piątek, 25 kwietnia 2014

Skeleton at the gates

Zapowiadane przed świętami zdjęcia doczekały się w końcu publikacji. Wykonane zostały kilka tygodni wcześniej (czego dowodzi prezentowana na nich roślinność, zwłaszcza kwiaty charakterystyczne dla okresu wczesnowiosennego), a przedstawiają jeden z moich ulubionych strojów codziennych. Jest on według mnie zarówno skromny jak i ciekawy (poniekąd może i elegancki?), dlatego bardzo chętnie noszę go na uczelnię (szkielet wędrujący po Uniwersytecie Medycznym - rzecz oczywista♥). Preferuję jednak bardziej romantyczne tło dla zdjęć niż uczelniane mury, dlatego w celu uwiecznienia stylizacji wybrałam się na wiosenny spacer.
Pierwszym przystankiem była piękna forsycja. Bardzo lubię te charakterystyczne żółte kwiaty, trzeba się jednak spieszyć z zamiarem uwiecznienia ich na zdjęciach - pojawiają się jako pierwsze i równie szybko znikają, ustępując miejsca intensywnie zielonym listkom. Krzew rośnie w miejscu, które o każdej porze dnia jest intensywnie oświetlone, co jest dobre dla samej forsycji, ale już niekoniecznie dla mnie - zdjęcia wychodzą tutaj średnio. Jednak nie ma tego złego, dzięki tak jasnemu oświetleniu bardzo dobrze widoczny jest krój płaszcza, który - ze względu na chłodną wówczas aurę - stał się istotnym elementem stroju. Zdjęcia te były zresztą koniecznością, nie darowałabym sobie gdybym tej wiosny nie uwzględniła na nich forsycji.
Po kilku minutach marszu naszym oczom ukazuje się jeden z moich ulubionych zakątków. Może wydawać się niepozorny, jednak moim zdaniem panuje tu ciekawy klimat. Miejsce jest zarówno urokliwe jak i niepokojące, zwłaszcza o tej porze roku, gdy drzewa pozbawione są jeszcze okazałych liści. Uwagę zwraca przede wszystkim solidne drzewo, którego konar wygina się na kształt łuku. Z daleka można odnieść wrażenie, że rośliny formują w ten sposób tunel, a droga przezeń wyznaczona jest zielonym kobiercem mchów i traw budzących się do życia.
A teraz czas na mały close up i kilka słów odnośnie istotnych detali. Wspominany już płaszcz marki Generation znajduje się w mojej szafie od dawna i choć na tle moich pozostałych okryć prezentuje się dość skromnie to nadal niezmiernie go lubię. Przy okrągłym kołnierzyku widać kokardę od koszuli Gina Tricot (poświęciłam jej dłuższą chwilę przy innej stylizacji). Za każdym razem, gdy noszę te dwa elementy razem, lubię wyciągać kokardę na zewnątrz płaszcza - wygląda wtedy, jakby była do niego przytwierdzona na stałe, ożywia jego dość jednolity wygląd i dodaje całości uroku. Podobnie dzieje się z szerokimi kołnierzami innych moich koszul.
Prócz koszuli, pod płaszczem ukrywa się również sweter szkielet od H&M, który wszyscy zapewne zauważyli na pierwszej fotografii i który pojawi się ponownie za chwilę. Strój uzupełnia czarna spódnica z wysokim stanem marki Orsay, pod którą znalazła się tiulowa halka Top Shop. Najlepiej widocznym elementem na powyższym zdjęciu jest oczywiście torebka z białą haftowaną bramą z Restyle. Bardzo chwalę sobie zarówno ten model, jak i pozostałe teczki będące w moim posiadaniu, tutaj przeczytać można sprawozdanie z ich użytkowania.
