Nigdy wcześniej nie myślałam nad tym, aby zrobić wardrobe posta. Zawsze kojarzyły mi się one ze zwyczajnym przechwalaniem czego to lolity w szafach nie mają. Oczywiście pisanie recenzji do pewnego stopnia również temu służy, ale te są jednak zdecydowanie bardziej pożyteczne niż zwykła ubraniowa wyliczanka. Dlatego jeśli Silmeven się na coś takiego zdecydowała to znaczy, że ma w tym jeszcze inny cel. Chciałabym nie tylko zrobić szybki przegląd ubrań, które zostały w mojej szafie po niedawnych "drastycznych porządkach", ale również określić, z którymi ewentualnie rozstanę się w przyszłości. Robię to głównie ze względu na ogrom wiadomości, które otrzymałam w ostatnim czasie na Szafie i Allegro, wszystkie z zapytaniami o sprzedaż konkretnych rzeczy z mojej szafy. A przecież to, że zmieniam styl wcale nie oznacza, że mam zamiar pozbyć się wszystkiego:) Jak już wspominałam będę się nadal trzymać mody
alternatywnej, ale z większym naciskiem na moje własne interpretacje, niepodyktowane żadnymi modowymi regułami (zwłaszcza lolicimi♥).
Spora część moich sukienek idealnie się do tego nadaje, bo choć w większości pochodzą z typowo lolicich sklepów, prezentują się równie ciekawie bez całej typowo loliciej otoczki, karykaturalnie wielkiego, przesadzonego puffu czy miliona kokardek. Miałam już okazje to udowodnić w przypadku miętowej JSK od Surface Spell (recenzja ***klik***). Z nią bez wątpienia nie rozstanę się w ogóle, daje zbyt wiele możliwości i jest wprost idealna na lato.Drugą typowo letnią sukienką jest Doris JSK od Infanty (***klik***). Wobec niej mam już pewne wątpliwości. Co prawda opracowałam jedną wyjątkowo udaną kreację z jej udziałem, dzięki której wychodzenie z domu w upalne dni staje się przyjemnością a nie torturą, jednak obawiam się, że niedługo tak dziewczęca i słodka sukienka nie będzie już dla mnie odpowiednia. Myślę, że przyda mi się jeszcze kolejnego lata, a później trafi na moje aukcje.
Następne w kolejności są dwie sukienki od White Moon: Morning Star (***klik***) oraz Magic Spell Book (***klik***). Nie chciałabym się z nimi rozstawać. Pierwsza jest dziewczęca, ale bardzo klasyczna i nie przesłodzona. Można ją nosić na wiele sposobów, w wielu różnych kombinacjach, a drobne granatowe paski sprawiają, że posłużyć może również jako podstawa do stroju w klimacie marynarskim. Druga to wyjątkowo udane połączenie czerni i brązu, jej krój sprawia, że prezentuje się fantastycznie również bez halki, a lniany materiał oraz niepowtarzalny print idealnie wpisują się w klimat vintage, który jest mi coraz bliższy.
Replika Vampire Requiem od Dream od Lolita (***klik***) przybyła do mnie niedawno, tym bardziej nie chciałabym się jej zbyt szybko pozbywać. Print jest cudowny, a kolor świetnie mi pasuje. Zaczęłam się nawet ostatnio zastanawiać, czy pomysł przerobienia jej na spódnicę jest faktycznie słuszny, ponieważ wymyśliłam jak zmodyfikować jej kształt w inny sposób i świetnie sprawdza się to w codziennych stylizacjach, również tych uczelnianych. Sukienka na pewno przyda mi się jeszcze przez wspominany rok, a później - zobaczymy.
