poniedziałek, 30 stycznia 2012

Trzy kolory - kamea

 Dziś opowiem wam trochę o moim ulubionym dodatku, jakim są kamee. Tak na marginesie, zawsze nie jestem do końca pewna jak powinno odmieniać się ten wyraz^^' W końcu, jak wiadomo, słowo kamea przyjęło się w naszym pięknym języku (jak i bardzo wiele innych modowych ciekawostek) z języka francuskiego <fr. camee>, choć niektóre źródła podają, że korzenie zapuściło ono już w języku arabskim jako słowo "kamma" oznaczające garb, wypukłość. I dużo w tej genezie racji, bo oryginalnie kamea oznaczała "drogi kamień z wypukło wyrzeźbionym rysunkiem, zwykle jaśniejszym od tła i przestawiającym głowę kobiecą, oprawiony jako brosza lub zdobiący naszyjnik, pierścień " (źródło: Słownik Wyrazów Obcych PWN wydany w 1980 roku, od lat stojący w moim pokoju. Ha, mam was, pewnie spodziewaliście się wikipedii;q). I zdobiła ona nie tylko suknie bogatych Francuzek, ale już znacznie wcześniej stroje zamożnych rzymskich obywateli.
Obecnie kamea, prócz swojej nadal świetlanej wersji z drogocennego kruszcu, przyjęła znacznie bardziej pospolitą twarz i wyrabiana jest wręcz masowo za pomocą wzorników i z pewnego rodzaju tworzywa, które po zastygnięciu staje się twarde i łączy na stałe dwa kolory użyte do wyrobu dodatku. I bardzo dobrze! Dzięki temu takie młode i niepozorne, acz kochające stylowe przedmioty studentki jak ja mogą sobie pozwolić na udekorowanie stroju piękną kameą:) 
 Nie posiadam zbyt wielu kamei, w tej chwili zaledwie cztery, ale są one dobrane kolorystycznie w tej sposób, że każda z nich pasuje do wielu kreacji, które mogę skomponować przy pomocy zawartości mojej szafy i tym samym stają się tak dla mnie uniwersalne, że więcej już mi chyba nie potrzeba. Te trzy przedstawione powyżej są do siebie bardzo podobne - wszystkie w formie broszek (przyznam, że preferuję kameę w formie broszki) wykonane z tworzywa, w metalowej oprawie imitującej stare srebro. Wszystkie trzy zakupiłam przez internet, wyglądają na pospolite, ale dla mnie są naprawdę wyjątkowe, a w połączeniu z konkretnymi ubraniami - magiczne. Przyjrzyjmy się im bliżej.
 Czarna róża na czewrwonym tle - jeden z moich pierwszych zakupów przez internet i jednocześnie pierwsza kupiona kamea. Zamówiłam ją przez dobrze znany wielbicielkom stylów alternatywnych sklep Restyle. Od razu po otworzeniu paczuszki z przybyłą do mnie kameą wypadek - oczko od razy odkleiło się od oprawy i wylądowało na dywanie... Niezbyt dobre pierwsze wrażenie. Jednak wystarczyło kilka kropel kleju zaaplikowanego z czułością i kamea odżyła. I odwdzięczyła się naprawdę pięknie, stając się na długo jednym z moich ulubionych dodatków biżuteryjnych.
 Motyw gałązki róży jest bardzo powszechny wśród obecnie wyrabianych kamei, można czasem odnieść wrażenie, że jest on niemal jedynym dostępnym wzorem, bo wszędzie go pełno, oczywiście w wielu różnych wersjach kolorystycznych. Na Restyle dostępny był ten oraz drugi - fioletowa róża na czarnym tle. Wybrałam jednak czerń i czerwień, ponieważ kocham połączenie tych kolorów i kamea ta pasuje do wielu moich ubrań utrzymanych w tej kolorystyce.
 Druga kamea, która jest u mnie od dość niedawna - kremowy kocur w towarzystwie drobnych kwiatów na czarnym tle. Upolowałam tego kociaka na Allegro i muszę przyznać, że gdy tylko zobaczyłam aukcję stwierdziłam, że po prostu muszę go mieć. Jeszcze nigdy nigdzie nie widziałam takiego wzoru, kociego wzoru. A samych wzorów naogladałam się setki, bo odkąd zakupiłam pierwszą kameę zaszczepiłam sobie na stałe uwielbienie dla tego rodzaju biżuterii i prócz tego, że chciałam jeszcze choć jedną niepowtarzalną kupić to uwielbiałam również oglądać. Oglądać i podziwiać wiele różnych, różnistych wzorów wypatrując tego oryginanjego, który chciałabym najbardziej wcielić do zbiorów mojej biżuterii. Wśród wzorów przeważają kwiaty, róże, bukiety, również - oczywiście - sporo jest klasycznych kobiecych główek, a nawet czaszek i elfów. Ale kot? Kota na kamei jeszcze nie widziałam!
A ten, nie dość, że podobny jest do mojego kocura Burana (który w tej chwili dostojnie siedzi sobie na moim łóżku i zza moich pleców nadzoruje uważnie moją pracę nad blogiem) to jeszcze kojarzy mi się z moim ulubionym kotem z literatury - Kotem Dziwakiem z Alicji w Krainie Czarów. Tak jak Kot z Cheshire zdaje się powoli znikać w czarnym tle, pozostała widoczna już tylko głowa i przednie łapy w otoczeniu małych kwiatków i można odnieść wrażenie, że za chwilę cały kot zniknie z kamei. Nie ma co prawda tego słynnego, szerokiego uśmiechu, jednak może w tej chwili jest czymś po prostu zatroskany? Kto zrozumie kocią naturę...
