czwartek, 28 listopada 2013

Fanplusfriend Garden Elegant Gothic Lolita Coat

Nareszcie. Po trzech nieudanych próbach (***Bodyline***, ***Pyon Pyon***, ***Infanta***)      w końcu znalazłam idealny zimowy płaszcz -  od Fanplusfriend. Jego pełna nazwa brzmi "Dolly Sweet Lolita Thick Wool & Fur Coat with Cape" i można go znaleźć na stronie producenta pod tym adresem ***klik***. Bez wątpienia płaszcz nigdy by do mnie nie trafił, gdybym miała dokonać zakupu prosto od F+F, kosztuje on bowiem ok. $211, czyli, bagatela, 717 zł (nie licząc oczywiście wysyłki). Mogę więc mówić o wyjątkowym szczęściu, skoro udało mi się zakupić go    z drugiej ręki na Allegro za... 250 zł. Co więcej, płaszcz okazał się być w idealnym stanie.
Mimo, że producent określił ten model mianem "Sweet Lolita", dostępny jest on w bardzo szerokiej gamie kolorystycznej, co tyczy się zarówno materiału jak i futrzanych dodatków. I znów niezwykłe szczęście - na Allegro trafił akurat płaszcz w kolorze czarnym, idealnie odpowiadający moim wymaganiom. Jak widać dzieło Fanplusfriend w rzeczywistości wygląda dokładnie tak samo jak na zdjęciu sklepowym. W przeciwieństwie do jego poprzedników, tym razem obyło się bez jakichkolwiek rozczarowań po otwarciu przesyłki.
Tradycyjnie zacznę od dodatków. Do płaszcza z Fanplusfriend, podobnie jak w przypadku Infanty (***klik***), dołączona została krótka, czarna pelerynka wiązana pod szyją. Porównując z poprzednim płaszczem, tym modelu jest ona trochę mniej obszerna, jednak tym samym zdecydowanie lepiej dopasowana do samego kołnierza - założona na ramiona stanowi jego integralną część i nie odstaje jak w przypadku wcześniejszego zimowego zakupu.
W tym miejscu powinnam uprzedzić, że - choć bardzo się starałam, aby zdjęcia jak najlepiej oddawały rzeczywisty wygląd płaszcza - cała sesja fotograficzna wykonana została w ubiegłą pochmurną sobotę, gdy oświetlenie za dnia było bardzo marne, a moja mała, tania, skromna cyfrówka czasem nie daje sobie rady w takich warunkach. Niektóre zdjęcia będą więc wyglądać tak, jak to powyżej i mam nadzieję, że nie będzie to przeszkadzało podczas czytania recenzji. Mimo wszystko warto zwrócić uwagę na powyższe zdjęcie, ponieważ pokazuje ono grubość materiału, z jakiego uszyta została zarówno pelerynka, jak i cały płaszcz. Jest on naprawdę ciepły. Oczywiście przy temperaturze -20 trzeba będzie ubrać jakąś dodatkową warstwę pod spód, jednak jest to bez wątpienia najcieplejszy klimatyczny płaszcz, jaki do tej pory kupiłam.
Podane w nazwie płaszcza określenie "Thick Wool" jest moim zdaniem jak najbardziej zgodne z rzeczywistością - materiał jest bardzo przyjemny w dotyku, gruby i sztywny, od razu widać, że Fanplusfriend nie oszczędzało na wysokiej jakości wełnie. Jak już pisałam odkupiłam płaszcz z drugiej ręki i póki co nie dopatrzyłam się na materiale jakichkolwiek oznak mechacenia, co również bardzo dobrze rokuje. Jedyną wadą samego materiału jest fakt, że dość chętnie łapie on wszelkie kłaczki, ale posiadanie dwóch aksamitnych sukienek przyzwyczaiło mnie już do częstego używania rolki do ubrań, więc osobiście nie widzę w tym wielkiego problemu.
Na lewej stronie płaszcza widać bardzo starannie wszytą podszewkę. Na moje oko jest ona poliestrowa i dość śliska, jednak mimo to, dzięki kilku sprytnym sztuczkom, pelerynka bardzo dobrze trzyma się na ramionach. Pierwszym elementem, który o to dba jest oczywiście wiązanie pod szyją za pomocą dwój długich, materiałowych "wstążek". W płaszczu od Infanty były wstążki z prawdziwego zdarzenia, niestety dość niepewnie przymocowane. Tutaj troczki wykonane zostały z tego samego wełnianego materiału co całość, są świetnie przyszyte do pelerynki, genialnie sprawdzają się w swojej roli i można je zawiązać na bardzo ładną kokardę.
