czwartek, 31 października 2013

Silme's Wardrobe Post part I - dresses

 Nigdy wcześniej nie myślałam nad tym, aby zrobić wardrobe posta. Zawsze kojarzyły mi się one ze zwyczajnym przechwalaniem czego to lolity w szafach nie mają. Oczywiście pisanie recenzji do pewnego stopnia również temu służy, ale te są jednak zdecydowanie bardziej pożyteczne niż zwykła ubraniowa wyliczanka. Dlatego jeśli Silmeven się na coś takiego zdecydowała to znaczy, że ma w tym jeszcze inny cel. Chciałabym nie tylko zrobić szybki przegląd ubrań, które zostały w mojej szafie po niedawnych "drastycznych porządkach", ale również określić, z którymi ewentualnie rozstanę się w przyszłości. Robię to głównie ze względu na ogrom wiadomości, które otrzymałam w ostatnim czasie na Szafie i Allegro, wszystkie z zapytaniami o sprzedaż konkretnych rzeczy z mojej szafy. A przecież to, że zmieniam styl wcale nie oznacza, że mam zamiar pozbyć się wszystkiego:) Jak już wspominałam będę się nadal trzymać mody alternatywnej, ale z większym naciskiem na moje własne interpretacje, niepodyktowane żadnymi modowymi regułami (zwłaszcza lolicimi♥).
 Spora część moich sukienek idealnie się do tego nadaje, bo choć w większości pochodzą z typowo lolicich sklepów, prezentują się równie ciekawie bez całej typowo loliciej otoczki, karykaturalnie wielkiego, przesadzonego puffu czy miliona kokardek. Miałam już okazje to udowodnić w przypadku miętowej JSK od Surface Spell (recenzja ***klik***). Z nią bez wątpienia nie rozstanę się w ogóle, daje zbyt wiele możliwości i jest wprost idealna na lato.
Drugą typowo letnią sukienką jest Doris JSK od Infanty (***klik***). Wobec niej mam już pewne wątpliwości. Co prawda opracowałam jedną wyjątkowo udaną kreację z jej udziałem, dzięki której wychodzenie z domu w upalne dni staje się przyjemnością a nie torturą, jednak obawiam się, że niedługo tak dziewczęca i słodka sukienka nie będzie już dla mnie odpowiednia. Myślę, że przyda mi się jeszcze kolejnego lata, a później trafi na moje aukcje.
 Następne w kolejności są dwie sukienki od White Moon: Morning Star (***klik***) oraz Magic Spell Book (***klik***). Nie chciałabym się z nimi rozstawać. Pierwsza jest dziewczęca, ale bardzo klasyczna i nie przesłodzona. Można ją nosić na wiele sposobów, w wielu różnych kombinacjach, a drobne granatowe paski sprawiają, że posłużyć może również jako podstawa do stroju w klimacie marynarskim. Druga to wyjątkowo udane połączenie czerni i brązu, jej krój sprawia, że prezentuje się fantastycznie również bez halki, a lniany materiał oraz niepowtarzalny print idealnie wpisują się w klimat vintage, który jest mi coraz bliższy.
 Replika Vampire Requiem od Dream od Lolita (***klik***) przybyła do mnie niedawno, tym bardziej nie chciałabym się jej zbyt szybko pozbywać. Print jest cudowny, a kolor świetnie mi pasuje. Zaczęłam się nawet ostatnio zastanawiać, czy pomysł przerobienia jej na spódnicę jest faktycznie słuszny, ponieważ wymyśliłam jak zmodyfikować jej kształt w inny sposób i świetnie sprawdza się to w codziennych stylizacjach, również tych uczelnianych. Sukienka na pewno przyda mi się jeszcze przez wspominany rok, a później - zobaczymy.
Długa, szara JSK od H&M (***klik***) teoretycznie zalicza się do rzeczy offbrand, jednak niemal w niczym nie ustępuje sukienkom znanych lolicich firm. Wobec niej nie mam praktycznie żadnych wątpliwości - nigdy jej nie oddam:)
