wtorek, 31 stycznia 2012

Jelonkowy kołnierzyk Bambi

Uroczy futrzany kołnierzyk przypominający umaszczenie jelonka Bambi - ciekaw dodatek, który wypuściło ostatnio do swych sklepów H&M. Ale nie dajcie się zwieść pozorom, bo w rzeczywistości to podstępny, pożerający serca jelonkowy potwór!D: Ale zacznijmy po kolei.
   Tak, stworzyła go firma H&M. Cóż z tego, że dodatek ten zaprojektowany został z myślą o dziale dziecięcym? Wiele lolit, nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim na całym świecie rzuciło się w te pędy do sklepów by upolować swojego jelonka. A wiecie, że z tej samej serii stworzone zostały też zimowe butki z motywem futerka Bambi?;D Niestety, w przeciwieństwie do kołnierzyka ich rozmiar nie jest już taki uniwersalny i wejdą jedynie na prawdziwą dziecięcą nogę. I całe szczęście, przynajmniej w tym przypadku żadne dziecko nie będzie płakać, że jakieś złe lolity wpadły na dział dziecięcy i wykupiły wszystkie jelonkowe bucikiXD
Tak, to prawda, byłam dość cyniczne nastawiona do tych kołnierzyków gdy na coraz to większej ilości zagranicznych blogów chwaliły się nimi wszystkie wielbicielki loliciej mody. Nie uważałam, że kołnierzyki te są brzydkie. Trudno odmówić im urody, są faktycznie bardzo urocze (gdy tak podziwia się je na zdjęciach). Jednak osobiście zaczęłam odbierać szaleństwo na jelonkowe futerko jako efekt domina - jedna bardziej znana lolita wypatrzyła je na dziale dziecięcym, kupiła, napisała o tym na blogu i nagle cały lolici świat rzucił się do sklepów, bo oto teraz kto nie ma kołnierzyka Bambi ten nie może zwać się prawdziwą lolitą. Nie masz kołnierzyka, nie jesteś tru. Ja, za każdym razem gdy widzę taką sytuację, odsuwam się najdalej jak tylko mogę. Nie lubię owczego pędu, zwłaszcza w pogoni za modą. Nie lubię psychicznej manipulacji pt. "nie masz tego to nie możesz się uważać za prawdziwą przedstawicielką danej mody". Tym bardziej nie lubię  gdy wszyscy dookoła noszą to samo... Przecież właśnie dlatego zainteresowałam się stylem gothic & lolita, by odróżnić się od innych ludzi dookoła. A jelonkowe kołnierzyki w tej chwili przestały być oryginalne.
Na metce można nawet napisać swoje imię;)
Z taką oto opinią na temat futerka Bambi wyrażałam na wielu blogach swoje zdanie, oczywiście jak zwykle uprzejmie, jak na lolitę przystało, pisząc głównie o moim subiektywnym wrażeniu, że kołnierzyk ten jest dość niepraktyczny, bo nie pasuje do większości kreacji. Przynajmniej do niczego w mojej szafie by nie pasował. I tak zadowolona, że nie dałam się ponieść z prądem modowej presji usprawiedliwiałam moje zaciekłe postanowienie, że kołnierzyka nie kupiłam i nie zakupię. Aż nadszedł dzień, gdy wreszcie mogłam przyjechać z ostoi moich studiów do domu, gdzie to moja droga mama oznajmiła mi, że wybrała się ostatnio do Galerii Łódzkiej i kupiła mi coś, co na pewno mi się spodoba, bo ja przecież lubię "takie dziwne, ale ładne ubrania" (w ten sposób moja mama postrzega lolicą modę). I przyniosła mi jelonkowy kołnierzyk...
