wtorek, 30 grudnia 2014

Ever After High: Lizzie Hearts

Nie dość, że w końcu tej zimy spadła odrobina tak wyczekiwanego przeze mnie śniegu, to jeszcze po niezliczonych dniach pochmurnej szarugi na niebie pojawiło się cudowne grudniowe słońce. Czego chcieć więcej? A chociażby zdrowia... Od kilku dni jestem nie lada przeziębiona i w ten oto sposób zamiast korzystać z uroków dzisiejszej pogody uwieczniając jakaś zimową stylizację na świeżym powietrzu mogłam co najwyżej sfotografować... mój gwiazdkowy prezent.
No dobrze, nie do końca "prezent". Minęły wieki odkąd dostałam lalkę pod choinkę, a tym razem nie było w owym podarunku ani odrobiny zaskoczenia, bowiem - jak łatwo zgadnąć - sama ją sobie kupiłam. I to w listopadzie. Jednak, w przeciwieństwie do czasów gdy byłam jeszcze dzieckiem, mam obecnie znacznie więcej cierpliwości i bez problemu wytrwałam w postanowieniu, że włożę ją pod świąteczne drzewko. Dlaczego? A dlaczego nie? Niestety moja cierpliwość została wystawiona na nieco dłuższą próbę, bowiem żaden z kolejnych świątecznych i poświątecznych dni nie nadawał się do zrobienia chociażby poprawnych jakościowo zdjęć. Taka okazja trafiła się dopiero dzisiaj, gdyż słońce zapewniało idealne oświetlenie. Nie ma więc tego złego - jeśli nie zimowa stylizacja to Lizzie Hearts, kolejna panna z serii Ever After High w mojej kolekcji zakończy mijający rok na tym blogu.
Nim przejdę do właściwej recenzji, pozwolę sobie pogdybać chwilę nad samym imieniem Lizzie Hearts. Nazwisko nie wymaga raczej tłumaczenia, jest ona w końcu córką Królowej Kier. Natomiast "Lizzie" stanowi zdrobnienie imienia "Elizabeth", co niemal natychmiast budzi skojarzenia z monarchią brytyjską. Według tradycji portret królowej Elżbiety z Yorku posłużył za wzór wizerunku damy kier w angielskiej talii kart. A jako, że Charles Dodgson (lub jak kto woli, Lewis Carroll) - autor "Alicji..." był z pochodzenia Brytyjczykiem na tym w zasadzie sprawę można by zakończyć. Nie darowałabym sobie jednak gdybym nie wspomniała o pewnym ciekawym zbiegu okoliczności, który zwrócił moją uwagę. Otóż w jednej z moich ulubionych gier - "Alice: Madness Returns" starsza siostra głównej bohaterki ma na imię Elizabeth i wszyscy zwracają się do niej właśnie per Lizzie. Nie będzie chyba wielkim spoilerem jeśli powiem, że w czasie trwania fabuły gry Lizzie Liddell jest już od dawna martwa i wielu graczy, w tym również ja, doszukiwało się odzwierciedlenia jej osoby w postaci nowej Królowej Kier, co było zresztą całkiem śmiało sugerowane w samej grze. Ostatecznie twórcy tytułu zdementowali te plotki, jednak ja po dziś dzień jestem święcie przekonana, że Lizzie to Królowa Kier i tutaj dochodzimy do owego ciekawego zbiegu okoliczności. Inna sprawa, że fonetycznie imię to przywodzi mi na myśl pewną radosną i uroczą piosenkę pewnego równie radosnego i uroczego zespołu, który - podobnie jak wspomniana gra - od czasu do czasu się tutaj przewija. Co ciekawe tytułowe dziewczę z piosenki spotyka podobny los co wirtualną Lizzie Liddell...