Buty, które pięknie prezentują się pośród tej świeżej zieleni małych, młodych listków to prezentowane niedawno czarne półbuty w stylu retro. Bardzo je lubię, są niezwykle wygodne i jakże klimatyczne. Na uwagę zasługują moim zdaniem także rajstopy - czarne, na pierwszy rzut oka jednolite i nieciekawe. Po chwili dostrzec można wypukły wzór w urokliwe warkocze. Rajstopy są całkiem ciepłe, idealne na wczesną wiosnę. Gdy uda mi się w końcu napisać post dotyczący wszystkich moich par rajstop, poświęcę nieco więcej uwagi również temu modelowi.
I na końcu biżuteria. Jak zwykle skromnie, jedynie dwa elementy - para spinek "Ornament hairclips" z Restyle oraz długie czarne korale, całkowicie off-brandowe. Bardzo podoba mi się powyższe zdjęcie. Pomysł przyszedł mi do głowy spontanicznie, gdy podczas spaceru ujrzałam pierwsze fiołki. Efekt końcowy jest moim zdaniem bardzo przyjemny dla oka, a nie zauważyłam, aby ktokolwiek inny fotografował biżuterię użytą w danej kreacji właśnie w taki sposób. Pomyślałam więc, że od tej pory będę robić takie zdjęcia przy każdej kolejnej stylizacji. A fakt, że zwykle używam małej ilości błyskotek zdecydowanie mi to przedsięwzięcie ułatwia.
"Old habits die hard" - nie mogłam się oczywiście powstrzymać, aby w pewnym momencie nie przybrać mojej stałej, ulubionej pozy, pomimo średnio rozkloszowanej spódniczki.
Na szczęście pozostałe zdjęcia powoli zaczynają się od siebie różnić. Powyższa poza uchwycona została przypadkiem, podczas poprawiania włosów, a mimo to bardzo przypadła mi do gustu. Jest na tyle ciekawa, że zamierzam posłużyć się nią przy tworzeniu kolejnego rysunku.
Jest to jednocześnie ostatnia sesja zdjęciowa z kolorem włosów wpadającym w czerwień. Odcień ten pojawia się na mojej głowie zimą, ponieważ świetnie pasuje do czerni, z którą przepraszam się wraz z pierwszymi mrozami. Natomiast im cieplej robi się na dworze, tym kolory mojej garderoby stają się jaśniejsze, a moje włosy - bardziej rude. Do widocznej powyżej czerwieni powrócę znów późną jesienią. Zrobię to tym chętniej, gdyż szkarłatny kolor w połączeniu z moim obecnym uczesaniem kojarzy mi się z fryzurą Erzy Scarlet z Fairy Tail.
Nieopodal "roślinnego tunelu" rośnie samotne, rozłożyste drzewo, które również od dawna budzi moją ciekawość. Zastanawiam się, czy w tym roku znów wypuści pędy. Na razie wygląda na martwe, a wrażenie to potęguje jasny krąg, który utworzył się dookoła. W duchu liczę jednak na to, że wraz z nadejściem ciepłych majowych dni drzewo po raz kolejny ożyje. Przyjemnie byłoby ponownie usiąść pośród jego gałęzi, w cieniu gęstego zielonego listowia.
Drzewo stanowi bardzo wdzięczne miejsce do fotografowania. Jego mocne konary układają się w specyficzny sposób tworząc idealne siedzisko, które zdaje się wręcz zapraszać przechodnia na chwilę odpoczynku. Co więcej, pozostałość po ułamanej dawno temu gałęzi może pełnić funkcję podręcznego wieszaka na torebkę. Być może gdy odwiedzę drzewo następnym razem i ładnie się do niego uśmiechnę, wyrośnie przede mną również omszały stolik z zastawą do herbaty♥.
Oto i szkieletowy strój w całości, chwilowo bez torebki. Podoba mi się sposób, w jaki kokarda od koszuli i korale współgrają ze sobą, imitując ozdobny żabot. Stopniowo zieleniący się krzew był jednym z ostatnich przystanków na mojej drodze, wycieczkę zwieńczyły natomiast zdjęcia kwitnącej tarniny, która znika niestety równie szybko, co spotkana na początku forsycja.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Damy z obrazów Rossettiego