 Możecie sobie wyobrazić moje rozbawienie - jelonek mnie dopadł!XD Poczułam się przez chwilę jak w taniej komedii lub niemej amerykańskiej kreskówce, gdzie 1/2 fabuły opiera się na tym, że główny bohater notorycznie ucieka przed kimś lub czymś, czego chce się pozbyć i gdy już wydaje mu się, że ucieczka się opłaciła ociera pot z czoła i odwraca się z westchnieniem ulgi, gdy nagle tuż za jego plecami znów ta sama prześladująca go postać! No cóż, mama nie chciała zrobić mi na złość, w końcu na co dzień obie jesteśmy w innych miastach i nie miała pojęcia, jakie jest moje podejście do jelonka i jego kołnierzyków. Poza tym kupując z myślą o mnie taki "dziwny dodatek" jak sama powiedziała, zdobyła się na bardzo miły gest. Bowiem ona, jak i reszta mojej kochanej rodzinki nie podchodzą do mojej fascynacji stylem lolicim zbyt poważnie, traktując to jako fanaberię i momentami marnowanie pieniędzy. W życiu bym nie pomyślała, że mogą zechcieć mi sprezentować coś w tym stylu, dlatego stwierdziłam, że koniecznie muszę docenić ten "gest pojednania i dobrej woli", skoro mama wykazuje wyraźne chęci by jednak przekonać się do mojego stylu ubierania się. Wzięłam więc kołnierzyk mówiąc, że jest śliczny (nie musiałam tutaj zresztą udawać) i że na pewno się przyda. W myślach tymczasem stwierdziłam, że najwyżej za kilka dni, gdy mama już o nim zapomni, sprzedam go na Allegro lub na forum. Jak mi powiedziała normalnie kosztował 29,99 zł, jednak ona trafiła akurat na przecenę i kupiła go za 12. Nie miałam zamiaru podwyższać tej ceny, w końcu zależało mi na pozbyciu się jelonka, a 12 zł to bardzo dobra propozycja w porównaniu do poprzedniej kwoty.
 I tak kołnierzyk powędrował na półkę, a ja poszłam spać z myślą, że na pewno uda mi się go sprzedaż w ciągu tego weekendu. Kolejnego dnia wyciągnęłam go na światło dzienne i zaczęłam oglądać zastanawiając się nad opisem do sprzedaży. Wtedy nagle złapałam się na tym, że zaczyna mi się on coraz bardziej podobać... Nie nie, przecież postanowiłam go sprzedać, postanowiłam go "nie posiadać", postanowiłam nie łapać się na urok Bambi jak wszyscy dookoła... Skończyło się na tym, że go przymierzyłam:p Tłumacząc sobie oczywiście, że to wyłacznie z ciekawości czy dodatek dla dziecka może dobrze leżeć na osobie, bądź co bądź, dorosłej (zawsze dziwnie mi się piszę o sobie jako o kimś dorosłym>< Mam zbyt wiele marzeń, zbyt wiele głupich i szalonych pomysłów, zbyt często uciekam do świata fantazji by nazwać się człowiekiem faktycznie dorosłym... I nie jest to "celowa infantylizacja" na potrzeby bycia lolitą. Nie jestem infantylna, tylko nadal bardzo młoda). Kołnierzyk ma nieco ponad 40 cm, gdyby ubrało go dziecko bardzo ładnie okrywałby jego ramiona niczym pelerynka. Jednak okazało się, że na nieco większej osobie również ładnie się prezentuje. Nie okrywa co prawda całych ramion, ale otula szyję i część dekoltu, wyglądając tym samym jak mocno owinięty szalik. I jest naprawdę milusi... I ciepły! Zapinany na pojedynczy zatrzask naprawdę dobrze okrywa szyję i może być noszony tak na szalik jak i bez niego w nieco cieplejsze zimowe lub jesienne dni.