Wspomniałam już, że pelerynka w płaszczu F+F jest nieco mniejsza jeśli chodzi o ogólne wymiary niż ta w jego poprzedniku od Infanty. Widać to szczególnie na zdjęciach obu płaszczy na manekinie. Wydaje mi się, że gdyby narzutka w moim najnowszym nabytku była trochę dłuższa, odrobinę lepiej układałaby się na plecach, a jej brzegi nie odstawałyby tak bardzo od ramion. Jednak jest to już naprawdę drobiazg, o którym wspominam ze względu na samą recenzję. Ja i tak będę używać pelerynki jedynie na specjalne okazje, nie na co dzień, więc ewentualne mankamenty związane z jej długością nie mają dla mnie większego znaczenia.
A tutaj widzimy drugą sprytną sztuczkę, dzięki której pelerynka zawsze pozostanie na swoim miejscu. Dosłownie. Otóż pod kołnierzem płaszcza ukrytych zostało pięć małych guzików, idealnie pasujących do pięciu elastycznych pętelek znajdujących się przy wewnętrznej krawędzi narzutki. Przymocowana w ten sposób pelerynka nie przekrzywia się i nie zsuwa z ramion. Nawet więcej - możemy zakładać i zdejmować płaszcz od razu z narzutką, bez konieczności każdorazowego manewrowania nią oddzielnie. Niezwykle wygodne rozwiązanie.
Tak natomiast prezentuje się płaszcz bez pelerynki. Jak widać po zabraniu tego jednego elementu nie stracił on nic ze swego niezwykle klimatycznego uroku, nadal wygląda bardzo elegancko, a jednak zyskał nieco inny, bardziej współczesny charakter. Jest to kolejna cecha, dzięki której płaszcz ten zaskarbił sobie moją wielką sympatię - można dowolnie manipulować dodatkami, w celu uzyskania całkiem odmiennych efektów, zależnie od okazji i naszego własnego pomysłu. Po zdjęciu pelerynki lepiej widać również znajdujące się z tyłu wiązanie gorsetowe, którego oczywiście nie mogło zabraknąć w tego typu płaszczu.
Wiązanie to nie jest może tak świetnie opracowane technicznie jak w płaszczu od Infanty (gdzie stanowiło jego jedyną mocną stronę), ale jest wykonane solidnie i co najważniejsze świetnie spełnia swoją funkcję. Wymieniłam jedynie oryginalną wstążkę na krótszą. Jedynym powodem tej wymiany był fakt, że płaszcz jest na mnie nieco za duży (co akurat uważam za plus, ponieważ będę mogła zmieścić pod spodem grubszą warstwę ubrań gdy przyjdą prawdziwe mrozy) i oryginalna wstążka okazała się za długa na moje potrzeby, a szkoda mi było ją ucinać. Zdjęcie pelerynki odsłoniło również inny ciekawy szczegół - bufki na ramionach płaszcza.
Pozwoliło także lepiej przyjrzeć się kołnierzykowi. Pokryty on został futrzanym obszyciem, które na pierwszy rzut ona nie stanowi niczego niezwykłego - dokładnie taka sama sytuacja miała miejsce u Infanty. Nie sposób jednak nie zauważyć, że futerko przy obecnym płaszczu jest znacznie szersze i kołnierz zdecydowanie lepiej przylega do szyi. W konsekwencji nie trzeba zakładać szalika, ponieważ całość stanowi bardzo dobrą ochronę przez wiatrem. Dodatkowo mamy możliwość odpięcia samego futerka, a tego Infanta już nie zaoferowała. W podszewce futrzanego obszycia uformowane zostały dwie "kieszenie", które pozwalają na zaczepienie brzegów kołnierza i dzięki temu futerko cały czas pozostaje na swoim miejscu.
Oczywiście odpinać można wszystkie futrzane dodatki, zarówno kołnierzyk jak i dwa mankiety. Podobną możliwość zaoferowało Dream od Lolita w swoim płaszczu z Białym Królikiem (***klik***), jednak w przypadku Fanplusfriend wszystko zostało zdecydowanie lepiej pomyślane i funkcjonuje na znacznie wyższym poziomie. Również jakość futrzanych dodatków jest nie do porównania - czarne futerko, choć sztuczne, jest niezwykle miłe w dotyku, posiada nieznaczny połysk, który widoczny jest bardziej na zdjęciach niż w rzeczywistości, jest ładnie ułożone (nie potargane jak u Infanty) i prezentuje się niezwykle elegancko.