"La Ghirlandata"
Wolne dni rozleniwiają, zwłaszcza gdy człowiek złapie wiosenną grypę i spędza Święta w domu. Z tego też tytułu, aby nie wypaść z wprawy i nie rozleniwić się na dobre postanowiłam poruszyć dziś tematykę prostą, lekką i przyjemną, która zresztą od dawna chodziła mi po głowie i którą nawet już wcześniej na tym blogu zapowiadałam (chociażby tutaj) - a mianowicie malarstwo zapisane głęboko w moim sercu. Rozpocznę od jednego z moich ulubionych Prerafaelitów, jakim jest Dante Gabriel Rossetti (drugi to John William Waterhouse, choć nie jest wymieniany wśród czołowych przedstawicieli bractwa, był z nim raczej luźno związany).

Prerafaelici, określani jako Tajne Bractwo, byli - bardzo skrótowo rzecz ujmując - stowarzyszeniem artystów założonym w Anglii przez czterech studentów londyńskiej The Royal Academy of Art (jednym z nich był właśnie Rossetti), którzy postanowili zbuntować się przeciwko czysto akademickiej sztuce wzorowanej na obrazach Rafaela Santi, definiowanej sztywnymi zasadami i zwyczajnie nudnej. Jak sama nazwa wskazuje, cenili nurty w sztuce przed dominacją Rafaela, a w swych dziełach nawiązywali często do mitów, legend, przysłów, twórczości Shakespeare'a, pielęgnowali mistycyzm i dbałość o romantyczne symbole.

Nie będę tutaj opisywać biografii Rossettiego, chętni do jej zgłębienia z pewnością znajdą lepsze źródła na własną rękę. Warto jedynie wspomnieć, że już od czasów wczesnej młodości bliskie mu były dzieła Dantego Alighieri, Edgara Allana Poe i Williama Blake'a (za co mogłabym z Rossettim przybić soczystą piątkę), które miały wpływ na jego późniejszą twórczość. I właśnie na owej, wybranej przeze mnie twórczości chciałam się dzisiaj skupić.

Powyższy obraz, którego tytuł tłumaczony jest na nasz piękny język jako "Dziewczyna otoczona girlandami", jest bez wątpienia moim ulubionym spośród całego dorobku artysty. Był to pierwszy obraz Rossettiego, jaki kiedykolwiek zobaczyłam i wywarł na mnie wówczas niesamowite wrażenie, które utrzymuje się do dziś. Kolory są niezwykle żywe, przeważa szlachetna, szmaragdowa zieleń kontrastująca z ogniście rudymi włosami obecnych na płótnie postaci. Dzieło zaszczepiło we mnie chęć kolorowania tkanin w podobny sposób jak czynił to Rossetti, czego bardzo mizerne próby oglądać można tutaj. Do postaci tytułowej dziewczyny pozowała Alexa Wilding, natomiast twarzy obu aniołom użyczyła May Morris - córka Williama, przyjaciela artysty i Jane, ostatniej muzy Rossettiego. Obraz powstał po zakończeniu trudnego dla malarza okresu, w którym zmagał się z uzależnieniami i próbował popełnić samobójstwo.
"Venus Verticordia"
Wenus zmiennego serca stanowi ilustrację do napisanego przez Rossettiego sonetu o tym samym tytule. Artysta przestrzega w nim przed miłosnym oszołomieniem i obwinia starożytną boginię miłości o powodowanie kaprysów kobiecego serca oraz zawracanie serc mężczyzn ze ścieżki cnoty. Otoczona przez róże i kapryfolium Wenus dzierży jabłko - ważny atrybut wymieniany w sonecie, grotem strzały natomiast mierzy w kierunku serca. Podobno modelką była pierwotnie pewna dziewczyna, charakteryzująca się bardzo wysokim wzrostem, przez niektórych uważana wręcz za gigantkę. Jej imię nie zapisało się niestety na kartach historii. Dopiero później Rossetti przemalował oryginalną twarz, umieszczając na płótnie wizerunek Alexy Wilding. Jest to również jeden z nielicznych aktów, które wyszły spod pędzla artysty.
"Lady Lilith"
Któż nie słyszał o Lilith, według żydowskiego mitu pierwszej żonie Adama, utożsamianej w średniowieczu z demonem bądź upiorem. Rossetti ukazał ją jako piękną kobietę, która w uwodzicielski sposób czesze swoje długie i niezwykle gęste włosy. Na jej twarzy maluje się zagadkowy grymas, który wzbudza jednak pewien niepokój. Jest to kolejne dzieło, które zostało przez artystę w późniejszym czasie przemalowane. W oryginalnej wersji Lilith miała twarz Fanny Cornforth, jednak po czterech latach została ona zastąpiona, najprawdopodobniej na żądanie klienta, który obraz zakupił, przez znaną nam już Alexę Wilding.