Oh, really?8D
Nie tak łatwo jednak odłożyć na bok wszystkie zbiegi okoliczności i inne teorie spiskowe, w snuciu których mój umysł doprawdy nie ma sobie równych. Zanim uwolniłam Lizzie z opakowania, w którym przetrzymywana była już i tak stanowczo za długo, rzucił mi się w oczy jeszcze jeden szczegół, z pozoru bez znaczenia: torebka w kształcie serca w iście krwistoczerwonym kolorze ustawiona została na tle puszki z czerwoną farbą, za pomocą której służący Królowej zamierzali przemalować białe róże na czerwone. Okazała plama farby znajdująca się tuż obok serca do złudzenia przypomina sączącą się powoli krew. Przypadek?:> 
Wróćmy jednak do meritum tej notki, czyli samej lalki i załączonych dodatków. W zestawie nie mogło oczywiście zabraknąć elementów standardowych, jak przezroczysty stojak z podstawką w kształcie kłódki - symbolu Ever After High, a także szczotki do włosów w formie klucza oraz książeczki z krótką opowieścią, której mówiąc szczerze nie poświęciłam zbyt wiele czasu.
A tak oto prezentuje się Lizzie Hearts oswobodzona z pudełka. Niektórym być może znana jest moja wielka słabość do Królowej Kier z oryginalnej powieści. Nie powinno zatem dziwić, że gdy tylko usłyszałam o pojawieniu się jej "córki" natychmiast postanowiłam dołączyć ją do kolekcji. I nie zawiodłam się, Lizzie wygląda zjawiskowo. Cała jej postać jest niczym żywcem wyjęta z karcianej talii. Nawet okrągła, księżycowa buzia, charakterystyczna dla wszystkich dziewcząt z Ever After High, która do tej pory trochę mnie od całej serii odrzucała, w jej przypadku zupełnie mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że Lizzie jest jedną z nielicznych postaci, której takie oblicze wyjątkowo pasuje, kojarzy mi się bowiem z powtarzalnością grafik przedstawiających karciane figury, powstałe na bazie tego samego schematu.
Jako, że wraz z pojawieniem się na mojej półce Lizzie Hearts wkraczamy w klimaty Krainy Czarów, postanowiłam rozpocząć dokładne oględziny lalki w pewnym sensie na opak - od butów. Obuwie na pierwszy rzut oka wydawać się może jednolitą czerwoną bryłą, jedynie z przodu przyozdobioną rzędem złocistych prostokątów, mających imitować karty do gry. Niestety na imitacji tej nie podkreślono najważniejszych detali i z daleka całość nie prezentuje się szczególnie atrakcyjnie. Z bliska niestety również nie jest lepiej, gdyż przez sam środek każdego buta biegnie pionowa kreska, będąca odciśniętym brzegiem od formy, z której pantofelki zostały odlane. Pierwsze wrażenie bardzo zasmuciło moje krwiożercze serce.
Jednak dopiero podczas oglądania butów z profilu możemy dostrzec, że ich konstrukcja jest zdecydowanie bardziej złożona i ciekawa. Po bokach widnieją misterne roślinne ornamenty, zaś obcasy okazują się być kolejnymi kartami. Koniec końców obuwie Lizzie można uznać za naprawdę godne uwagi, jedynie przód potraktowany został trochę po macoszemu. Zamierzam jednak własnoręcznie pomalować kilka elementów, co być może poprawi cały efekt.
Dodatkiem, wobec którego miałam najwięcej wątpliwości były czarne rajstopy ze wzorem w czerwone serduszka z żółtą obwódką. Cały czas nie mogę się wyzbyć wrażenia, że przy takim królewskim bogactwie najróżniejszych wzorów te dziecinne wręcz serca stanowią niepotrzebny nadmiar. Najchętniej zamieniłabym rajstopy na inne, jednolicie czarne z ażurowym wzorem, nawiązującym na przykład do roślinnego motywu wykorzystanego na butach. Muszę jednak wziąć poprawkę na fakt, że nie jest to moja stylizacja a jedynie ubranko dla lalki przeznaczonej przede wszystkim do zabawy dla dzieci i z tego typu motywów - nie do końca pasujących, ale jakże atrakcyjnych dla dzieci właśnie - producent niestety zrezygnować nie mógł.
Jako następna pod lupę idzie sukienka, którą sama z chęcią przygarnęłabym do szafy. Podstawę stanowi czarny materiał z bajecznym wzorem przedstawiającym różnego rodzaju serca, utworzone przez czerwono-złote zawijasy. Co prawda moje nieubłagane oko perfekcjonistki zauważyło, że wzór nie jest dokładnie wycentrowany, ale na szczęście różnica w symetrii nie jest aż tak drastyczna by godziło to w moją harmonię wszechświata. Nikomu głowa z tego powodu nie spadnie. Ponieważ ołówkowa sukienka nie oddawałaby w pełni królewskiego majestatu następczyni tronu po bokach dodano wstawki z materiału w romby oraz dwóch warstw delikatnego tiulu. Dzięki temu całość nabrała objętości i dostojnego charakteru.