Wspominałam o podszewce po lewej stronie futrzanego kołnierza, warto więc dodać, że mankiety również posiadają takie samo wykończenie. Oczywiście "kieszenie" usytuowane w podszewce nie są jedynym elementem, który trzyma futerko przy kołnierzyku. Po wewnętrznej stronie płaszcza przyszyte zostały małe guziki, identyczne jak te ukryte pod kołnierzem, do których przymocowuje się pelerynkę (na powyższym zdjęciu widać jeden z nich). "Mechanizm" działa tak samo również w przypadku mankietów - guziki po lewej stronie rękawów przewleka się przez oczka ukryte w podszewce futrzanych dodatków i nakłada na rękawy.
I chociaż każdy z futrzanych mankietów przytrzymywany jest na rękawach jedynie za pomocą owych trzech małych guzików, nie zsuwają się podczas noszenia. Przypuszczam, że jest to zasługa interakcji materiałów, z jakich wykonany został płaszcz oraz podszewka mankietów - po prostu trzymają się przy sobie. Jeśli natomiast zdejmiemy futrzane dodatki, naszym oczom ukażą się jedyne elementy ozdobne umieszczone na tym modelu płaszcza, wykonane z delikatnej taśmy gipiurowej. Taki sam motyw znajduje się również na pelerynce. Gipiura została bardzo starannie przyszyta i - mimo swoich drobnych rozmiarów - stanowi bardzo ładny, gustowny element wykończenia okrycia wierzchniego tego typu.
Płaszcz jest zresztą tak genialnie skrojony i sam w sobie prezentuje się na tyle zjawiskowo, że moim zdaniem nie potrzebne mu są jakiekolwiek inne elementy ozdobne. Wszelkie dodatkowe hafty, koronki, czy inne cuda niewidy zaburzyłyby jedynie jego formę i zmieniły w karykaturę, co niestety bardzo często ma miejsce przy przesadnie strojnych płaszczach z "metką" lolita fashion. Jestem wręcz zdumiona, że takiej loliciej marce, jak Fanplusfriend udało się stworzyć tak klasyczny i piękny w swojej prostocie płaszcz. Po zdjęciu futrzanych dodatków po raz kolejny otrzymujemy zupełnie inny wygląd, który kojarzyć się może z klimatem retro i vintage.
Płaszcz od Fanplusfriend jest oczywiście dwurzędowy, zapinany na duże, plastikowe guziki o oldschoolowym wyglądzie. Być może nie są one wyjątkowo zjawiskowe, niektórzy mogliby wręcz powiedzieć, że są całkowicie zwyczajne, jednak moim skromnym zdaniem świetnie prezentują się na czarnym wełnianym materiale i nadają całości charakteru. Co więcej znakomicie sprawdzają się w praktyce - płaszcz zapina się w mgnieniu oka. Dziurki od guzików zostały bardzo porządnie obszyte, nie strzępią się i są idealnie dopasowane do swojej funkcji. Wspominam o tym nie bez powodu, bowiem zarówno w płaszczu od Pyon Pyon jak i Infanty dziurki były zdecydowanie za wąskie w porównaniu do guzików i zapinanie owych płaszczy stawało się momentami bardzo uciążliwe. Tutaj w ogóle nie ma takiego problemu.
Płaszcz jest również niezwykle rozkloszowany. Jego dolna część pomieści każdą olbrzymią halkę i jestem przekonana, że spokojnie można by go było założyć również na suknię balową z prawdziwego zdarzenia. Po bokach uformowane zostały również ozdobne plisy, które dodatkowo zwiększają powierzchnię materiału i stanowią także bardzo ciekawy element dekoracyjny. Niestety płaszcz ma jedną jedyną bardzo poważną wadę - nie posiada kieszeni. Nie jest to w sumie "wada", ponieważ w jego projekcie w ogóle kieszeni nie przewidziano, powiedziałabym raczej, że jest to poważne niedopatrzenie ze strony projektantów.
