środa, 9 kwietnia 2014

St. Tears "Cantabile: the 5th Song - Magic Academy Library JSK"

Nazwa sukienki równie długa, co czas oczekiwania na jej wykonanie. To właśnie ona była przyczyną całego opóźnienia dotyczącego mojego ostatniego zamówienia, w którym znalazła się także prezentowana poprzednio koszula od Pumpkin Cat (***klik***). St. Tears kazało mi czekać na sukienkę niemal pół roku. Ostatnim razem czekałam tak długo na płaszcz od Infanty i - jak być może większość z was pamięta - nie okazał się on szczególnie udanym zakupem.
Niestety historia faktycznie lubi się powtarzać. Sukienka była w ofercie sklepu przez długi czas, nie było przy niej żadnej informacji, że najpierw należy zrobić rezerwację, wyglądała na regularny produkt dostępny niemal od ręki po standardowym czasie potrzebnym na wykonanie. Jednak tuż po złożeniu zamówienia (a przypominam, że był to sierpień) i oczywiście wpłaceniu całej kwoty zakupu otrzymałam informację, że szycie mojego egzemplarza może ruszyć dopiero w październiku, ponieważ dopiero wtedy firma dostanie materiał na sukienkę... A zatem kieca jest normalnie w sprzedaży cały rok, ale materiału nie ma i będzie dopiero jesienią? Cudownie, wolałabym dostać taką informację nieco wcześniej... Nie przyszło mi jednak do głowy, żeby podnieść alarm, anulować zamówienie, które jeszcze nie ruszyło i zażądać zwrotu pieniędzy - byłam za bardzo zakochana w tej sukience, czerwona krata zbyt długo śniła mi się po nocach. Poza tym nie był to mój pierwszy zakup od St. Tears, z wcześniejszej sukienki "Le Lac des Cygnes" (***klik***) do dziś jestem bardzo zadowolona i nie miałam żadnych powodów, aby nie zaufać firmie po raz kolejny. Postanowiłam grzecznie poczekać, jednak termin realizacji co chwila przesuwał się w nieskończoność...
Kiedy minął kolejny miesiąc bieżącego roku a moja cierpliwość została już mocno nadszarpnięta, nagle okazało się, że sukienka jest gotowa, tylko pośrednik nie raczył mnie o tym poinformować od razu i dopiero zaczął szykować paczkę do wysyłki. Uradowana, że sprawa nareszcie dobiegła końca i że będę pomykać w czerwonej kratce wiosenną porą z miejsca wybaczyłam St. Tears całe opóźnienie, czekając na wytęsknioną przesyłkę. Możecie sobie więc wyobrazić, jaki przeżyłam szok, gdy po rozpakowaniu paczki, na którą czekałam prawie pół roku okazało się, że wymiary sukienki zostały całkowicie skopane...
Chciało mi się po prostu wyć. Tyle bezsensownego czekania, aby zobaczyć oczami wyobraźni, jak pieniądze wydane na JSK zostają spuszczone w toalecie. A fakt, że tuż przed zamówieniem stoczyłam bardzo wnikliwą debatę z pośrednikiem na temat odpowiedniego dla mnie rozmiaru przyprawiał mnie w tamtej chwili wręcz o histeryczny śmiech. Sukienka w rozmiarze S, który zdaniem pośrednika miał być dla mnie idealny biorąc pod uwagę wszystkie moje wymiary, okazała się o wiele za krótka, a talia wylądowała tuż pod biustem. Na szerokość natomiast jest dla mnie zarówno w biuście jak i w talii za duża. W dodatku wymiary mojej  sukienki nie odpowiadały nawet tym umieszczonym w tabeli na stronie sklepu - nie rozumiem jak to jest w ogóle możliwe. Koniec końców całość wygląda na mnie niczym mundurek przedszkolaka i w ogóle nie przypomina tej eleganckiej sukienki ze zdjęcia sklepowego.