Dopełnienie całości stanowią czarne rękawiczki ze wspaniałymi koronkowymi mankietami, również zawierającymi motyw serc. Wykończenia te nie są co ciekawe przymocowane do dłoni lalki na stałe, jednak dopasowano w taki sposób, aby nie opadały bezwiednie za każdym razem gdy Lizzie podniesie ręce, lecz (do pewnego stopnia) trzymały się na miejscu. Panna Hearts, jak na prawdziwą królową przystało, posiada także okazały pierścień zakładany na dwa palce, przedstawiający Asy czterech kolorów pojawiających się w talii.
Moja lalka posiadała drobną wadę w postaci smugi czarnej farby na przedramieniu, pochodzącej najpewniej od malowanych na ten właśnie kolor "rękawiczek"...
...jednak z pomocą niewielkiej ilości zmywacza do paznokci w bardzo szybki i prosty sposób udało się ową smugę usunąć bez pozostawienia najmniejszych śladów.
Szyję Lizzie Hearts zdobi okazała kryza - rodzaj okrągłego, fałdowanego kołnierza, który był bardzo popularny między innymi w Anglii w czasach elżbietańskich. Na nim również widzimy motyw serc, sprytnie ukrytych między plisami. Kryza trochę wadzi podczas pozowania do zdjęć - podnosi się gdy uniesiemy ręce lalki powyżej barków. Jednak podnoszenie rąk na taką wysokość nie jest czynnością, którą królowa wykonuje zbyt często i całe szczęście, gdyż nie potrafiłabym sobie wyobrazić całego stroju bez owego kołnierza.
Kryzę wykonano z lekko elastycznego plastiku. Z tyłu posiada ona wycięcie, które umożliwia bezproblemowe zdejmowanie kołnierza. I chociaż sam plastik jest czerwony, całość pomalowano dodatkowo farbą o ciemniejszym odcieniu. Powiedzcie mi szczerze, czy to tylko moje niepoprawne skojarzenia, czy zarówno barwa farby jak i sposób jej nałożenia na kryzę nie przypominają nieco krwi?>D Być może przypadkiem chlapnęło z jakiejś odciętej główki...
A skoro już o krwi mowa, mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze mojej drobnej uwagi na temat puszki z rozlaną farbą? Oto bowiem przechodzimy do torebki, która swoim symbolicznym kształtem nawiązywać miała do organu odpowiedzialnego za rozprowadzanie krwi po całym ciele. "Serce", za wyjątkiem długiego paska oraz zapięcia (za sprawą którego całość przypomina mi bardziej flakon na perfumy) potraktowane zostało w dokładnie taki sam sposób co kryza - czerwony plastik pomalowano w kilku miejscach ciemniejszą farbką, dzięki czemu całość wygląda na wyjątkowo... krwawą. Co więcej, roślinne elementy, które nawiązywać miały do motywu przedstawionego na butach mnie osobiście kojarzą się z fakturą ułożonych obok siebie włókien mięśniowych, ale to już moje osobiste medyczne spaczenie zawodowe.
Drobnym, ale godnym uwagi elementem biżuteryjnym są kolczyki Lizzie. W porównaniu do pozostałych dodatków nie wyróżniają się niczym szczególnym - ot, zwisające z uszu złote serduszka, jednak bez nich całość stroju nie byłaby już taka sama.
Ostatnią, ale jakże istotną częścią królewskiej stylizacji jest rzecz jasna korona. Zacznijmy od tego, że wykonano ją ze sztywnego plastiku w kolorze... szarym. A następnie ten właśnie plastik dosłownie ochlapano złotą farbą. W ten oto sposób z daleka całość wydaje się mieć bardzo fajny odcień starego złota, jednak z bliska niechlujne nałożenie farby bije (mnie) trochę po oczach. Także pomalowane na czerwono "kamienie" z założenia w kształcie serc pozostawiają wiele do życzenia. Poza tym korona nie pasuje do pozostałych elementów w złotym kolorze, gdyż posiada całkiem inny odcień. Sam kształt nakrycia głowy niezwykle mi się podoba, jednak moim zdaniem lepiej by było, gdyby korona wykonana została z plastiku w kolorze złotym.