 Kieszenie są dla mnie dość istotne, chociażby z tego względu, że mam zwyczaj przechowywać w nich rękawiczki (nie wspominając już o trzymaniu rąk w kieszeniach). Kupiłam płaszcz od Infanty właśnie ze względu na obecność kieszeni, jednak rozczarował mnie on pod innymi względami, dlatego z dwojga złego zdecydowanie wolę porządny i dobrze dopasowany płaszcz bez tego elementu, niż średniej jakości i za mały, ale za to z kieszeniami. Będę to sobie tłumaczyć stwierdzeniem, że prawdziwa dama nie trzyma rąk w kieszeniach, a rękawiczki powędrują do torebki (mniejsze ryzyko zgubienia♥), wraz ze zmianą starych przyzwyczajeń.
Na sam koniec - podszewka. Jak już wspominałam w przypadku pelerynki, na oko poliestrowa, ale bardzo przyjemna, ładna z wyglądu, lekko śliska, bardzo starannie obszyta przy krawędziach, gdzie łączy się z wełnianym materiałem. Podczas oglądania podszewki spotkała mnie również bardzo pozytywna niespodzianka - natrafiłam na fabrycznie przyszyte dwa dodatkowe guziki (a podkreślam po raz kolejny, że płaszcz kupiłam z drugiej ręki). Jeden z guzików jest duży, od zapięcia, a drugi znacznie mniejszy, od dodatków. Infanta nie dołączyła do swojego płaszcza ani jednego zapasowego guzika, dlatego ich obecność tutaj tak bardzo mnie ucieszyła. Na powyższym zdjęciu widać również małe guziki odpowiadające za utrzymywanie futrzanego kołnierza. I oczywiście metka z logo Fanplusfriend Garden:            "The unique you in the whole world" - czy trzeba dodawać coś więcej?
A owszem, ja dodam mały bonus. Są to dwa zdjęcia pokazujące jak zakupione w ciągu ostatnich kilku miesięcy płaszcze prezentują się na mojej sylwetce: po lewej stronie Infanta, po prawej - Fanplusfriend. Zdjęcia zostały co prawda wykonane w zupełnie różnym czasie, ale starałam się, aby warunki na obu były w miarę podobne. W celu lepszego porównania długość płaszczy ubrałam pod spód Vampire Requiem od DoL (***klik***). Dzięki temu widać wyraźnie, że Infanta była na mnie o wiele za krótka, w dodatku ciasna, a rękawy, które okazały się krótsze niż w tabeli rozmiarów producenta, wołały po pomstę do nieba. Natomiast z prawej strony sytuacja ma się zupełnie inaczej - płaszcz od F+F ma znakomitą długość, również jeśli chodzi o rękawy, genialnie podkreśla talię, wyszczupla i dodaje elegancji. Muszę przyznać, że dawno nie byłam taka zadowolona po założeniu jakiegokolwiek płaszcza. I jeszcze jedna istotna informacja - w obu przypadkach nie użyłam do zdjęć jakiejkolwiek halki. Nie trzeba chyba mówić, który płaszcz zdecydowanie lepiej się układa, nawet bez tej dodatkowej podpory.
Płaszcz od Fanplusfriend może i nie posiada haftów czy innych wymyślnych ozdób z daleka rzucających się w oczy, a mimo to nie sposób odmówić mu wytworności i niezwykłego charakteru. Dopiero teraz widzę, że niepotrzebnie upierałam się wcześniej na płaszcz z tego typu dodatkami, podczas gdy prawdziwa elegancja zawsze tkwi w prostocie. Prócz tego dzieło F+F jest świetnie wykonane, niezwykle wygodne i przystosowane do zimowych warunków. Jestem szalenie zadowolona z zakupu tego płaszcza (również ze względu na okoliczności, w jakich udało mi się go zdobyć). Teraz tym bardziej czekam na solidną porcję śniegu za oknami♥

niedziela, 17 listopada 2013

Bodyline Love Nadia skirt

Jednak nie będzie "ambitnej" notki, nieśmiało zapowiadanej w poprzednim poście. Przynajmniej już nie w tym tygodniu (przypuszczam, że w następnym również jeszcze nie). Jest natomiast kolejny post ubraniowy, który - mam nadzieję - będzie godnym zamiennikiem. Tym bardziej, że minęło już trochę czasu od ostatniej recenzji, a dzisiejsza jest nie byle jaka.
Będzie bowiem poświęcona spódnicy z serii Love Nadia, od dłuższego czasu wyprzedanej ze strony Bodyline, a więc stanowiącej na dzień dzisiejszy prawdziwy rarytas. Muszę przyznać, że nie sądziłam, iż zobaczę ją jeszcze gdzieś w sprzedaży, gdy niespodziewanie pojawiła się na Allegro, z drugiej ręki, w bardzo sympatycznej cenie. Nie było się nad czym zastanawiać.