 Kołnierzyk ma lekko pikowaną, jasnoróżową podszewkę i ogólnie (jelonek:q) został bardzo ładnie wykończony. Futerko jest oczywiście sztuczne, ale ma bardzo naturalny kolor i całe jego nakrapianie zawiązujące do umaszczenia sarny lub młodego jelonka wygląda naprawdę realistycznie. Na jednym końcu przyszyta jest mała kokardka, do której przymocowane są dwa pomponiki uszyte z tego samego futerka co sam kołnierz. Po zapięciu kołnierzyka kokardka ląduje nam pod szyją i nadaje zarówno kołnierzykowi jak i całemu naszemu wyjściowemu strojowi bardzo sympatyczny charakter... Tak, przymierzenie kołnierzyka to był punkt krytyczny, w którym naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno chcę się go pozbyć... Czy może jednak pozwolę sobie na posiadanie takiego jednego, małego jelonka wbrew całej mojej rozbudowanej wcześniej, antykołnierzykowej filozofii. Skończyło się na tym, że Bambi prześladował mnie do końca weekendu. Wyszłam w nim nawet na nocny spacer. Nie, nie dlatego by nikt mnie w nim nie zobaczył:q Lubię spacery, tak dzienne jak i nocne (nocne przede wszystkim) i chciałam zobaczyć, jak się sprawdzi "w terenie", ostatnio są w końcu mrozy. A jelonek sprawdził się bardzo fajnie, oczywiście założony na szalik, ale bardzo sprytnie go ukrywając i wspomagając jednocześnie ocieplanie szyi. Dziś wrócił ze mną do akademika. Mimo tego nadal zastanawiałam się, czy go sprzedać czy zatrzymać... Sprzedać! Być wierną swoim postanowieniom! Ale... przecież on jest taki uroczy:< I tak błagalnie na mnie patrzy...;^; Ratunku! Jelonek Bambi w formie futrzanego kołnierzyka stosuje na mnie mobbing i przemoc psychiczną!XD Oliwy do ognia dodał fakt, że bardzo spodobał się w akademiku, co dodatkowo zaczęło wzmagać moje wątpliwości. I gdy nagle jedna z koleżanek (zupełnie nie interesująca się stylem lolita) spytała, czy nie chciałabym go może odsprzedać powiedziałam jakby odruchowo "oj nie, on nie jest na sprzedaż" zastanawiając się jednocześnie, czemu nie korzystam z okazji by pobyć się tego intruza, który przyczepił się do mojej szyi?! Niestety moje wewnętrzne ja, nastawione antykołnierzykowo, nie otrzymało odpowiedzi, bo zewnętrzne Ego już całkiem wpadło w sidła jelonkowego potwora zjadającego serca małych i dużych dziewczynek. Najwyraźniej Bambi musi być jakimś dalekim kuzynem kucyków Pony...
 Cóż, koniec końców jelonek zostanie ze mną... Tak, ostatecznie się złamałam^^' Karcę się w duchu strasznie z tego powodu:q I wszystko przez moją mamę^^ Ale niech na moje usprawiedliwienie przemówi stara jak świat (i jak disnejowska wersja Bambi) sentencja, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Kto wie, może jutro odkryję w mojej szafie zestaw, najpierw jeden, później drugi, do których kołnierzyk ten będzie jak znalazł, które wręcz byłyby niepełne bez niego. O oryginalność też już się nie boję, podobno kołnierzyków właśnie zabrakło. Za jakiś czas znudzą się one większości osób, które kupił je pod wpływem modowej presji i wtedy będzie można nosić jelonka bez obaw.