Długa, szara JSK od H&M (***klik***) teoretycznie zalicza się do rzeczy offbrand, jednak niemal w niczym nie ustępuje sukienkom znanych lolicich firm. Wobec niej nie mam praktycznie żadnych wątpliwości - nigdy jej nie oddam:)
Dwie bliźniaczki Cameo dress z Bodyline, moim zdaniem najbardziej udany model ze wszystkich ich sukienek. Miałam jeszcze błękitną, ale pożegnałam się z nią dość niedawno. Pozostały mi czerwona i czarna, z nimi na pewno szybko się nie rozstanę. Pierwszą zdążyłam już zaprezentować (***klik***), druga jest dość świeżym nabytkiem, zakupionym z myślą o gotyku, nad którym mam zamiar popracować zimą, gdy klimaty żałobnej czerni najbardziej do mnie przemawiają. Czerwona natomiast nie jest na co dzień, ale na specjalne okazje. Każda kobieta powinna mieć w końcu piękną czerwoną sukienkę w pin-up'owym klimacie.
Zakupiona w sklepie Boguta sztruksowa Rose Corduroy JSK (***klik***) może nie odznacza się wybitną jakością, ale mimo to jest jedną z moich ulubionych sukienek i zdecydowanie nie mam zamiaru jej sprzedawać. Może być podstawą zarówno do bardzo wyszukanej stylizacji, jak również nadaje się na co dzień i muszę przyznać, że wyjątkowo często jej używam. Delikatna, dwuczęściowa Le Lac des Cygnes od St. Tears (***klik***) również pozostanie w mojej szafie, ponieważ daje niemal nieograniczone możliwości w komponowaniu strojów. Całość jest bardzo strojna, idealna na specjalne okazje, jednak samą spódniczkę z przyjemnością noszę latem na co dzień, do lekkich białych bluzek.
Dwie aksamitne, haftowane złotymi nićmi sukienki, prawdziwie lolicie skarby mojej szafy. Dla mnie już stanowczo zbyt strojne i nie sposób nosić ich bez wielkiej halki. A jednak bordowej The Voice of Music Violin JSK od Kidsyoyo (***klik***) nie jestem w stanie sprzedać, choć zdecydowanie nie jest to sukienka, w której mogłabym chodzić codziennie do przysłowiowego sklepu po bułki czy na uczelnię. Dostałam ją na urodziny, a prezentów się nie sprzedaje, poza tym zdecydowanie za bardzo mi się podoba. Pozostanie więc sukienką na specjalne okazje. Cały czas zastanawiam się natomiast nad losem Emperor and the Nightingale JSK od Infanty (***klik***). Po bułki również w niej nie pójdę, ale na zimowy klimatyczny spacer już zdecydowanie tak. Ten aksamit jest taki piękny, hafty takie misterne... Myśl o ewentualnej sprzedaży bardzo mnie uwiera, nawet jeśli przez większość czasu sukienka miałaby wisieć w mojej szafie. Zobaczę jak będzie się sprawować przez najbliższe zimne miesiące i pewnie dopiero wtedy podejmę ostateczną decyzję.
Trzecią do kompletu niezwykle strojnych i już dla mnie nieodpowiednich sukienek jest Merry-Go-Arround od Rose Melody (***klik***). Nowej nigdy nie byłabym w stanie kupić, a ten egzemplarz zdobyłam dzięki wymianie na sukienkę znacznie tańszą i był to bez wątpienia najlepszy interes mojego życia. Mimo to zadecydowałam, że zostanie sprzedana, ale to jeszcze nie teraz. Wyjątkowo kojarzy mi się ona z zimowymi, wręcz świątecznymi klimatami i zanim oddam ją w inne ręce zamierzam zrealizować kilka kompletnie niepraktycznych, dekadenckich pomysłów z tą sukienką w roli głównej. A ostatnim okazem, który chciałam dziś omówić jest zupełnie offbrandowa, ale jakże piękna sukienka w kwiaty (***klik***). Nie mam nawet pojęcia co to za firma, ale takim printem nie pogardziłaby żadna prawdziwa lolicia marka. Jest zjawiskowa na wszystkie możliwe sposoby i nie ma najmniejszych szans, aby kiedykolwiek opuściła moją szafę.
Nie sposób przedstawić całej mojej garderoby w jednej notce, dlatego sukcesywnie i z właściwą częstotliwością będą się ukazywały kolejne posty poświęcone dalszym jej częściom, działające dokładnie na tej samej zasadzie. Dziś zajęłam się tematem, który interesował największą ilość osób i o który było najwięcej pytań, więc myślę, że sporo w tej kwestii wyjaśniłam:)