego została wykonana - postanowiłam porównać ją z pozostałą haftowaną zawartością mojej szafy. Na pierwszy ogień poszła sukienka Emperor and the Nightingale marki Infanta.
Dlaczego materiał spódnicy mnie zaintrygował? Teoretycznie miał to być czarny aksamit, jednak mnie osobiście przypomina on bardziej... zamsz._. Jak widać na załączonych zdjęciach jest on zdecydowanie bardziej matowy niż materiał, z którego wykonano sukienkę ze słowikami, nie mieni się w charakterystyczny, "aksamitny" sposób.
A jeśli spojrzymy z naprawdę bliskiej odległości, dostrzeżemy różnice w samej strukturze obu materiałów. Słowikowy aksamit ma bardzo wyraźną fakturę, natomiast materiał spódnicy Dear Celine jest gładki i przypomina bardzo nisko przycięte włosie, stąd skojarzenie z zamszem.
Różnice widoczne są także w samym hafcie. W przypadku słowika użyta została albo grubsza nić albo nałożono na siebie kilka ściegów, gdyż haft jest zdecydowanie bardziej "masywny" i zwarty niż w przypadku spódnicy. Taki sposób wykonania sprawia, że haft zarówno lepiej się prezentuje jak i zwiększa szansę na uratowanie całości w przypadku rozprucia.
Następna w kolejce jest sukienka The Voice of Music od Kidsyoyo. Tutaj nie ma oczywiście sensu porównywanie koloru, warto się jednak ponownie przyjrzeć haftom oraz samemu materiałowi, który w tym przypadku również jest aksamitny.
Aksamit sukienki ze skrzypcami również jest gładki i nie posiada na swojej powierzchni żadnej widocznej faktury. Różnicę pomiędzy sukienką a spódnicą zdecydowanie łatwiej jest wyczuć niż dostrzec - bordowy materiał w dotyku przypomina sprężysty dywan o krótkim włosiu, jeśli natomiast dotkniemy aksamitu, z którego wykonana została spódnica możemy odnieść podobne wrażenie jak podczas głaskania końskiej sierści.
Haft przedstawiający różane skrzypce jest zdecydowanie delikatniejszy niż złote klatki ze słowikami. Mimo to nie sposób nie zauważyć, że jego wykonanie jest znacznie bardziej staranne niż w przypadku haftu znajdującego się na spódnicy Dear Celine. Struktura skrzypiec jest tak zwarta, że nawet z bardzo bliskiej odległości nie sposób dopatrzeć się pojedynczych nitek. Haft od Kidsyoyo jest najbardziej dokładnym ze wszystkich, jakie było mi dane do tej pory oglądać.
Na koniec postanowiła zestawić spódnicę z płaszczem Alice in Wonderland White Rabbit od Dream od Lolita. Naturalnie nie w celu porównania samego materiału. Zestawienie to jest jednak o tyle uzasadnione, że oba hafty wykonane zostały przy pomocy jasnych nici.
Materiał, a w zasadzie jego kolor, jest tutaj istotny jedynie pod tym względem, że może znacząco wpływać na sposób postrzegania barwy samej nici przez ludzkie oko. Na pierwszy rzut wydawać by się mogło, że obie nici są białe. W rzeczywistości biały jest jedynie ścieg na szarym, wełnianym materiale płaszcza, a haft sukienki ma kolor szary.
Jeśli natomiast chodzi o sposób wykonania samych haftów, to oba przedmioty są pod tym względem do siebie posobne. W obu przypadkach użyto cienkiej nici, a wzór nanoszono za pomocą pojedynczego ściegu, co widać wyraźniej po przyjrzeniu się z bliska. Płaszcz ma jednak nad spódnicą tą przewagę, że wełniany materiał zdecydowanie lepiej "wchłoną" ścieg - haft niejako się w niego wtopił, przez co sprawia wrażenie znacznie bardziej jednolitej konstrukcji i - co za tym idzie - może wyglądać na dokładniejszy i lepiej wykonany niż produkt Dear Celine.
Podsumowując, aksamitna spódnica od Dear Celine zdecydowanie nie jest najwybitniejszym haftowanym przedmiotem zamieszkującym moją szafę. Sam fakt, że jakość wykonania haftu jest niemal identyczna z haftem znajdującym się na płaszczu od Dream od Lolita daje do myślenia, biorąc pod uwagę renomę, którą cieszą się obie marki. Nie jestem w stanie podać wartości sklepowej spódnicy, jednak znając tego producenta byłaby ona pewnie dość wysoka. Dlatego tym bardziej cieszę się, że udało mi się zakupić ją z drugiej ręki za bardzo rozsądną cenę, adekwatną do rzeczywistej jakości. Mimo pewnych niedociągnięć mam zamiar cieszyć się posiadaniem tej spódnicy przez długi czas, bo bez wątpienia jest piękna i elegancka.