Muszę przyznać, że nadal nie mam w ogóle ochoty pisać tej recenzji. Jest ona dla mnie wyjątkowo bolesna, ponieważ - o ironio - za wyjątkiem wymiarów cała sukienka jest naprawdę porządnie wykonana. Aż mam wrażenie, że to jeden wielki żart, ukryta kamera, cokolwiek...
Niestety, jest to po prostu rzeczywistość. Przypominam sobie o tym za każdym razem gdy tylko dotknę materiału, z którego sukienka została wykonana. Jest on wełniany, dość ciepły, JSK nadaje się więc do noszenia wiosną oraz jesienią, a kto wie - na upartego może nawet i zimą. Ma bardzo ciekawą fakturę, jest przyjemny w dotyku i oczywiście posiada ten przepiękny, ponadczasowy motyw kraty na czerwonym tle, która od dawna mi się marzyła. Przy dolnej krawędzi sukienki znajduje się ozdobne obszycie w postaci dwóch czarnych aksamitek.
Górna część sukienki jest najbardziej ozdobna, na pierwszy plan wysuwa się tutaj przede wszystkim czarny, elegancki kołnierzyk, nieco w klimatach marynarskich. Wykonany został także z wełnianego materiału i... Chwileczkę... Co tu robi ta nitka...?
Daję słowo, pojedyncza, sporej wielkości nitka na samym środku kołnierza, który wykonany został z jednolitego, wełnianego materiału! Nitka w owym materiale obydwoma końcami zatopiona, zupełnie jakby podczas produkcji tkaniny ktoś ją jakimś cudem przeoczył, a firmie szyjącej sukienkę w ogóle nie przeszkadzało, aby znajdowała się ona praktycznie w centralnym punkcie ich produktu. Przecież widać ją tutaj jak na dłoni, a mimo to ja jestem najwyraźniej pierwszą osobą, której ona przeszkadza. Doprawdy niewiarygodne...
Tym bardziej ciężko mi w to uwierzyć, gdyż wystarczyły dwa precyzyjne cięcia nożyczkami i po nieproszonej nitce nie ma praktycznie śladu. Nie zrozumcie mnie źle, nie chce robić afery o jedną nitkę. Chodzi o sam fakt, że nikt wcześniej nie zadał sobie tego minimalnego trudu, aby moje pierwsze wrażenie jako klientki było choć w małym stopniu pozytywne. W moich oczach wygląda to tak, że było im tam wszystko jedno w jakim stanie jest materiał, na jakie wymiary szyją i ile czasu im to zajmie - uszyli, rzucili dalej, co ich cała reszta obchodzi...
Na szczęście po mojej drobnej interwencji kołnierzyk prezentuje się o wiele lepiej, nie stwierdziłam również żadnych innych wystających  nitek. Tuż pod kołnierzykiem umieszczono dwa duże ozdobne guziki. Są one plastikowe, ale bardzo ładnie wykonane, całkiem nieźle imitują metal w kolorze srebra i złota. Na środkowej części umieszczono wizerunek herbu w otoczeniu dwóch lwów. Motyw ten posiada całkiem sporo szczegółów jak na tak drobny obraz, moim zdaniem naprawdę warto to docenić. Piękne guziki wpływają na wygląd całej sukienki.
Ogólnie sukienka posiada trzy pary owych guzików, w tym jedną zapasową, ale do tego jeszcze powrócę. Natomiast kolejnym ozdobnym elementem znajdującym się pod kołnierzykiem są dwie czarne kokardy. Wykonano je z bardzo szerokiej aksamitnej wstążki, a z tyłu umieszczono agrafki, które pozwalają na przypinanie kokard w dowolnej części sukienki. Agrafki przymocowano oczywiście za pomocą kleju, jednak mimo wszystko całość wygląda dość solidnie. Również same agrafki są bardzo dobrej jakości, posiadają też dodatkowe zabezpieczenie przed samowolnym odpinaniem. Bez kokardek całość wygląda następująco:
Jak wspomniałam St. Tears przewidziało parę zapasowych guzików dla tej sukienki, okazuje się jednak, że guziki mają różną wielkość. Para znajdująca się tuż pod kołnierzem jest największa, natomiast przy kieszonkach sukienki (o których również za chwilę powiem) znajdują się dwa pozostałe guziki, które mają taki sam rozmiar jak zapasowe. Zatem jeśli już gubić, to tylko te przy kieszonkach, ponieważ dla większych guzików niestety nie ma zamiennika.
Pomiędzy dwiema częściami marynarskiego kołnierza znajduje się trójkątna, materiałowa wstawka ozdobiona białą haftowaną koronką oraz czarną aksamitką. Niby wszystko jest tak, jak na zdjęciu sklepowym, nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że koronka przyszyta została trochę krzywo... W dodatku pomiędzy nią a końcem kołnierzyka wytworzyła się pusta, niczym nieprzysłonięta przestrzeń. Rzeczywiście, coś podobnego widać również na wspomnianym zdjęciu sklepowym, jednak tam koronka została nieco lepiej wpasowana w cały trójkąt i prześwitujący kraciasty materiał nie rzuca się w oczy tak, jak w moim egzemplarzu.
Kieszonki to zarówno bardzo uroczy, jak i niezwykle praktyczny element. Ich krawędzie obszyte zostały białą bawełnianą koronką, podobnie jak cały kołnierzyk, a tuż obok każdej z nich przyszyto po jednym ozdobnym guziku. Umieszczone zostały na rozkloszowanej części sukienki, tuż pod talią, więc osoba o odpowiednim wzroście może mieć do nich komfortowy dostęp. Wielka szkoda, że ja ową osobą nie jestem... Wymiary JSK, które miały być dla mnie "idealne" sprawiają, że granicę pomiędzy częścią rozkloszowaną a górą sukienki mam tuż pod biustem, razem z kieszonkami, z których nijak nie mogę korzystać po założeniu sukienki...
Jest mi z tego powodu tym bardziej przykro, gdyż kieszonki są nie tylko świetnie wykonane, ale także bardzo pojemne. Wejście do każdej z nich zostało bardzo sprytnie uformowane z kraciastego materiału, który następnie przechodzi w czarną podszewkę, z której uszyto dalszą, wewnętrzną część kieszeni. Powyższe zdjęcie pokazuje, jak duże są kieszonki w rzeczywistości. Mogłabym pomieścić w nich sporo rzeczy nie martwiąc się, że wypchane kieszenie popsują wizualny efekt sukienki, gdyż zostałyby ukryte przez mocno rozkloszowaną dolną części JSK. Mogłabym, gdyby wykonawcy trzymali się właściwych wymiarów...
Sukienka nie posiada żadnego wiązania gorsetowego ani shirringu, dlatego tak istotną kwestią było dobranie odpowiednich wymiarów. Niestety dzięki wybitnemu profesjonalizmowi firmy St. Tears JSK się dla mnie nie nadaje i nie mam żadnej możliwości wyregulowania tego, co zostało źle wymierzone. Z tyłu, na plecach sukienki znajduje się jedynie zamek błyskawiczny, który - na pocieszenie - jest dobrej jakości i został całkiem zmyślnie ukryty między częściami materiału, dzięki czemu po zapięciu sukienki jest niemal niewidoczny.
Jednak to, co dzieje się z tylną częścią kołnierzyka rozśmieszyło mnie wręcz do łez. W tym przypadku widać najlepiej, że za szycie sukienki zabrać się musiały osoby o dwóch lewych rękach i słabej znajomości jakichkolwiek wymiarów. Otóż końce kołnierza wyraźnie odstają.
Zacznę jednak do tego, że koniec zamka błyskawicznego został nieumiejętnie połączony z górną krawędzią sukienki i wywija ją na zewnątrz, a w ślad za nią idzie również i kołnierzyk. Dopiero gdy postawimy go całkiem do góry krawędzie sukienki mogą się wyrównać i zamek błyskawiczny wraca na swoje miejsce. Pomijając wymiary, cała sukienka prezentuje bardzo dobra jakość wykonania - za wyjątkiem tego jednego miejsca właśnie. Tutaj widać po prostu zwyczajne partactwo. Ba, partactwo, nad którym pracowano kilka ładnych miesięcy!