Korona mojej Lizzie nie została umieszczona idealnie po środku głowy, jest lekko przechylona na bok, ale akurat ta cecha bardzo mi się spodobała - dodaje jej uroku i lekko buntowniczego charakteru (mimo przynależności do Royalsów). Spodobał mi się również pomysł z osadzeniem jej na włosach ułożonych w kok. Niestety ów kok nie prezentuje się w rzeczywistości tak, jak chcieli tego projektanci postaci. Według ilustracji na pudełku włosy powinny w tym miejscu wystawać ponad koronę i rozdzielać się na dwie zaokrąglone części, po raz kolejny nawiązując do motywu serca. Tymczasem kok Lizzie to po prostu zbita, płaska bryła potraktowana niezwykle skutecznym środkiem do usztywniania włosów. Na początku było to dla mnie małe rozczarowanie, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że mimo wszystko fryzura panny Hearts prezentuje się całkiem nieźle i nie będę niczego poprawiać, aby nie pogorszyć sprawy.
Nakrycie głowy z przodu przymocowane zostało do głowy lalki podwójnym przezroczystym zabezpieczeniem, które jest jednak średnio estetyczne i przez pewien czas zastanawiałam się, czy go po prostu nie odciąć. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu, ponieważ korona jest niepełna i bałam się, że po zlikwidowaniu przedniego zabezpieczenia boczne gumki przytrzymujące całość na koku mogą nie wystarczyć. Ostatnią rzeczą, której bym sobie życzyła jest spadająca korona i zepsuta fryzura, którą bądź co bądź ułożono bardzo starannie.
Natomiast ogromną zaletą lalki  Lizzie Hearts jest fakt, że mimo zaczesania sporej ilości włosów ze środka głowy w kok nie widać u niej żadnych prześwitów plastiku spod pozostałych kosmyków. Lizzie ma niezwykle gęstą i bujną, kruczoczarną czuprynę, która wspaniale się prezentuje. Natomiast czerwone kosmyki odchodzące po bokach głowy są znacznie dłuższe niż przedstawiono to na graficznym projekcie postaci, co również bardzo mnie cieszy.
Na koniec przyjrzyjmy się jakże łagodnej twarzyczce przyszłej władczyni Krainy Czarów. Ten niezwykły spokój i dobrotliwe spojrzenie aż nie pasują do córki Królowej Kier, którą porównywano przecież do huraganu. Nie zapominajmy jednak, że dzieci nie muszą być wiernym odbiciem swoich rodziców, natomiast lalka zdecydowanie musi być ładna - w końcu inaczej nikt jej nie kupi. I tak przede wszystkim rzucają się tutaj w oczy monstrualne wręcz, niezwykle liczne rzęsy. Uwielbiam mocno urzęsione ślepia, można to zauważyć na moich własnych rysunkach, więc ta cecha wyjątkowo do mnie przemawia. Nie sposób także przeoczyć ogromnego czerwonego serca na jednym oraz mniejszych serduszek, stanowiących odbicie światła w obydwu oczach. Dobrze, że chociaż usta wolne są od tego motywu.
Rzeczą, która zaskoczyła mnie chyba najbardziej był wzrost Lizzie. W porównaniu z prezentowaną wcześniej lalką Holly O'Hair jest ona wręcz malutka. Nie czytałam do tej pory zbyt wiele na temat wszystkich lalek Ever After High, nie miałam więc pojęcia, że występuje wśród nich zróżnicowanie pod względem wzrostu. Bardzo cieszy mnie taki stan rzeczy, niemal całkowicie rekompensuje identyczne, okrągłe buzie. Warto zwrócić tutaj także uwagę na różnicę w naniesionym na twarze obu lalek makijażu. Widać to szczególnie w przypadku oczu, które u Holly wyraźnie błyszczą niczym lakier. Lizzie pomalowano farbami o zdecydowanie mniejszym połysku, wręcz matowymi, co jest moim zdaniem bardziej korzystne, gdyż lalka lepiej wychodzi dzięki temu na zdjęciach oraz lepiej prezentuje się na półce.