Dwie bliźniaczki Cameo dress z Bodyline, moim zdaniem najbardziej udany model ze wszystkich ich sukienek. Miałam jeszcze błękitną, ale pożegnałam się z nią dość niedawno. Pozostały mi czerwona i czarna, z nimi na pewno szybko się nie rozstanę. Pierwszą zdążyłam już zaprezentować (***klik***), druga jest dość świeżym nabytkiem, zakupionym z myślą o gotyku, nad którym mam zamiar popracować zimą, gdy klimaty żałobnej czerni najbardziej do mnie przemawiają. Czerwona natomiast nie jest na co dzień, ale na specjalne okazje. Każda kobieta powinna mieć w końcu piękną czerwoną sukienkę w pin-up'owym klimacie.
 Zakupiona w sklepie Boguta sztruksowa Rose Corduroy JSK (***klik***) może nie odznacza się wybitną jakością, ale mimo to jest jedną z moich ulubionych sukienek i zdecydowanie nie mam zamiaru jej sprzedawać. Może być podstawą zarówno do bardzo wyszukanej stylizacji, jak również nadaje się na co dzień i muszę przyznać, że wyjątkowo często jej używam. Delikatna, dwuczęściowa Le Lac des Cygnes od St. Tears (***klik***) również pozostanie w mojej szafie, ponieważ daje niemal nieograniczone możliwości w komponowaniu strojów. Całość jest bardzo strojna, idealna na specjalne okazje, jednak samą spódniczkę z przyjemnością noszę latem na co dzień, do lekkich białych bluzek.
Dwie aksamitne, haftowane złotymi nićmi sukienki, prawdziwie lolicie skarby mojej szafy. Dla mnie już stanowczo zbyt strojne i nie sposób nosić ich bez wielkiej halki. A jednak bordowej The Voice of Music Violin JSK od Kidsyoyo (***klik***) nie jestem w stanie sprzedać, choć zdecydowanie nie jest to sukienka, w której mogłabym chodzić codziennie do przysłowiowego sklepu po bułki czy na uczelnię. Dostałam ją na urodziny, a prezentów się nie sprzedaje, poza tym zdecydowanie za bardzo mi się podoba. Pozostanie więc sukienką na specjalne okazje. Cały czas zastanawiam się natomiast nad losem Emperor and the Nightingale JSK od Infanty (***klik***). Po bułki również w niej nie pójdę, ale na zimowy klimatyczny spacer już zdecydowanie tak. Ten aksamit jest taki piękny, hafty takie misterne... Myśl o ewentualnej sprzedaży bardzo mnie uwiera, nawet jeśli przez większość czasu sukienka miałaby wisieć w mojej szafie. Zobaczę jak będzie się sprawować przez najbliższe zimne miesiące i pewnie dopiero wtedy podejmę ostateczną decyzję.
Trzecią do kompletu niezwykle strojnych i już dla mnie nieodpowiednich sukienek jest Merry-Go-Arround od Rose Melody (***klik***). Nowej nigdy nie byłabym w stanie kupić, a ten egzemplarz zdobyłam dzięki wymianie na sukienkę znacznie tańszą i był to bez wątpienia najlepszy interes mojego życia. Mimo to zadecydowałam, że zostanie sprzedana, ale to jeszcze nie teraz. Wyjątkowo kojarzy mi się ona z zimowymi, wręcz świątecznymi klimatami i zanim oddam ją w inne ręce zamierzam zrealizować kilka kompletnie niepraktycznych, dekadenckich pomysłów z tą sukienką w roli głównej. A ostatnim okazem, który chciałam dziś omówić jest zupełnie offbrandowa, ale jakże piękna sukienka w kwiaty (***klik***). Nie mam nawet pojęcia co to za firma, ale takim printem nie pogardziłaby żadna prawdziwa lolicia marka. Jest zjawiskowa na wszystkie możliwe sposoby i nie ma najmniejszych szans, aby kiedykolwiek opuściła moją szafę.