Taki jest właśnie efekt szycia bez zastanowienia i bez sprawdzenia, czy wszystkie wytyczne się zgadzają - kołnierzyk w komiczny sposób odstaje od pleców, wręcz lewituje i wykonawcy projektu powinni mieć doskonałą świadomość, że tak być nie powinno. Szyli sukienkę przez prawie pół roku aby uzyskać taki właśnie rezultat i wysłać ją dalej do klientki. Brak mi słów.
Klientce nie pozostaje zatem nic innego, jak naprawić to, czego nie umieli zrobić ludzie z St. Tears. Własnoręcznie przyszyłam końce kołnierzyka w taki sposób, aby nie tylko nie odstawały niczym dwie antenki, ale również wyrównałam dzięki temu górną krawędź sukienki, co umożliwia dokładne zapięcie zamka błyskawicznego. Teraz wygląda to o niebo lepiej:
Po rozpięciu zamka błyskawicznego oczom naszym ukaże się przede wszystkim czarna podszewka. Choć poliestrowa, trzeba przyznać, że jest całkiem miła w dotyku, a także - co bardzo istotne - nie powoduje elektryzowania włosów podczas zakładania czy zdejmowania JSK. Podszewka jest matowa, choć załamuje światło w podobny sposób jak aksamit.
Jedynym miejscem, które nie zostało przykryte przez podszewkę jest opisywana już, ozdobna trójkątna wstawka. Prócz niej cała górna część sukienki została obszyta czarnym materiałem z zaskakującą wręcz dokładnością i precyzją. Widok ten był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem po oględzinach kołnierzyka. Wielka szkoda, że sama podszewka mnie nie ratuje.
Natomiast w rozkloszowanej części sukienki podszewka i kraciasty, wełniany materiał nie zostały połączone. Osobiście wolę, gdy podszewka jest przyszyta do materiału, ale nie czarujmy się, niewiele sukienek cechuje się tą właściwością - ze wszystkich, które posiadam taką podszewkę ma tylko jedna, "Emperor and the Nightingale" od Infanty (***klik***). W większości przypadków podszewka w dolnej części lata luźno, jednak jest to rozwiązanie sprawdzone i dobrze się spisujące, zatem - prócz moich specyficznych upodobań - nie można się tutaj do niczego przyczepić. Fakt, że podszewka nie jest na stałe przyszyta do głównego materiału ułatwia również dostęp do wnętrza kieszonek, które znajdują się właśnie pomiędzy tymi warstwami i w razie przetarcia lub stwierdzenia dziury można je łatwo zaszyć. Pod tym względem niezależność podszewki i kraciastego materiału można uznać wręcz za zaletę.
Kilka słów podsumowania? Aby zachować resztki obiektywnego podejścia do sprawy muszę rozdzielić recenzję całej sukienki na dwie zasadnicze kwestie. Pod względem samej jakości wykonania, materiałów i innych aspektów wizualnych sukienka zasługuje na bardzo pozytywną ocenę, gdyż jedynymi rzeczami, do których można się przyczepić były wystająca nitka na kołnierzyku oraz jego odstające elementy z tyłu. Obie rzeczy udało się zresztą dość szybko i łatwo naprawić. Natomiast jeśli chodzi o wymiary, czas realizacji oraz podejście do klienta to po prostu brak mi słów - dostałam od St. Tears ogromnego, bolesnego i kosztownego kopa w tyłek. Całe szczęście żaden inny model z ich oferty już mnie nie kusi, a nawet gdyby to po takim lodowatym prysznicu wszelkie zapędy i tak by zniknęły jak ręką odjął. W moich oczach St. Tears zepsuło się od poprzedniego razu i już nigdy z ich usług nie skorzystam.