Muszę przyznać, że mnie w owym dziele intrygują zupełnie inne rzeczy niż zamiana modelek, czy nawet przewodni motyw Lilith. Przede wszystkim widzimy tutaj kobietę siedzącą w fotelu, a na drugim planie widnieje toaletka z lustrem - można by więc sądzić, że scena ma miejsce w pokoju. A jednak różany krzew za plecami Lilith, a tym bardziej odbicie w lustrze ewidentnie sugerują, że znajdujemy się w ogrodzie... Moim zdaniem jest to jedno z pierwszych w malarstwie, baśniowych połączeń obu tych miejsc, które w późniejszym czasie upodobał sobie między innymi Jacek Yerka (któremu również poświęcę tutaj osobny post, w swoim czasie).

Druga rzecz, która od początku zwróciła moją uwagę to czerwona "bransoletka" na przegubie dziewczyny. Moim zdaniem może ona mieć podobną genezę co sama postać Lilith. Nie jestem co prawda znawczynią żydowskiego folkloru i moje domysły opieram na wiedzy dość ograniczonej, ale czy nie jest to dziwny zbieg okoliczności, że ozdoba przypomina wielokrotnie zawiniętą nitkę i umiejscowiona jest akurat na lewym nadgarstku kobiety, gdzie według Kabały (czy raczej jej uproszczonej, spopularyzowanej wersji) należy ją nosić aby uzyskać ochronę przed złem? Motyw czerwieni odpędzającej uroki znamy zresztą i z własnego podwórka, jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Polsce nitka bądź wstążka w tym kolorze przywiązana do dziecięcego wózka traktowana była jako amulet ochronny. Czy była równie popularna w wiktoriańskiej Anglii - nie mam bladego pojęcia. Nie znalazłam również żadnych informacji na temat tego, co naprawdę według Rossettiego symbolizować miała czerwona ozdoba na ręku Lilith.
"A daydream"
Sen na Jawie, dzieło namalowane dwa lata przed śmiercią artysty, pochodzi z okresu, w którym na jego płótnach niepodzielnie królowana Jane Burden, później Morris. Wcieliła się tutaj w eteryczną postać o rozmarzonym wyrazie twarzy, siedzącą na drzewie. Kolor jej powłóczystej szaty niemal wtapia się w otaczającą roślinność, a książka na jej kolanach miała odnosić się do "Nowego życia" Dantego, można więc przypuszczać, że wizja ta symbolizuje wiosenne odrodzenie. Warto zwrócić również uwagę na dłonie o długich, cienkich, nerwowych palcach, które artysta potrafił malować z niezwykłym wyczuciem i które są cechą charakterystyczną kobiet na jego płótnach. Rossetti, zgodnie ze swoim zwyczajem, dołączył do obrazu sonet o śnie na jawie, w którym bohater traci kontakt z rzeczywistością, poddając się wyobraźni.
"Sibylla Palmifera"
Tak jak "Lady Lilith" symbolizować miała piękno cielesne, tak Sybilla uchodzi za alegorię piękna duchowego. Nie bez powodu również obie kobiety przedstawione zostały w niemal identycznej pozie - obrazy stanowią uzupełniający się komplet, ilustrujący (jakżeby inaczej) dwa sonety Rossettiego, które również zostały opublikowane razem, na sąsiadujących stronach.

Sybilla to starogreckie określenie dla wieszczki przepowiadającej przyszłość. Jej wizje wywoływane były zwykle przez wziewne środki odurzające, a z jej słów, które same w sobie nie posiadały większego sensu, kapłani układali pieśni, przedstawiane następnie osobie zgłaszającej się po radę. Palmifera przetłumaczyć można natomiast jako "niosąca palmę" i zarówno palma widniejąca w dłoni kobiety, jak również unoszące się nad jej ramieniem motyle (czy raczej ćmy) wskazują na pozazmysłowy wydźwięk obrazu.