Nie sposób przedstawić całej mojej garderoby w jednej notce, dlatego sukcesywnie i z właściwą częstotliwością będą się ukazywały kolejne posty poświęcone dalszym jej częściom, działające dokładnie na tej samej zasadzie. Dziś zajęłam się tematem, który interesował największą ilość osób i o który było najwięcej pytań, więc myślę, że sporo w tej kwestii wyjaśniłam:)

niedziela, 27 października 2013

Różana opaska z kolcami by Silmeven

 Jakiś czas temu prowadziłam bloga pod tytułem "Silme's needles", poświęconego tylko i wyłącznie pracom handmade. Niestety nadmiar obowiązków nie pozwalał mi oddawać się temu hobby tak często jak kiedyś i blog został zawieszony. Dziś ostatecznie postanowiłam, że tematyka handmade zostanie na dobre przeniesiona z "Silme's needles" tutaj. Głównie dlatego, że wątek takich prac będzie się teraz pojawiał zdecydowanie rzadziej i prowadzenie oddzielnego bloga im poświęconego minęłoby się z celem. Natomiast obecność tej tematyki na tym blogu zdecydowanie urozmaici powoli zmieniające się "Cztery Pory Umysłu".
 Dodatek w postaci opaski z różami stał się ostatnio wyjątkowo modny i popularny. Wiele dziewczyn zaczęło tego typu opaski nie tylko nosić, ale również własnoręcznie wykonywać. Nie jest to zresztą nic trudnego i - chociaż nie widzę siebie w takiej ozdobie na włosach - postanowiłam osobiście zmierzyć się z tym tematem.
Pracę rozpoczęłam od rzeczy bardzo oczywistej, a mianowicie od wyboru odpowiedniej opaski. Według moich kryteriów musiała być w neutralnym kolorze, lekka i elastyczna, a jednocześnie stabilna, aby dobrze utrzymała wszystkie ozdobniki, które zamierzałam na niej umieścić.
 Następne w kolejności były róże. Oczywiście piankowe, zdecydowanie bardziej trwałe i lepiej się prezentujące niż te wykonane z papieru. Nie przyczepiłam ich jednak do opaski sposobem, którym posługuje się większość osób, czyli owinięciem drucika każdej z róż wokół opaski. Jest to zdecydowanie zbyt czasochłonne i nieporęczne. Najszybciej jest po prostu sięgnąć po klej.
 Oczywiście klej musi być odpowiedni do tego typu prac. Dzięki niemu zaoszczędziłam sporo czasu, a same róże są mocno i stabilnie przytwierdzone do opaski. Ponieważ przed ich przyklejeniem musiałam oczywiście oderwać od każdego z kwiatów wspominane druciki i obyło się bez owijania ich wokół opaski, sama opaska również dobrze przylega do głowy i żaden zawinięty drut nie ma prawa wbijać się w skórę i zaburzać komfort noszenia takiej ozdoby.
 Ostatnią z ozdób są małe, złote kolce, lekko wyłaniające się spośród różanych głów. Bardzo trudno jest znaleźć tego typu ćwieki o odpowiedniej wielkości, aby róże całkiem ich nie przysłoniły. Zamiast więc męczyć się z szukaniem, postanowiłam wykorzystać małe kolce, które już miałam w zanadrzu i umieścić je na odpowiedniej wysokości za pomocą kilku bordowych koralików. Miałam z tym trochę zabawy, ponieważ musiałam najpierw przykleić poszczególne koraliki a dopiero na nich każdy z kolców, jednak efekt końcowy był tego wart.
 Opaskę wykonałam bardziej jako małe ćwiczenie, które miało sprawdzić moje umiejętności po sporej przerwie w robieniu handmade'ów, niż na własny użytek. Gdy po skończonej pracy uznałam, że ozdoba udała się znakomicie postanowiłam z ciekawości wystawić ją na sprzedaż i jak się ostatecznie okazało opaska osiągnęła na aukcji bardzo dobrą cenę. Był to jednak pojedynczy wybryk, więcej handmade'ów w sprzedaży się nie pojawi, a ja będę tworzyć już tylko dla siebie. Jednak wykonanie tej opaski uznaję za bardzo udany i przyjemny eksperyment:)