Spódnica posiada właściwie identyczny krój co prezentowane wcześniej czarne (***klik***) oraz błękitne (***klik***) Antyczne Zegary. Jedyna różnica pomiędzy serią Love Nadia a Antique Clock - oczywiście prócz printu - to kokardki, które tutaj są zdecydowanie bardziej rozłożyste. Cała reszta pozostaje natomiast bez zmian - kokardki umieszczone są na podwyższonej talii, która została dodatkowo usztywniona plastikowymi fiszbinami.
Z tyłu znajdziemy oczywiście wiązanie gorsetowe wspomagane przez shirring, a z boku zamek błyskawiczny. Całość utrzymana jest w kolorystyce fioletu, brązu oraz beżu i muszę przyznać, że ze wszystkich wersji oferowanych przez Bodyline właśnie ta zawsze podobała mi się najbardziej. Jest również bardzo uniwersalna, pasuje zarówno do brązu, bieli oraz czerni, choć przyznam, że osobiście najbardziej widzę ją w tej pierwszej odsłonie stylizacyjnej.
Materiał również jest taki sam, jak w spódnicach z zegarami - miękki, bardzo przyjemny, na oko wyglądający na bawełnę z domieszką. Jak łatwo się domyślić jest również zadrukowany tylko po jednej stronie, ale - jak już pisałam w przypadku Antique Clock - nie zauważyłam, aby miało to wpływ na trwałość samego printu. Love Nadia została zresztą zakupiona z drugiej ręki, a print nadal wygląda znakomicie i to powinno jednoznacznie rozwiać wszelkie wątpliwości.
Oczywiście nie mogło obyć się bez drobnego błędu. Na jednej ze wstążek okalających u dołu cały print nałożyły się na siebie dwa napisy z tytułem serii, jeden zupełnie niepotrzebny. Co ciekawe, chociaż samych napisów "Love Nadia" jest na spódnicy więcej, fail występuje tylko w tym jednym miejscu. Na szczęście widoczny jest jedynie z bliskiej odległości, a po dokładnym obejrzeniu całej spódnicy żadnych innych błędów już nie znalazłam.
Głównym elementem ozdobnym całego printu jest szeroki panel, umieszczony pomiędzy fioletowym a ciemnobrązowym tłem z motywem polka dot. Na górnej i dolnej krawędzi panelu znajdują się urocze zdobienia przypominające koronkę, a środek zajmuje sielska scenka rodzajowa, przedstawiająca tytułową Nadię spacerującą przez las. Obserwować możemy trzy etapy spaceru Nadii, niezbyt urozmaicone, ale nie jest to w końcu spódnica w klimacie psychobilly, więc ataku wilków czy zombie raczej bym się nie spodziewała.
Całość miała być z założenia utrzymana w delikatnym klimacie i to bez wątpienia się udało. Bardzo podoba mi się fakt, że scenki przedstawiające Nadię i las nie są pstrokato pokolorowane jak to się często na printach zdarza, tylko zostały przedstawione w formie szkicu, swobodnego rysunku w trakcie tworzenia, przez który przebija się tło w postaci drobnych, beżowo-białych pasków, na które również moim zdaniem warto zwrócić uwagę.
Spódnica jest piękna, to nie ulega wątpliwości. Jednak najlepszą cechą zarówno tej, jak i dwóch pozostałych wspominanych dzisiaj spódnic z Bodyline jest ich krój - mocno rozkloszowany, genialnie prezentujący się zarówno z typowo lolicą petticoat, jak również zupełnie bez halki. Do stylizacji z jej udziałem nie trzeba dokładać już żadnych dodatkowych koronek czy falbanek, bowiem sama w sobie jest niezwykle ciekawa i świetnie spisze się jako element urozmaicający nie jedno zwyczajne zestawienie. Co prawda nie będę z niej korzystać w najbliższym czasie, bowiem im zimniej za oknami tym bardziej ja oblekam się w czerń, jednak z przyjemnością przywitam się z nią znów na wiosnę i zdecydowanie szybko jej nie oddam:)

niedziela, 10 listopada 2013

Silme's Wardrobe Post part II - petticoats

  Kolejny pracowity i wyczerpujący tydzień, na dodatek zakończony sobotnim fakultetem. Gdyby nie wizja jutrzejszego święta pewnie w ogóle nie zauważyłabym, że nadszedł weekend. Być może uda mi się na dniach napisać jeszcze jedną, nieco bardziej "ambitną" notkę (choć wolę niczego nie obiecywać), natomiast na dziś postanowiłam wybrać temat krótki, prosty i niewymagający ode mnie zbyt wielkiego wysiłku, czyli przegląd moich petticoats. Wiąże się z tym również fakt, że jedną z nich postanowiłam wystawić na sprzedaż.