Być może tak właśnie miało być, że pomimo mojego cynicznego nastawienia ten kołnierzyk miał to mnie trafić i podstępem nawrócić moje nieczułe serce na urok małego Bambi i jego błagalnego wzroku, któremu nie sposób się oprzeć:q I być może będzie mnie można już niedługo zobaczyć na ulicy dumnie maszerującą z jelonkiem pod szyją. Najwyraźniej małego Bambi nie można zbyt szybko oceniać na odległość, póki samemu się go nie pozna, bo można za chwilę paść plackiem na leśną polankę, rażonym jego urokiem;)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Trzy kolory - kamea

 Dziś opowiem wam trochę o moim ulubionym dodatku, jakim są kamee. Tak na marginesie, zawsze nie jestem do końca pewna jak powinno odmieniać się ten wyraz^^' W końcu, jak wiadomo, słowo kamea przyjęło się w naszym pięknym języku (jak i bardzo wiele innych modowych ciekawostek) z języka francuskiego <fr. camee>, choć niektóre źródła podają, że korzenie zapuściło ono już w języku arabskim jako słowo "kamma" oznaczające garb, wypukłość. I dużo w tej genezie racji, bo oryginalnie kamea oznaczała "drogi kamień z wypukło wyrzeźbionym rysunkiem, zwykle jaśniejszym od tła i przestawiającym głowę kobiecą, oprawiony jako brosza lub zdobiący naszyjnik, pierścień " (źródło: Słownik Wyrazów Obcych PWN wydany w 1980 roku, od lat stojący w moim pokoju. Ha, mam was, pewnie spodziewaliście się wikipedii;q). I zdobiła ona nie tylko suknie bogatych Francuzek, ale już znacznie wcześniej stroje zamożnych rzymskich obywateli.
Obecnie kamea, prócz swojej nadal świetlanej wersji z drogocennego kruszcu, przyjęła znacznie bardziej pospolitą twarz i wyrabiana jest wręcz masowo za pomocą wzorników i z pewnego rodzaju tworzywa, które po zastygnięciu staje się twarde i łączy na stałe dwa kolory użyte do wyrobu dodatku. I bardzo dobrze! Dzięki temu takie młode i niepozorne, acz kochające stylowe przedmioty studentki jak ja mogą sobie pozwolić na udekorowanie stroju piękną kameą:) 
 Nie posiadam zbyt wielu kamei, w tej chwili zaledwie cztery, ale są one dobrane kolorystycznie w tej sposób, że każda z nich pasuje do wielu kreacji, które mogę skomponować przy pomocy zawartości mojej szafy i tym samym stają się tak dla mnie uniwersalne, że więcej już mi chyba nie potrzeba. Te trzy przedstawione powyżej są do siebie bardzo podobne - wszystkie w formie broszek (przyznam, że preferuję kameę w formie broszki) wykonane z tworzywa, w metalowej oprawie imitującej stare srebro. Wszystkie trzy zakupiłam przez internet, wyglądają na pospolite, ale dla mnie są naprawdę wyjątkowe, a w połączeniu z konkretnymi ubraniami - magiczne. Przyjrzyjmy się im bliżej.
 Czarna róża na czewrwonym tle - jeden z moich pierwszych zakupów przez internet i jednocześnie pierwsza kupiona kamea. Zamówiłam ją przez dobrze znany wielbicielkom stylów alternatywnych sklep Restyle. Od razu po otworzeniu paczuszki z przybyłą do mnie kameą wypadek - oczko od razy odkleiło się od oprawy i wylądowało na dywanie... Niezbyt dobre pierwsze wrażenie. Jednak wystarczyło kilka kropel kleju zaaplikowanego z czułością i kamea odżyła. I odwdzięczyła się naprawdę pięknie, stając się na długo jednym z moich ulubionych dodatków biżuteryjnych.
 Motyw gałązki róży jest bardzo powszechny wśród obecnie wyrabianych kamei, można czasem odnieść wrażenie, że jest on niemal jedynym dostępnym wzorem, bo wszędzie go pełno, oczywiście w wielu różnych wersjach kolorystycznych. Na Restyle dostępny był ten oraz drugi - fioletowa róża na czarnym tle. Wybrałam jednak czerń i czerwień, ponieważ kocham połączenie tych kolorów i kamea ta pasuje do wielu moich ubrań utrzymanych w tej kolorystyce.