 Niemniej kot z kamei dostał ode mnie przydomek "Kot z Cheshire" jeszcze w chwili, gdy licytacja nie była ukończona i już wtedy wiedziałam, że trafi właśnie do mnie. Od tamtej pory jest to moja pierwsza ulubiona kamea, kamea na szczęście. Tak jestem zdecydowaną wielbicielką kotów, ale nie wielbicielką, która na widok kota robi maślane oczy i zaczyna zwracać się do zwierzęcia naśladując świergolenie młodej matki rozmawiającej ze swym uroczym niemowlęciem. Nie. Ja jestem wielbicielką kotów, która podziwia ich niezależność, dostojność i tajemniczość. A Kot z kamei bez wątpienia na taki podziw zasługuje.
 Moja trzecia kamea to różowa róża na białym tle. Również zakupiłam ją na Allegro. Wzór ten jest dokładnie taki sam jak pierwsza prezentowana kamea, różni się jedynie kolorami. Ale jednocześnie jest bardzo oryginalny, bo nie widziałam jeszcze nigdy wcześniej tego wzoru utrzymanego jedynie w tak jasnych barwach. Zwykle twórcy kamei, zwłaszcza z tym motywem róży, lubią wybierać ciemne tło np. czarne i umieszczać na nim jasną różę. Lub, jak w przypadku mojej wcześniejszej róży, kwiat jest ciemny a tło jasne. Tutaj mamy białe tło i tylko nieco ciemniejszy kwiat, ciemniejszy tylko dlatego, że w kolorze. Ale kolor ten sam w sobie to chyba najjaśniejszy z możliwych odcieni różu, które można połączyć jeszcze z bielą by się nie zlały ze sobą. I dzięki temu kamea ta nabrała wyjątkowego charakteru, pasuje do jasnych stylizacji, takich gdzie dwie poprzednie by się niestety nie sprawdziły, jednak pasuje również do kolorów takich jak głęboka czerwień, pozwalając wtedy na połączenie jej z innymi jasnymi dodatkami.
 Bardzo mnie w niej urzekła ta nietypowa kolorystyka przy pospolitości wzoru i przygarnęłam ją, jako dopełnienie kolekcji. Dopełnienie, ponieważ patrząc na te trzy kamee widać wyraźnie, że zawierają się w nich trzy kolory - czarny, czerwony i biały, jednak na każdej z broszek występują w innej kombinacji. I ani jedna kombinacja się nie powtarza. Poczułam się teraz, pisząc te słowa, jakbym zamknęła w tym trójkącie z kamei cząstkę wszechświata, taką matematyczną doskonałość. Trzy kamee, trzy kolory i trzy niepowtarzalne połączenia... Chyba jestem dziś zbyt natchniona^^
 Moją czwartą kameą jest mała błyskotka, która dołączona była do widocznej na powyższym zdjęciu czerwonej sukienki z Bodyline. Kamea była fabrycznie przyczepiona do odpinanej kokardy, ale sama w sobie również jest broszką, można ją odpiąć od sukienki i nosić przy czym tylko ma się ochotę:) Wiele osób posiadających tą sukienkę z kameą twierdzi, że jest ona tandetna i szybko się psuje. Mnie póki co służy bardzo dobrze i jak na moje oko jest całkiem porządnie wykonana. Jedyne co może się w niej popsuć to agrafka, a właściwie może się ona nie tyle popsuć co odkleić od reszty. Ale sądzę, że kilka kropel kleju powinno załatwić sprawę. Moja póki co trzyma się nieźle i mam nadzieję, że długo jak jeszcze pozostanie:)
 Sama kamea jest mniejsza od pozostałych i wygląda bardziej jak pierścionek a nie broszka, ale dzięki temu jest bardziej dyskretna i podkreśla kreację w bardzo subtelny sposób. Jest to klasyczny wzór kobiecego popiersia zwróconego profilem. Kobieca główka na kolor biały, tło natomiast jest ciemno granatowe. Całość w imitowanej na złoto oprawie.
 Z tyłu oczywiście agrafka. Sama kamea, choć małych rozmiarów to jednak jest dość ciężka i trzeba ją dobrze wpiąć w materiał by ładnie się prezentowała.
 Jak już nawiasem wspomniałam o wiele bardziej lubię kamee w formie broszek niż w jakiejkolwiek innej. Jak jednak widać moje trzy duże kamee posiadają zarówno agrafki jak i małe oczka pozwalające na noszenie ich na łańcuszkach. Ja sporadycznie lubię w ten sposób zawieszać je na aksamitce, do bardziej wieczorowych kreacji.
 O moich kameach to już wszystko. Na razie nie planuję powiększać kolekcji, no chyba, że coś niezwykłego wpadnie mi w oko i akurat będę miała fundusze by to zauroczenie przemienić w bliższą znajomość;) Zobaczymy. Póki co jestem z mojej małej kolekcji bardzo zadowolona i korzystam z niej niemal tak często jak tylko się da. Jak już również pisałam, wierzę w pewną magiczną moc takich niepowtarzalnych talizmanów, które są jednocześnie bardzo stylowym dodatkiem.

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.