Uderzające podobieństwo:D
Jestem ciekawa kto wie, dlaczego przyszła następczyni tronu trzyma w dłoniach ciasto?
Czyż ona nie jest urocza?♥
Chyba jeszcze nigdy z żadnej zakupionej do tej pory lalki (nie tylko Ever After High) nie cieszyłam się tak, jak z Lizzie Hearts. Nie tylko dlatego, że stworzona została jako latorośl uwielbianej przeze mnie w każdej odsłonie Królowej Kier. Lizzie jest po prostu perfekcyjna. Jak już wspominałam cały jej wygląd idealnie wpisuje się w schemat klasycznego karcianego wizerunku, a przy tym wszystkie elementy jej stroju są nad wyraz oryginalne i charakterystyczne. Dla przykładu, ubranie lub niektóre akcesoria Holly O'Hair można spokojnie zamienić z inną lalką z serii i różnica nie będzie aż tak wyraźna, gdyż jej strój nie jest na tyle powiązany z postacią (o elementach garderoby coraz częściej powtarzających się wśród różnych lalek Monster High nawet nie wspomnę - oglądając nowe modele można zauważyć, że np. pasek Frankie Stein z serii Coffin Bean należał wcześniej do Deuce'a Gorgona z I serii). Natomiast wszystko, co zostało zaprojektowane dla panny Hearts jest niepowtarzalne i żaden detal nie będzie pasował do jakiejkolwiek innej lalki. Za sprawą fantastycznego projektu Lizzie Hearts nie sprawia wrażenia dziecięcej zabawki i gdyby nie drobne niedociągnięcia, jak krawędzie formy odciśnięte na plastikowych elementach mogłaby spokojnie ubiegać się o status prawdziwej lalki kolekcjonerskiej - stworzonej aby zachwycać swoim urokiem.
Lecz biada temu kto pomyśli, że interesują mnie jedynie lalki. Dostałam jednak w tym roku pod choinkę prezent, który faktycznie był dla mnie nie lada zaskoczeniem - przepiękny album poświęcony twórczości Alfonsa Muchy. Książka zawiera nie tylko wiele wspaniałych ilustracji, ale również tekst bogaty w interesujące informacje. Całość bez wątpienia przyda mi się do pracy nad notką z cyklu "Moi mistrzowie malarstwa", która zostanie poświęcona właśnie temu artyście. Nie zdecydowałam jeszcze czy Alfons Mucha pojawi się tutaj niedługo, czy dopiero za jakiś czas, ale pojawi się na pewno - jest to bowiem jeden z twórców najbliższych memu sercu.

środa, 24 grudnia 2014

One more Xmas

Nie tak dawno temu pewien ktoś powiedział mi, że nie ważne jak bardzo będę się starać, nie dam rady przebić małej sesji fotograficznej zatytułowanej "Have a very Deadpool Christmas!", która ukazała się tutaj w zeszłym roku. Zapewne jest to prawda, lecz mimo wszystko postanowiłam odwołać się do tego pomysłu po raz kolejny. Tym bardziej, że przez cały ten czas moja calineczkowa ferajna z Deapoolem na czele odrobinę się powiększyła (nie licząc Sailorek!). Co prawda nie miałam dziś zbyt dużo czasu na zabawę figurkami, a pogoda za oknem nie zapewniała przyzwoitego oświetlenia, więc zdjęcia może i nie są wybitnej jakości, ale mam nadzieję, że choć w małym stopniu będą przyjemne dla oka. Na nadchodzące dni zaś życzę wam i sobie również przede wszystkim spokoju, gdyż spokój jest moim zdaniem wartością obecnie najmniej docenianą. A teraz, nie przedłużając już więcej - Maestro, muzyka!
Kousaka Kirino (Ore no imouto...), Takamura Yui (Muv-Luv...)
Hatsune Miku (Vocaloid), Yuzuriha Inori (Guilty Crown)
Deadpool (Deadpool, X-men, Marvel etc. etc.)
Guy-Manuel i Thomas (Daft Punk)