 Druga kamea, która jest u mnie od dość niedawna - kremowy kocur w towarzystwie drobnych kwiatów na czarnym tle. Upolowałam tego kociaka na Allegro i muszę przyznać, że gdy tylko zobaczyłam aukcję stwierdziłam, że po prostu muszę go mieć. Jeszcze nigdy nigdzie nie widziałam takiego wzoru, kociego wzoru. A samych wzorów naogladałam się setki, bo odkąd zakupiłam pierwszą kameę zaszczepiłam sobie na stałe uwielbienie dla tego rodzaju biżuterii i prócz tego, że chciałam jeszcze choć jedną niepowtarzalną kupić to uwielbiałam również oglądać. Oglądać i podziwiać wiele różnych, różnistych wzorów wypatrując tego oryginanjego, który chciałabym najbardziej wcielić do zbiorów mojej biżuterii. Wśród wzorów przeważają kwiaty, róże, bukiety, również - oczywiście - sporo jest klasycznych kobiecych główek, a nawet czaszek i elfów. Ale kot? Kota na kamei jeszcze nie widziałam!
A ten, nie dość, że podobny jest do mojego kocura Burana (który w tej chwili dostojnie siedzi sobie na moim łóżku i zza moich pleców nadzoruje uważnie moją pracę nad blogiem) to jeszcze kojarzy mi się z moim ulubionym kotem z literatury - Kotem Dziwakiem z Alicji w Krainie Czarów. Tak jak Kot z Cheshire zdaje się powoli znikać w czarnym tle, pozostała widoczna już tylko głowa i przednie łapy w otoczeniu małych kwiatków i można odnieść wrażenie, że za chwilę cały kot zniknie z kamei. Nie ma co prawda tego słynnego, szerokiego uśmiechu, jednak może w tej chwili jest czymś po prostu zatroskany? Kto zrozumie kocią naturę...
 Niemniej kot z kamei dostał ode mnie przydomek "Kot z Cheshire" jeszcze w chwili, gdy licytacja nie była ukończona i już wtedy wiedziałam, że trafi właśnie do mnie. Od tamtej pory jest to moja pierwsza ulubiona kamea, kamea na szczęście. Tak jestem zdecydowaną wielbicielką kotów, ale nie wielbicielką, która na widok kota robi maślane oczy i zaczyna zwracać się do zwierzęcia naśladując świergolenie młodej matki rozmawiającej ze swym uroczym niemowlęciem. Nie. Ja jestem wielbicielką kotów, która podziwia ich niezależność, dostojność i tajemniczość. A Kot z kamei bez wątpienia na taki podziw zasługuje.
 Moja trzecia kamea to różowa róża na białym tle. Również zakupiłam ją na Allegro. Wzór ten jest dokładnie taki sam jak pierwsza prezentowana kamea, różni się jedynie kolorami. Ale jednocześnie jest bardzo oryginalny, bo nie widziałam jeszcze nigdy wcześniej tego wzoru utrzymanego jedynie w tak jasnych barwach. Zwykle twórcy kamei, zwłaszcza z tym motywem róży, lubią wybierać ciemne tło np. czarne i umieszczać na nim jasną różę. Lub, jak w przypadku mojej wcześniejszej róży, kwiat jest ciemny a tło jasne. Tutaj mamy białe tło i tylko nieco ciemniejszy kwiat, ciemniejszy tylko dlatego, że w kolorze. Ale kolor ten sam w sobie to chyba najjaśniejszy z możliwych odcieni różu, które można połączyć jeszcze z bielą by się nie zlały ze sobą. I dzięki temu kamea ta nabrała wyjątkowego charakteru, pasuje do jasnych stylizacji, takich gdzie dwie poprzednie by się niestety nie sprawdziły, jednak pasuje również do kolorów takich jak głęboka czerwień, pozwalając wtedy na połączenie jej z innymi jasnymi dodatkami.