Kwiaty również mają tutaj duże znaczenie symboliczne - maki oznaczają sen, być może profetyczny, są też źródłem narkotyku, a róża stanowi symbol celu, najwyższego sukcesu. W starożytnym Rzymie była również oznaką tajemnicy - jeśli gospodarz chciał poruszyć ze swymi gośćmi delikatne kwestie, zawieszał nad stołem różę. Stąd też popularne określenie "pod różą" oznaczające dyskrecję. A skoro jesteśmy już przy róży, doszłam niedawno do wniosku, że Sybilla Rossettiego przypomina mi postać Melisandre z Gry o Tron.
"A vision of Fiammetta"
Kolejna kobieta w czerwieni - Fiammetta, a właściwie Maria d’Aquino, ukochana i muza włoskiego poety Giovanni Boccaccio. Jej pseudonim oznacza w języku włoskim "mały płomień", nic więc dziwnego, że Rossetti odział ją na swoim płótnie w ognistą czerwień i umieścił nad głową szkarłatnego ptaka, który w kilku innych jego pracach utożsamiany był z Duchem Świętym, manifestującym swoją obecność między innymi przez ogień. Kobietę otaczają gałązki jabłoni, a wokół jej głowy roztacza się aureola, w której ukryty jest anioł. Nie przypadkowy anioł jednak, według Rossettiego miał to być sam Anioł Śmierci, który symbolizuje przedwczesny zgon młodej kobiety. Zatem tytuł obrazu - "Wizja Fiammetty" nawiązywać ma do utworu Boccaccio, w którym po raz ostatni przywołuje on w pamięci wizję swojej zmarłej ukochanej. W roli modelki, tak dla odmiany, wystąpiła Marie Spartali Stillman.
"Regina Cordium"
Królowa Kier, postać, która nigdy nie ujdzie mojej uwadze, była również jednym z ulubionych motywów Rossettiego - stworzył on łącznie aż cztery jej wizerunki. Trzy pierwsze były dość podobne i swoją stylistyką bezpośrednio nawiązywały do klasycznego projektu karty: kobiece twarze zwrócone były do widza półprofilem (en trois quarts), w dłoni każda z nim trzymała kwiat charakterystyczny dla karcianej postaci Królowej, a w prawym górnym rogu widniał symbol serca. Regularny wzór z mniejszych serc często zajmował również całe tło.

Czwarta wersja jest jednak zupełnie inna i mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu. Podziwiać tutaj możemy wspominaną już wcześniej wielokrotnie Alexę Wilding, która tym razem pozowała do klasycznego portretu. Twarz kobiety zwrócona jest en face, towarzyszą jej liczne motywy roślinne, w tym róże na pierwszym planie, natomiast symbol serca w prawym górnym rogu zastąpiony został przez medalion z Kupidynem o oczach zasłoniętych przepaską.

Trudno tutaj doszukiwać się jakiegoś wyraźnego związku z postacią Królowej Kier pojawiającą się w powieści Lewisa Carrolla, łączy je jedynie fakt, że obie zainspirowane zostały powszechnie znanym karcianym wizerunkiem. A jednak warto zwrócić uwagę na pewien szczegół - "Przygody Alicji w Krainie Czarów" wydane zostały po raz pierwszy w Anglii w 1865 roku, Rossetti namalował obraz "Regina Cordium" rok później. Przypadek...?
 "The women of the flame"
"Kobieta z płomieniem" to niemal monochromatyczny rysunek, co jest rzeczą dość nietypową dla twórczości Rossettiego, który jak wiadomo bardzo lubił używać wielu intensywnych kolorów w swoich dziełach. Artysta wykonał go pastelem jako szkic przygotowawczy do obrazu, którego jednak nigdy nie namalował. Nie wiadomo zatem, czy w ostatecznej wersji szata barwna uległaby większej zmianie. Bohaterką rysunku jest Jane Morris, nad dłonią której unosi się duszek w postaci małego anioła otoczonego płomieniami. Symbolizować on miał siłę miłości, a wywodzi się najprawdopodobniej z jednego z utworów Williama Blake'a.
"Bower meadow"
"Koncert sielski", jak przetłumaczono tytuł oryginału, to jedna z nielicznych w tamtym okresie twórczości Rossettiego scen grupowych. Dzieło wyróżnia nie tylko liczebność postaci, ale również dynamika, wyrażona za pomocą dziewcząt tańczących na drugim planie. Tło, będące pejzażem, który artysta uchwycił w hrabstwie Kent w okolicy domu swojego przyjaciela Williama Hunta, miało być początkowo wykorzystane do kompozycji przedstawiającej Dantego i Beatrycze w Raju, jednak ostatecznie Rossetti porzucił ten pomysł. W zamian stworzył obraz przedstawiający kobiety, które grają na instrumentach muzycznych - trudno mu się zresztą dziwić, motyw ten należał wówczas do najbardziej poszukiwanych wśród nabywców.
"Dante's dream"
Jednak twórczość Dantego Alighieri przewijała się w dziełach Rossettiego na tyle często, że jeden porzucony pomysł nie uczynił artyście wielkiej różnicy. Powyżej widzimy olbrzymie płótno, będące jednym z ostatnich poświęconych dziełu "Nowe życie", przedstawiające scenę, gdy Alighieri śni o śmierci swojej ukochanej Beatrycze. Poeta prowadzony jest przez anioła dzierżącego strzałę. Atrybut ten oraz fakt, że składa on na ustach spoczywającej w łożu kobiety pocałunek wskazywać mogą, iż jest to Anioł Śmierci. W tle dostrzec można natomiast czerwone ptaki, pojawiające się na obrazach artysty za każdym razem gdy w grę wchodził motyw śmierci.
 "Beata Beatrix"
Dzisiejszą przygodę z Rossettim zakończymy na innej kompozycji nawiązującej do dzieła jego słynnego imiennika. Ponownie przedstawia ono postać ukochanej poety, Beatrycze, która pogrążona jest w skupieniu, najprawdopodobniej związanym z modlitwą. Medytacja przechodzić może również w sen, o czym świadczą dłonie kobiety - pierwotnie złożone, rozluźniły się na skutek powolnej utraty świadomości. W ich pobliżu nadlatuje czerwony gołąb w aureoli - wspominany wcześniej symbol Ducha Świętego oraz... zwiastun nieuchronnej śmierci bohaterki. Na drugim planie widzimy postać w czerwieni stanowiącą alegorię miłości. Niesie ona w dłoni jaśniejący płonień - symbol gasnącego życia Beatrycze, na który bezsilnie spogląda sam Dante Alighieri, ukazany jako ciemna sylwetka w prawym rogu obrazu. W tle majaczy Most Złotników charakterystyczny dla Florencji, gdzie mieszkali Dante i Beatrix.