wtorek, 22 października 2013

Time traveler

 Jest to moja ostatnia jesień pod znakiem stylu lolita. Jednak zdecydowanie nie będzie to ostatnia stylizacja tej jesieni:) Miałam co prawda pokazać te zdjęcia dopiero w czwartek, ale jak widać nie wytrwałam do tego czasu. Po co zresztą zwlekać, skoro zdjęcia wykonane zostały już jakiś czas temu i tylko czekają na publikację? A nic tak nie poprawia nastroju podczas jesiennej grypy jak wspomnienie całkiem udanej jesiennej sesji w plenerze.
  W moim odczuciu strój ten jest bardziej steampunkowy niż lolici, głównie za sprawą gobelinowej sukienki od Infanty (***klik***), której kolorystyka, złote guziki oraz aksamitna kamizelka właśnie z tym klimatem mnie najbardziej się kojarzą. Idealnym dopełnieniem stał się tutaj duży, ażurowy zegarek (***klik***). Ma on długi łańcuszek służący do noszenia na szyi, jednak tym razem postanowiłam zawiesić go w całkiem inny sposób, który zapożyczyłam od mojego ulubionego literackiego detektywa - Herkulesa Poirot.
Pod sukienką znaleźć musiała się oczywiście koszula, a moim zdaniem żadna nie pasuje do owej sukienki tak dobrze, jak biała koszula od White Moon (***klik***). Ponieważ całość utrzymana jest w jasnej tonacji na nogach znalazły się rajstopy w kolorze ecru, a steampunkowego dzieła dopełniły brązowe sznurowane botki (***klik***).
Strój nie mógł być kompletny bez odpowiedniej torebki, która stanowić powinna zarówno uzupełniający całość dodatek, jak i pełnić funkcję praktycznego schowka. W tej roli teczka z motywem mapy z Restyle (***klik***), której kolor idealnie zgrał się z aksamitną kamizelką. A w torbie natomiast kilka klimatycznych rekwizytów, które pomogły uatrakcyjnić moje zdjęcia i to właśnie dzięki nim stylizacja zyskała miano "podróżnika w czasie". Rekwizyty te to czerwony notes od Paperblanks (***klik***) oraz stare szkło powiększające.
I to w zasadzie tyle odnośnie całej stylizacji:) Nie ma sensu przypisywać jej jakiejś większej ideologii. Jeśli natomiast znajdą się osoby, które chciałyby abym im coś udowadniała lub uważają, że ta stylizacja jest zbyt prosta i za mało klimatyczna, to pragnę je uprzejmie poinformować, że mogą mnie z namaszczeniem pocałować w tyłek♥ Natomiast wszystkich, którzy zajrzeli tu z czystej chęci i ciekawości zapraszam do obejrzenia pozostałych zdjęć:)