 Bardzo mnie w niej urzekła ta nietypowa kolorystyka przy pospolitości wzoru i przygarnęłam ją, jako dopełnienie kolekcji. Dopełnienie, ponieważ patrząc na te trzy kamee widać wyraźnie, że zawierają się w nich trzy kolory - czarny, czerwony i biały, jednak na każdej z broszek występują w innej kombinacji. I ani jedna kombinacja się nie powtarza. Poczułam się teraz, pisząc te słowa, jakbym zamknęła w tym trójkącie z kamei cząstkę wszechświata, taką matematyczną doskonałość. Trzy kamee, trzy kolory i trzy niepowtarzalne połączenia... Chyba jestem dziś zbyt natchniona^^
 Moją czwartą kameą jest mała błyskotka, która dołączona była do widocznej na powyższym zdjęciu czerwonej sukienki z Bodyline. Kamea była fabrycznie przyczepiona do odpinanej kokardy, ale sama w sobie również jest broszką, można ją odpiąć od sukienki i nosić przy czym tylko ma się ochotę:) Wiele osób posiadających tą sukienkę z kameą twierdzi, że jest ona tandetna i szybko się psuje. Mnie póki co służy bardzo dobrze i jak na moje oko jest całkiem porządnie wykonana. Jedyne co może się w niej popsuć to agrafka, a właściwie może się ona nie tyle popsuć co odkleić od reszty. Ale sądzę, że kilka kropel kleju powinno załatwić sprawę. Moja póki co trzyma się nieźle i mam nadzieję, że długo jak jeszcze pozostanie:)
 Sama kamea jest mniejsza od pozostałych i wygląda bardziej jak pierścionek a nie broszka, ale dzięki temu jest bardziej dyskretna i podkreśla kreację w bardzo subtelny sposób. Jest to klasyczny wzór kobiecego popiersia zwróconego profilem. Kobieca główka na kolor biały, tło natomiast jest ciemno granatowe. Całość w imitowanej na złoto oprawie.
 Z tyłu oczywiście agrafka. Sama kamea, choć małych rozmiarów to jednak jest dość ciężka i trzeba ją dobrze wpiąć w materiał by ładnie się prezentowała.
 Jak już nawiasem wspomniałam o wiele bardziej lubię kamee w formie broszek niż w jakiejkolwiek innej. Jak jednak widać moje trzy duże kamee posiadają zarówno agrafki jak i małe oczka pozwalające na noszenie ich na łańcuszkach. Ja sporadycznie lubię w ten sposób zawieszać je na aksamitce, do bardziej wieczorowych kreacji.
 O moich kameach to już wszystko. Na razie nie planuję powiększać kolekcji, no chyba, że coś niezwykłego wpadnie mi w oko i akurat będę miała fundusze by to zauroczenie przemienić w bliższą znajomość;) Zobaczymy. Póki co jestem z mojej małej kolekcji bardzo zadowolona i korzystam z niej niemal tak często jak tylko się da. Jak już również pisałam, wierzę w pewną magiczną moc takich niepowtarzalnych talizmanów, które są jednocześnie bardzo stylowym dodatkiem.