Dzieło ma jednak i drugie znaczenie, o wiele bardziej osobiste dla Rossettiego. Jest ono hołdem złożonym jego zmarłej żonie, Elizabeth Siddal, która popełniła samobójstwo poprzez przedawkowanie laudanum. To właśnie jej twarz pośmiertnie stała się obliczem zapadającej w wieczny sen Beatrycze. Według niektórych znawców sztuki gołąb na obrazie trzyma w dziobie kwiat maku - laudanum to nalewka z opium, które otrzymywane jest z maku lekarskiego. Kobieta na obrazie otoczona została murowaną cembrowiną, symbolizującą otwarty grób, a umieszczony na niej zegar słoneczny wskazuje godzinę dziewiątą - czas śmierci Siddal. Natomiast ciemna postać w tle, obserwująca gasnący płomień życia i pozbawiona możliwości interwencji uosabia w tym przypadku Rossettiego. Artysta identyfikował się z włoskim poetą nie tylko z powodu imienia - każdemu z nich śmierć odebrała ukochaną kobietę.

Mam nadzieję, że choć w małym stopniu podobała się wam ta skromna przeprawa po zaledwie kilku dziełach Rossettiego, ze mną w roli przewodnika. Czas na zadumę nad jego twórczością jest zwłaszcza teraz uzasadniony, gdyż artysta zmarł w pierwszy dzień Wielkanocy.
Tekst powstał w oparciu o publikację "Klasycy sztuki: Rossetti i Prerafaelici" - jedyną książkę o tej tematyce, jaka posiadam w mojej kolekcji + moje własne przemyślenia i nadinterpretacje.

czwartek, 17 kwietnia 2014

HMHM "Classical Maiden Pinstripe JSK"