Zacznę jednak od halki, której jeszcze do tej pory nie prezentowałam na blogu. Mogłoby się zresztą wydawać, że nie zasługuje ona na szczególną uwagę, gdyż jest to zwykła, czarna "petticoat" z Topshop. Kupiłam ją niedawno, właśnie ze względu na zmianę stylu, bo chociaż rezygnuję z przesadnego loliciego puffu nie wyobrażam sobie noszenia rozkloszowanych spódnic bez delikatnego wsparcia w postaci casualowej petticoat.
Jestem co prawda miłośniczką halek wykonanych z organzy, natomiast ta jest tiulowa, jednak mimo wszystko bardzo przypadła mi do gustu. Jest bardzo starannie wykonana, posiada podszewkę, a ułożony w trzy warstwy tiul jest miękki i nie zaciąga rajstop. Jest co prawda dość krótka, jednak dzięki temu tiul bardzo dobrze się "stroszy" i nie opada, a sama halka daje bardzo fajny, lekki, ale widoczny efekt uniesienia spódnicy czy sukienki na kształt litery A, idealny na co dzień i - w przeciwieństwie do wielu typowo lolicich petticoat - pozwalający na swobodne siadanie i mieszczenie się w drzwiach;)
Druga halka, która nadal jest w moim posiadaniu to petticoat od Classical Puppets, zdobyta z drugiej ręki. Miałam już okazję napisać jej recenzję (***klik***) i cały czas jestem z niej tak samo zadowolona jak na początku. Owszem, cały czas, bo chociaż stworzona została przez lolicią firmę to efekt, jaki można za jej pomocą uzyskać jest umiarkowany (zwłaszcza w porównaniu z halką, o której wspomnę za chwilę), powiedziałabym wręcz bardzo rozsądny i zdecydowanie nie ogranicza się jedynie do typowo lolicich stylizacji.
Na ów umiarkowany efekt z pewnością wpływa fakt, że petticoat posiada tylko jedną warstwę organzy. Co prawda mocno udrapowaną, więc efekt litery A jest oczywiście widoczny, ale nie przesadny i dlatego ta halka zostanie ze mną jeszcze na długo. Przyda się do kilku lolicich sukienek, które również postanowiłam zostawić w mojej szafie oraz innych stylizacji.
Na koniec zostawiłam prawdziwą lolicią perełkę wśród wszystkich moich halek - Frothy/Marshmallow Petticoat do Dear Celine (***klik***). Uszyta została rzecz jasna z organzy, a dokładnie z aż czterech warstw, nie licząc kryjącej podszewki na samym spodzie. Te cztery udrapowane warstwy dają doprawdy niebotyczny efekt, którym zachwycałam się od pierwszej chwili, gdy tylko halka do mnie przybyła i z którego miałam okazję całkiem długo korzystać. Teraz jednak mój entuzjazm wobec olbrzymiego puffu zanikł, a efekt jaki pozwala uzyskać petticoat od Dear Celine stał się dla mnie zdecydowanie zbyt okazały i właśnie dlatego - choć przyznaję że trochę mi jej szkoda - postanowiłam wystawić ją na sprzedaż.
I to by było na tyle jeśli chodzi o moją "kolekcję" petticoat:) Jak widać, zamiast stopniowo się powiększać, niedługo zostanie ona pomniejszona do jedynie dwóch egzemplarzy. Możecie mi jednak wierzyć, że dla mnie to zdecydowanie wystarczająca liczba. Jedna halka typowo codzienna i druga do nieco bardziej wyszukanych stylizacji - nie ma sensu posiadać więcej, jeśli nie ma się lolicich ambicji, aby do każdej sukienki czy spódnicy mieć inną, idealnie dopasowaną petticoat. Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że mniej znaczy więcej, nie tylko w kwestii samych stylizacji, ale również jeśli chodzi o posiadane w szafie rzeczy:)