piątek, 18 października 2013

Map brown bag - steampunkowa teczka z Restyle

 Sezon grypowy uważam za otwarty. Jednak siedzenie w domu z gorączką ma poniekąd i swoje dobre strony - przynajmniej nie musiałam nigdzie wychodzić w taką pogodę jak dziś. Miałam również dzięki temu trochę czasu aby zebrać siły do napisania recenzji kolejnej torebki z Restyle. Na szczęście tym razem będzie to zdecydowanie recenzja pozytywna. Po prezentowanej wcześniej skrzypcowej torebce (***klik***) to naprawdę miła odmiana.
Teczka z motywem mapy przybyła do mnie w tej samej paczce co czarne skrzypce, jeszcze pod koniec września. Sklep oferuje ten model w dwóch wersjach kolorystycznych, brązowej i czarnej, przy czym brązowa zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Jest iście steampunkowa, a sam motyw wyhaftowanej mapy o wiele lepiej prezentuje się moim zdaniem w odcieniach brązu. Idealna teczka dla niestrudzonego oldschoolowego podróżnika.
 Torebka wykonana jest oczywiście z brązowej eko-skóry, która sama w sobie nie do końca mi się podoba, jednak jej faktura, sprawiająca wrażenie przybrudzonej, zdecydowanie lepiej nadaje się do wykonania teczki w klimatach steampunk niż romantycznych lolicich skrzypiec. Niestety ścianki teczki nie zostały dodatkowo usztywnione, przez co po naniesieniu haftu eko-skóra zaczęła się lekko uginać i marszczyć. Widać różnicę pomiędzy idealnie gładkimi, "wyprasowanymi" torebkami ze zdjęć sklepowych a rzeczywistością, choć muszę przyznać, że na moich zdjęciach efekt ten został dodatkowo podkreślony przez kąt padania światła i same marszczenia zdecydowanie mniej rzucają się w oczy gdy torebka oglądana jest na żywo.
Jak każda teczka, również i ten model posiada uchwyt w postaci rączki na swojej górnej krawędzi. Bardzo podoba mi się fakt, że poszczególne elementy uchwytu są zróżnicowane kolorystycznie na dwa odcienie brązu. Czy natomiast rączka ta jest funkcjonalna? Odkąd jestem w posiadaniu dwóch aksamitnych teczek z Restyle (jednej z różami ***klik***, drugiej z bramą ***klik***) najczęściej nosiłam je przewieszone przez ramię a z uchwytu korzystałam rzadko, dlatego ciężko mi to stwierdzić. Zawsze traktowałam go bardziej jako część ozdobną.
 Natomiast innym elementem, który jest zarówno bardzo funkcjonalny, jak i stanowi efektowną część ozdobną jest zapięcie typu swing hook w kolorze starego złota. Wspominane powyżej teczki z Restyle, które są w moim posiadaniu już od jakiegoś czasu, zapinane były przede wszystkim za pomocą magnesów, co czasami bywało nieco uciążliwe. Dlatego pomysł wykorzystania swing hook jest moim zdaniem bardzo trafiony - zapięcie nie odmawia posłuszeństwa, łatwo z niego korzystać i idealnie pasuje do steampunkowej torby.
 Głównym elementem ozdobnym jest oczywiście specjalnie wyprofilowana przednia klapa, na której znajduje się rozłożysty haft. Wykonany on został za pomocą nici w ciemniejszym brązowym odcieniu niż kolor samej eko-skóry, dzięki czemu jest na niej całkiem dobrze widoczny a jednocześnie nie bije po oczach, jak ma to miejsce w czarnej wersji torby. Co więcej kolor haftu jest taki sam jak w przypadku ciemniejszych detali torebki.
 A oto i sam wyhaftowany motyw, przedstawiający mapę Karaibów w kunsztownej ramie. Mimo wspomnianych lekkich marszczeń eko-skóry i tak prezentuje się on bardzo okazale. Dodatkowo cieszy fakt, że wykonany został naprawdę starannie i jest niemal całkowicie wolny od jakichkolwiek błędów. "Niemal", ponieważ udało mi się znaleźć jeden jedyny podstępnie przyczajony fail, jednak jest on praktycznie niewidoczny i nawet mnie zajęło trochę czasu aby go wypatrzeć. A Wy, widzicie o jaką nieprawidłowość chodzi? Dajcie znać w komentarzach.
