sobota, 11 lutego 2012

Toralei Stripe

Miała przyjść w poniedziałek lub we wtorek. I przyszła. Tylko ile ja się musiałam nachodzić i natrudzić by ją wreszcie odzyskać...>< Poczta Polska nie przestanie mnie chyba nigdy zadziwiać.
Przesyłki nie było aż do czwartku, nie dzwonił też żaden listonosz a w skrzynce nie było żadnego awizo. Zaczęłam się poważnie niepokoić i zadzwoniłam do sprzedawcy. Powiedział, że sprawdzał nr nadania na stronie Poczty Polskej ze śledzeniem przesyłek i paczka dla mnie została zarejestrowana w Łodzi w poniedziałek, więc u mnie w domu powinna być najpóźniej we wtorek. Tymczasem na kalendarzu widniał już czwartek. Krótka konwersacja ze sprzedawcą i po chwili miałam skan potwierdzenia nadania wysłany na mail. Wydrukowałam i pędem na pocztę. Na początku chciano mnie oczywiście zbyć, jednak po spokojnym kilkukrotnym wytłumaczeniu pani w okienku o co chodzi zostałam odesłana do kierowniczki. Po powtórzeniu kolejnej pani z jaką sprawą przybyłam musiałam oczywiście poczekać, żeby sama sprawdziła śledzenie przesyłek, później wykonała kilka telefonów i w końcu po podaniu mojego nr konkretnemu listonoszowi kazała mi czekać na jego telefon. Listonosz zadzwonił po czym próbował mi wmówić, że przesyłkę wczoraj odebrała moja córka... Nie wiedziałam, że zostałam matką:p A na serio byłam coraz bardziej zdenerwowana, bo rzeczony pan po chwili zaczął mi znów wmawiać, że w takim razie to ja odbierałam przesyłkę i w dodatku ma mój podpis na papierze... Zanim nakłoniłam go by odnalazł ten papier i przeczytał mi jakie nazwisko tam figuruje minęło sporo czasu. W końcu sam ze zdziwieniem stwierdził, że podpis, który pozostawiła mu na wydruku odbioru osoba, która moją paczkę odebrała nie należy ani do mnie ani do nikogo z mojej rodziny. Okazało się, że pomylił adres, choć miał go wyraźnie na przesyłce i zawitał z moją Toralei do sąsiadki z domu obok... A sąsiadka oczywiście myślała, że ja o tym wiem i sama do niej przyjdę o paczkę kiedy będę mogła. Sama nie pomyślała by się pofatygować. Oboje się z tym listonoszem dobrali, gdybym w końcu nie wzięła sprawy w swoje ręce czekałabym na przesyłkę miesiąc i bym się nie doczekała. Ale najważniejsze, że nie zaginęła wcześniej po drodze, czego się obawiałam i że w końcu jest u mnie. A teraz dość już gadania, przynajmniej długiego. Zdjęcia powiedzą i przede wszystkim pokażą wszystko.
W pudełku prezentuje się pięknie, ale ja nie jestem zwolenniczką więzienia lalek w pudełkach. Czas ją uwolnić.
Córka Kotołaka? O takim potworze jeszcze nie słyszałam, miło zostać uświadomionymXD
I uwolniona, razem ze Sweet Fangs - małą tygrysicą szablozębą.
Ogon jest giętki i można go ustawiać jak tylko się chce;)
Sweet Fangs ma czarną apaszkę, którą rzecz jasna można zdjąć.
Już się przekonałam, ze figurki zwierzaków są bardzo starannie zrobione. I teraz mam na to kolejny dowód.
Toralei prezentuje drapieżny styl. Zacznijmy od butów.

Poprzez postrzępione, dwuwarstwowe spodnie, które również nawiązują do tygrysich pasków.

Tygrysie paski Toralei ma również na ciele - nogach, rękach i twarzy.
Torebka czarno-czerwona z "blizną" po pazurach i ozdobnymi piórkami. Zostały po obiedzie...?
Następnie tunika, oczywiście w paski, pasek, czerwone rękawiczki bez palców, ale za to z ćwiekami i genialna kurtka!
No i obowiązkowo zadziornie zawiązana na szyi pomarańczowa apaszka, w komplecie do apaszki Sweet Fangs.
Kurtka ma świetny kołnierz, półokrągły, postawiony, z jednej strony nabity ćwiekami...
...a z drugiej ozdobiony wzorem z pajęczyny i róż. Małe detale, które robią niezwykłe wrażenie.

Całość pasuje idealnie, charakterystyczny styl w sam raz dla kociej Toralei.

Czas teraz przyjrzeć się twarzy. Jest ona również bardzo charakterystyczna, bardzo kocia, nawet nos został został specjalnie po kociemu wyprofilowany. A te uszy! Po prostu kocia kwintesencja!

Ma cudowne włosy - w dwóch odcieniach pomarańczu, z tygrysimi paskami po jednej stronie.
Makijaż również ma fantastyczny! Sama bym sobie taki zrobiła, w końcu też mam zielone oczy. Niech no tylko dorwę odpowiednie kosmetyki...

Kolczyki można zdjąć lub zamienić na inne.

Mały nierozważny kanarku, a może cię zjeść...?
Chociaż nie, szkoda by Cię było. Ładnie wychodzimy razem na zdjęciach.

Żaden kot nie oprze się małemu, miękkiemu, kolorowemu kłębkowi wełny! Dosłownie żaden.
Kanarek i kłębek wełny zasługują na wspólny portret.
I na koniec pozdrowienia od dumnego kociego ogona, chluby każdego szanującego się futrzaka.
Sesja nadal trwa a ja już chcę dla niej szyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.