W zasadzie chciałam pokazać dziś stylizację, która czeka na swoją kolej już od kilku tygodni, doszłam jednak do wniosku, że przyjdzie na nią pora dopiero po Świętach. A teraz czas najwyższy zaprezentować trzecią składową mojego ostatniego zamówienia, która przybyła razem z koszulą od Pumpkin Cat oraz sukienką St. Tears. Jest to JSK w militarnym stylu.
Sukienkę popełniło oczywiście HMHM. Recenzja nie będzie należeć do szczególnie obszernych, gdyż JSK nie posiada zbyt wielu detali, nad którymi można by się długo rozwodzić. Jest tym samym najlepszym dowodem na to, że sukienka nie musi być nad wyraz ozdobna, aby móc uchodzić za zjawiskową. Oto jak prezentuje się ona zaraz po wyjęciu z opakowania. Trzeba przyznać, że w rzeczywistości wygląda identycznie jak ta przedstawiona na zdjęciu sklepowym (pomijając fakt, że moje zdjęcie jest ładniejsze, a sama sukienka nie została wygnieciona).
Gdy zdecydowałam się na zakup prawie pół roku temu, JSK dostępna była tylko w jednym kolorze. Teraz producent dorzucił drugą wersję kolorystyczną - beżową, która również prezentuje się bardzo ciekawie. Jednak w tym przypadku moim sercem niepodzielnie zawładnęła czerń, której niestety od jakiegoś czasu jest w mojej szafie niewiele.
Materiał posiada delikatny wzór w białe prążki. Wzór ów jest na tyle drobny, że z pewnej odległości staje się praktycznie niewidoczny dla oka. Jest to moim zdaniem bardzo pożyteczna właściwość, ponieważ z różnych punktów widzenia JSK może wywołać odmienne wrażenie i pozwala odkrywać każdy detal po kolei - na początku zauważamy krój, a dopiero po chwili deseń i inne elementy. Zupełnie odwrotnie niż w przypadku bardzo strojnych sukienek, które biją po oczach już z daleka. Warto zaznaczyć, że wzór nie jest printem - z bliska zobaczyć można jasne nitki wplecione w czarną tkaninę, co świadczy o dobrej jakości materiału.
Materiał jest standardowej grubości - ani cienki i wiotki, ani szczególnie ciepły, czy zimowy. Również wbrew temu, co można by sądzić patrząc na zdjęcie sklepowe, nie ma on tendencji do gniecenia. Mój egzemplarz nie wymagał nawet drobnego przeprasowania po wyjęciu z paczki. Zaskoczyła mnie natomiast inna rzecz, którą zauważyłam, a raczej poczułam natychmiast, gdy tylko chwyciłam sukienkę w dłonie - jest ona dość ciężka. Jednak to nie materiał jest tego przyczyną, a niesamowite, maksymalne rozkloszowanie dolnej części JSK.
Dół jest zdecydowanie bardziej obszerny niż producent ukazał na swoich zdjęciach. Sukienka została nie tylko uszyta z koła, ale również wielokrotnie marszczona, co razem pozwoliło uzyskać piorunujący efekt. Co więcej, podszewka znajdująca się pod rozkloszowaną częścią sukienki została uszyta i ułożona w dokładnie ten sam sposób. W przypadku tej JSK na co dzień można sobie wręcz darować zakładanie halki, ponieważ i bez niej całość wspaniale się układa.
Niestety, coś za coś - dwie tak obszerne warstwy wpływają w dość znaczący sposób na wspomniany ciężar całej sukienki. I choć materiał pozwalałby na noszenie jej latem, niestety ów ciężar to uniemożliwia. JSK jest natomiast idealna na wiosnę i jesień. Wracając jeszcze na chwilę do podszewki - jest ona prawdopodobnie poliestrowa, ale wyjątkowo przyjemna w dotyku, odbijająca światło w sposób podobny do satyny, lecz w mniejszym stopniu.
Górna część sukienki jest bardzo interesująca. Wykonana została na kształt dwurzędowej kamizelki - można wyraźnie zobaczyć krawędź zachodzącą na drugą część materiału, imitującą zapięcie. Ramiączka JSK są szerokie, ładnie wyprofilowane i bardzo wygodne. Obszyte zostały, podobnie jak wszystkie krawędzie sukienki, czarną taśmą ozdobną. Jest to element skromny, ale idealnie współgrający w klimatem JSK. Żadne inne wynalazki nie zdałyby tutaj egzaminu.
Detalem, który najbardziej rzuca się w oczy są bez wątpienia guziki. Wykonane w całości z metalu w kolorze antycznego srebra, posiadają niezwykle szczegółowy wizerunek herbu w otoczeniu innych elementów dekoracyjnych. Świetne jakościowo i niezwykle piękne, nadają sukience lekko militarnego klimatu. Wielka szkoda, że producent nie przewidział ani jednego guzika zapasowego. Należy je więc własnoręcznie bardzo porządnie przyszyć, bo jeśli któryś zgubimy cały zestaw będzie do wymiany, a tego jak wiadomo nie chcemy.