 Z góry uprzedzam, że nie chodzi o żaden element, o którym będę za chwilę wspominać. Owego faila w ogóle tutaj nie opiszę, ponieważ jestem ciekawa ile osób go dostrzeże bez mojej podpowiedzi. Powiedzmy, że jest to mały eksperyment społeczny, który ma na celu potwierdzić lub obalić moją tezę, że jest to błąd tak niewielki, że nie sposób go zauważyć z góry o nim nie wiedząc. Tymczasem przyjrzyjmy się pozostałym detalom haftu. Jedna z syren ma uśmiech Jokera... A nie, chwileczkę, przecież to tylko zabłąkana, wystająca nitka:q
 Na szczęście z druga syreną nie ma już takich problemów, a po delikatnej korekcie polegającej na wycięciu zbędnej nitki obie wyglądają dokładnie tak jak powinny. W żadnej innej części haftu nie dopatrzyłam się więcej wystających nitek, jest on naprawdę porządnie wykonany.
 Według opisu torby podanego na Restyle oprócz syren z trójzębami wokół ramy powinien znajdować się także motyw ośmiornic. Próżno jednak szukać tutaj wizerunku klasycznej strampunkowej ośmiornicy, ponieważ motyw ów ograniczył się zaledwie do sześciu macek głowonoga wokół dużej muszli i nie rzuca się specjalnie w oczy. Ale dobre i to.
 Tylna część teczki nie odznacza się niczym szczególnym, prócz tego, że znalazłam w tym miejscu drugą wystającą nitkę. Jednak dwie nitki na całą torebkę to i tak całkiem niezły wynik, zwłaszcza jak na produkt od Restyle. Niezmiennie natomiast brakuje mi na zewnętrznej tylnej ściance kieszeni zapinanej na zamek, ale może za jakiś czas sklep w końcu na to wpadnie.
 Jak już wspominałam żadna ze ścianek torebki nie została dodatkowo usztywniona, jednak tutaj zdecydowanie nie ma  takiego problemu z bocznymi ściankami, jaki był w przypadku torebki w kształcie skrzypiec. Nic nie jest pogięte i poturbowane, wszystko wygląda estetycznie.
 Muszę przyznać, że po teczce w kolorze brązowym spodziewałam się również brązowej podszewki (przyzwyczaiła mnie do tego brązowa torebka w kształcie książki, także z Restyle), dlatego poczułam lekki zawód gdy po otworzeniu torebki moim oczom ukazała się podszewka w czarnym kolorze. Jednak koniec końców nie jest to aż tak straszny dysonans. Najważniejsze, że podszewka w ogóle JEST (w produktach z Restyle nic mnie już nie zdziwi).
 Po ostatniej przeprawie ze skrzypcową torebką zaczęłam naprawdę doceniać drobne rzeczy, takie jak chociażby porządnie wszyty, działający bez zarzutu zamek błyskawiczny, na który zamykana jest cała główna komora torebki. A w środku ten sam układ co zawsze w każdej teczce - kieszeń zapinana na zamek, dwie mniejsze kieszonki i oczywiście obowiązkowo nazwa sklepu, na wypadek gdybyśmy zapomnieli gdzie zakup został dokonany. Sama podszewka natomiast jest dokładnie taka sama jak w teczce z bramą (***klik***), miękka, matowa, miła w dotyku i bardziej wytrzymała niż jej błyszczący odpowiednik w teczce z różami (***klik***).
 Na sam koniec pasek. Mocowany do dwóch dość solidnie wyglądających uchwytów, wykonany został w całości z eko-skóry na tej samej zasadzie co pasek dołączony do czarnych skrzypiec. Jest on zdecydowanie lepszy niż paski od moich dwóch pozostałych teczek z Restyle, przede wszystkim mam tutaj na myśli pasek od teczki z różami (***klik***) przypominający samochodowe pasy bezpieczeństwa. Po kilku miesiącach intensywnego użytkowania ujawnił on cechę, która bywa frustrująca, a mianowicie sprzączka regulująca jego długość potrafi samoistnie się przesuwać. Wynika to jednak z rodzaju materiału, z którego pasek został wykonany, dlatego jestem pewna, że w przypadku eko-skóry nie będzie takich problemów.
 Mówiłam to już przy recenzji skrzypiec i powtórzę raz jeszcze - teczki to jedyny rodzaj torebek, których produkcję Restyle opanowało niemal do perfekcji i moim zdaniem to właśnie na ich sprzedaży powinni się skupić, zamiast kombinować z innymi kształtami torebek, które niestety wychodzą im średnio (niektóre wręcz kiepsko). Teczki z Restyle są zdecydowanie godne polecenia, do tej pory miałam już dwie, które genialnie sprawdzają się na co dzień i jeszcze nic się w nich nie zepsuło. Teraz dołączyła do nich trzecia (póki co ostatnia, więcej teczek mi już nie trzeba) i mam nadzieję, że będzie się sprawować tak samo dobrze jak pozostałe.