16 komentarzy:

  1. Zastanawia mnie, jak to możliwe, że nie wzięli pod uwagę Twoich wymiarów? Przecież w takich przypadkach to niemalże podstawa. Nadal nie mogę tego zrozumieć, no po prostu w głowie mi się to nie mieści. Ale sama sukienka jest śliczna! Motyw kratki nie tylko Ciebie urzekł. Posiadam dwie sukienki z tym motywem - jedną na ramiączkach w kolorze niebieskim bodajże a drugą bez ramiączek w kolorze zielonym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również nie rozumiem, jak to możliwe. Firma uszyła sukienkę jak im się podobało, a pośrednik, który doradzał wybór rozmiaru i zapewniał mnie przed zakupem, że będzie on dla mnie idealny, nawet nie sprawdził czy wszystko jest tak jak powinno... Poprzednia sukienka od St. Tears była świetna, a teraz tak strasznie się zawiodłam.
      Motyw kraty jest genialny, to miała być moja pierwsza sukienka z tym wzorem, ale przez ten incydent zupełnie straciłam do niego serce.

      Usuń
  2. Nie ogarniam tej firmy. o.o Szkoda, że tyle na nią czekałaś, a teraz nici. :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Le Lac des Cygnes od tej samej marki jest rewelacyjna, ale ta... Nie mam pojęcia co się stało. No cóż, ktoś inny będzie się cieszył w mojego nieszczęścia, bo sukienka poszła na sprzedaż...

      Usuń
  3. Widzę, że pośrednikiem był Clobba :> No cóż, tak tylko mimochodem rzucę, że Clobba najpierw dłuuuugo doradzał mi w kwestii wymiarów DoLowej repliki Midsummer Night's Dream. Pierwszą wersję sukienki odesłali do poprawy, ale drugi raz JSK mierzyć im się nie chciało, przez co cisnę się w niej po dziś dzień. Chyba jednak lepiej brać standardowy rozmiar :c

    Co do Twojej sukienki: jest naprawdę piękna ♥ Aż trudno uwierzyć, że okazała się być takim rozczarowaniem. Nie tylko wymiary, ale też czas produkcji to jakaś kpina. Wielka szkoda, bo z chęcią zobaczyłabym stylizację z tą sukienką w roli głównej :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam jak pisałaś o tym przy recenzji sukienki od DoL. Gdy tylko przymierzyłam moją od St. Tears natychmiast przypomniałam sobie Twoje słowa:< A najdziwniejsze jest to, że w przypadku mojej sukienki to właśnie miał być standardowy rozmiar S wedle wymiarów w tabeli na stronie producenta, jednak w rzeczywistości wymiary JSK różnią się nawet od tych w tabeli... Wygląda to tak, jakby chcieli zrobić coś pomiędzy własnym rozmiarem a custom size i niestety im nie wyszło...

      Piękna jest, ale na mnie prezentuje się tragicznie;_; Cóż, jak to mówią "nieszczęście jednego człowieka jest okazją dla drugiego" - sukienka została wystawiona na sprzedaż.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Piękna, ale uszyta na złe wymiary - nie mogę w niej chodzić:<

      Usuń
  5. Współczuję strasznie - ja bym nieźle się załamała po takim czymś, albo nawet wpadła w histerię! Muszę rzec, że sukienka jest baaardzo urokliwa. Aż przypomniały mi się wakacje w Szwecji, w dzieciństwie, gdy ujrzałam tyle wspaniałych krat! Well, jak myślisz... Sukienka nadaje się na studniówkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie byłam bliska histerii, ale do tej pory jest mi niezmiernie przykro i zdecydowanie nie skorzystam z usług St. Tears ponownie. Żal mi okropnie sprzedawać sukienkę, ale po prostu nie mam innego wyjścia - nie ma szans abym mogła ją nosić.
      Faktycznie, krata to popularny motyw w Szwecji, bardzo lubię odwiedzać ten kraj w wakacje:)
      Na studniówkę nadaje się moim zdaniem każda ciekawa sukienka, więc ta jak najbardziej jest odpowiednia:)

      Usuń
  6. Sukienka prezentuje się ślicznie, szkoda, że wymiary zostały tak skopane :/ I jeszcze tyle musiałaś na nią czekać! Bardzo nieprzyjemna sytuacja :/

    OdpowiedzUsuń
  7. O boshe, będę chorować na nią... jeśli chciałabyś sprzedać, polecam się! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spóźniłaś się, dosłownie cztery dni temu zakończyła się jej licytacja na Allegro:<

      Usuń
  8. Teraz ja nie wiem, jak się skontaktować w sprawie sukienki, odpisałam na komentarz u siebie, ale nie wiem, czy widziałaś... i czy jeszcze sprawa aktualna. W każdym razie, nadal jestem zainteresowana, mój mail: feanaro@poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, wieść rozniosła się błyskawicznie i znów ktoś inny przechwycił sukienkę. Wybacz za zawracanie głowy:< Nie sądziłam, że jest tylu przyczajonych chętnych dookoła.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.