Jak się okazuje nie tylko guziki wymagają ponownego przyszycia. Gdy zaczęłam dokładnie oglądać sukienkę ze zdumieniem odkryłam, że wspominane krawędzie imitujące zapięcie kamizelki wcale nie są przyszyte na stałe. Można bez problemu włożyć dłoń pomiędzy dwie warstwy materiału. Z początku myślałam, że brzegi nie zostały przyszyte celowo, dla bardziej rzeczywistego efektu i że szwy znajdują się nieco dalej. Nie miałam jednak racji...
Otóż materiał w tej części sukienki trzyma się razem tylko i wyłącznie na nitkach od guzików. Muszę przyznać, że po dokonaniu tego odkrycia na chwilę odebrało mi mowę. Autentycznie guziki są jedynymi elementami, które trzymają całość w ryzach i jeśli je usuniemy przód nam się rozłoży... Nie do końca wiem jak to skomentować, jednak mając na uwadze dość ciężki dół sukienki nie pozostaje mi najwyraźniej nic innego, jak samej przyszyć krawędzie na stałe, aby JSK nie rozleciała się pod własnym ciężarem podczas użytkowania.
Sukienka posiada oczywiście zamek błyskawiczny. Znajduje się on z boku i wszyty został tak umiejętnie, że jest praktycznie niewidoczny podczas noszenia JSK. W dodatku jest bardzo dobrej jakości, wygodny w użyciu, nie zacina się i nie ma z nim żadnych innych problemów.
Natomiast po rozpięciu zamka oczom naszym ukazuje się kolejna niespodzianka - górna część sukienki jest całkowicie pozbawiona podszewki. Jest to tym bardziej zaskakujące, gdy przypomnimy sobie jak obszerna podszewka znajduje się zaraz poniżej, w rozkloszowanej części JSK. Nie mam pojęcia, czy tak miało być i wszystkie sukienki z tego modelu produkowane są właśnie w ten sposób, czy może znów trafiłam na niedopracowany egzemplarz - nie znalazła żadnej innej recenzji, która rzuciłaby trochę światła na tą kwestię.
Widać tutaj krawędź pomiędzy górną i dolną częścią sukienki oraz szew łączący, do którego przyszyta została podszewka znajdująca się poniżej. Nie mam pojęcia jak to możliwe, aby umieścić podszewkę tylko w połowie sukienki... Zwłaszcza, że w górnej części znajduje się wiele elementów, jak lewa strona shirringu czy liczne "zakładki", powstające w wyniku łączenia części wykroju, które wymagają ukrycia pod podszewką, w przeciwnym razie całość wygląda na niedopracowaną. Pocieszający jest fakt, że po założeniu JSK ów brak nie jest widoczny.
Na szczęście na tym wszelkie niespodzianki się kończą. Najważniejsze, że tym razem sukienka została uszyta na właściwe wymiary i jest dla mnie niemal perfekcyjnie dopasowana. Niemal, ponieważ talia znajduje się minimalnie za wysoko, ale na szczęście nie wpływa to na komfort noszenia, ani na to, jak JSK prezentuje się na mnie. Długość również jest idealna.
Z tyłu widnieje wiązanie gorsetowe, wspomagane jest przez bardzo elastyczny shirring. Razem świetnie spełniają swoją funkcję, pozwalając na idealne dopasowanie sukienki do sylwetki. A dzięki bardzo estetycznemu wykonaniu całość stanowi również piękny element ozdobny. Rozczuliła mnie zwłaszcza mała falbanka, którą zakończona została górna krawędź shirringu. Wiązanie działa za pomocą atłasowej wstążki, przewleczonej przez drobne haftki. One również wykonane zostały z atłasowego materiału i mam nadzieję, że okażą się wytrzymałe.
Pomimo kilku drobnych niedociągnięć sukienka (na zdjęciu z zegarową broszką tej samej firmy) jest moim zdaniem cudowna i natychmiast trafiła do grona moich najbardziej ulubionych JSK. Wygodna, niezwykle uniwersalna, pasująca na wiele okazji i - co najważniejsze - również na co dzień. Obawiam się, że będę jej używać zdecydowanie zbyt często.
♠ ♥ ♣ ♦
A w związku z nadchodzącymi dniami życzę wszystkim obchodzącym Wesołych Świąt, wszystkim nieobchodzącym udanego wypoczynku, natomiast sobie - przynajmniej kilku uwiecznionych na zdjęciach stylizacji, mimo atakującego mnie ostatnio przeziębienia.