sobota, 12 października 2013

Alchemy Gothic Bleeding heart necklace

 Jestem okrutnie zmęczona. Mijający tydzień był niezwykle intensywny, w dodatku moje piątkowe ćwiczenia kończą się późno, a w sobotnie poranki wymyślono nam jeszcze fakultet. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli dziś niczego nie napiszę to tym bardziej nie zdołam tego zrobić w ciągu najbliższych dni, a jednak chciałabym utrzymać częstotliwość na poziomie (przynajmniej) jednej notki tygodniowo. A ponieważ dawno nie było niczego od Alchemy Gothic, nie ma chyba lepszej okazji, aby sprawnie zaprezentować naszyjnik Bleeding heart.
 Kupiłam go jeszcze na początku wakacji, jednak postanowiłam zostawić recenzję na późniejszą, odpowiednią chwilę. Zakup dokonany został za pośrednictwem RockMetalShop, jak w przypadku wszystkich moich rzeczy od Alchemy i jak zwykle wobec obsługi sklepu nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Również samo Alchemy Gothic stanęło na wysokości zadania jeśli chodzi o zapakowanie naszyjnika - całość znajdowała się w czarnym materiałowym etui zapinanym na rzep, które od zewnątrz dodatkowo ochraniała jeszcze folia.
Naszyjnik zawieszony został na czarnej podpórce, której jedna strona pokryta była materiałem przypominającym aksamit. Dzięki temu można mieć pewność, że naszyjnik nie zostanie w żaden sposób zarysowany. Warto wspomnieć, że wszystkie duże naszyjniki od Alchemy Gothic są pakowane właśnie w taki sposób - identycznie było z The Reliquary Heart Locket (***klik***), innym sporych rozmiarów naszyjnikiem z mojej kolekcji.
Na tylnej części podpórki możemy się dokładnie przyjrzeć samemu łańcuszkowi. Wygląda on na całkiem solidny i tak też jest w rzeczywistości. Zapięcie działa znakomicie i nie sprawia problemów podczas zakładania całości. Trochę zawiodłam się jednak na regulacji, bowiem na moją chudą szyję łańcuszek jest za długi i nawet po zapięciu na ostatnie oczko nie mogę nosić naszyjnika wysoko, tuż przy obojczykach, jak początkowo planowałam.
A tak całość prezentuje się po wyjęciu z opakowania. Szybko można zauważyć, że poszczególne elementy różnią się od siebie kolorem. Na początku myślałam, że jaśniejsze fragmenty po prostu bardziej się błyszczą i stąd to złudzenie. Jednak po odwróceniu naszyjnika okazało się, że centralna część jest najwyraźniej wykonana z innego materiału niż otaczająca ją rama, a oba elementy zostały do siebie przyspawane. Z jednej strony budzi to pewien niepokój co do trwałości naszyjnika, ale z drugiej konstrukcja wygląda na wytrzymałą, a jednocześnie jest dzięki temu bardzo lekka i wygodna w noszeniu.
Wróćmy na właściwą, ozdobną stronę naszyjnika. Widzimy tu umowny symbol serca z rozdzierającą je raną, wypełnioną czerwoną emalią. Emalia została bardzo starannie nałożona i całkiem nieźle imituje wypływającą z serca krew. Nad centralną częścią widnieją trzy czaszki oraz misterny ornament, spajający wszystko w jedną całość. Nie wiem czy był to efekt zamierzony czy to tylko moje oczy, ale za każdym razem gdy patrzę na ten naszyjnik mam wrażenie, że zawijasy ornamentu tworzą nad środkową czaszką okazałe poroże.
Od głównej części naszyjnika odchodzi osiem drobnych łańcuszków, na których zawieszone są małe czerwone kryształki symbolizujące krople krwi. Wszystkie kryształki są bardzo ładnie wykonane, mają taką samą wielkość, kształt i nie dopatrzyłam się na nich choćby jednej nieprawidłowości. Martwią mnie natomiast same łańcuszki. Wykonano je z tworzywa, które ewidentnie różni się od całości, są one co prawda dzięki temu bardzo lekkie, ale boję się o ich wytrzymałość. Póki co żaden się jeszcze nie zerwał i mam nadzieję, że nigdy to nie nastąpi. Drobiazg ten nie zmienia jednak faktu, że cały naszyjnik prezentuje się zjawiskowo.
Patrząc na moją kolekcję naszyjników z Alchemy Gothic nie sposób przeoczyć, że motyw serca zdecydowanie należy do moich ulubionych. Po Death of a Vampire (***klik***) oraz The Reliquary Heart Locket (***klik***) nareszcie dołączył do niej naszyjnik Bleeding Heart, który marzył mi się równie długo co pozostałe i z którego również jestem niezwykle zadowolona. Moja radość byłaby co prawda jeszcze większa, gdyby znalazł się tutaj jeszcze jakiś mały naszyjnik z sercem anatomicznym, ale kto wie, może za jakiś czas...