sobota, 28 stycznia 2012

Mad Alice nails

Poprzedni wymyślony i wykonany przeze mnie wzór ---> ***Lolita Piano nails*** :3 Spodobało mi się malowanie wzorów na paznokciach, dziś prezentuje kolejny, póki co mój ulubiony;) Z wykorzystaniem wzorów karcianych, które są jednym z moich ulubionych motywów♥
Paznokcie pomalowane zostały przeze mnie bez użycia żadnych szablonów czy czyjejkolwiek pomocy. Wprawa zdobyta przy wieloletniej przygodzie z rysowaniem przydała się;q Karcianych symboli jest jedynie czwórka, a paznokci przy każdej dłoni rzecz jasna po pięć, dlatego postanowiłam, że będę malować wzory na paznokciach po kolei tak, jakby obie dłonie leżały obok siebie, uwzględniając łącznie dziesięć palców, nie każdą dłoń oddzielnie. Dzięki temu fakt, że pewne wzory musiały się powtórzyć nie jest aż tak rażący;p I tak zaczęłam od serca na lewym kciuku (w końcu mówi się, że serce leży po lewo, choć nie jest to do końca prawda;q), kolejny był czarny pik zgodnie z założeniem, by kolory układały się na przemiennie, dalej karo i trefl, a na małym palcu znów serce, jednak w wersji miniarutowej. Kolejna dłoń rozpoczęła się więc od miniaturowego pika, zgodnie z ustaloną kolejnością, po piku karo, dalej trefl, serce i znów pik, powiększony. I tak oto wzór rozłożył się na paznokciach równomiernie, a powtarzalność wzorów nie wynika już z przymusu tylko z dokładnie przemyślanej koncepcji^^
Oto narzędzia zbrodni użyte przy malowaniu:) Trzy kolory lakierów do paznokci: biały jako tło oraz czarny i czerwony do samych symboli. Oba białe lakiery kupiłam już jakiś czas temu w jednej z łódzkich drogerii, czarny w zwykłym kiosku;) Czerwony, a właściwie w "kolorze wina", był zamówiony z Avonu, również jakiś czas temu. Ogólnie rzecz biorąc nie musiałam ani jednego kupić specjalnie do tego pomysłu, używałam tych, które miałam już w domu i to również jest fajne w takich przedsięwzięciach - używamy to co mamy pod ręką;) Poza lakierami oczywiście zmywacz, na wypadek gdyby coś nie wyszło, a do zmywacza płatki oraz patyczki kosmetyczne - w zależności z jakim problemem przy malowaniu miałabym do czynienia. Na koniec stary pędzelek do farb plakatowych, ten sam, który używałam już przy poprzednim wzorze pianina. Został on przeze mnie specjalnie przycięty nożyczkami do włosów by końcówka była dodatkowo cieńsza i bardziej precyzyjna przy malowaniu.
O samym sposobie malowania nie ma powodu się rozpisywać. Najpierw oczywiście nałożyłam białe tło, jedną, a po odczekaniu odpowiedniej chwili drugą warstwę. Później było już tylko precyzyjne rysowanie symboli. Używałam do tego zarówno pędzelków od samych lakierów jak i pędzelka do farb. Bez szablonów czy innych tego typu pomocy. Jest to dość czasochłonne przedsięwzięcie, dlatego nie polecam zostawiać takiego malowania na ostatnią chwilę przed wyjściem;q Mnie malowanie obu dłoni zajęło mniej więcej półtorej godziny. Efekt jest jednak świetny, jestem bardzo zadowolona! Wzór prezentuje się bardzo efektownie i od tej chwili staje się moim ulubionym♥
 Odkąd spodobało mi się wymyślanie i malowanie tego typu wzorów przyszło mi do głowy bardzo wiele pomysłów. I będę je wszystkie tu prezentować;) Tako więc "stay tuned"!

piątek, 27 stycznia 2012

T.U.K. ribbons & skulls

Nareszcie przyszły! Nowe butki na dniach zasiliły moją szafę! To oryginalne T.U.K.i z kokardkami i czaszkami, czarno-czerwona wersja kolorystyczna. Są boskie, do zjedzenia wręcz! Zakochałam się w nich♥ Nie tylko są piękne i oryginalne, ale przede wszystkim cudnie wyglądają na nogach:3 Pasują też do wielu moich pończoch, zwłaszcza do wzoru pajęczyny. Kokardki, czaszki i pajęczyna to jest to!>D
Tak offtopowo muszę stwierdzić, że sesja wyszczupla... Moje nogi wyglądają ostatnio jak dwa patyki 0.o A zapewniam was, że nie oszczędzałam na jedzeniu by zdobyć te butyXD Poza tym ja nie umiałabym oszczędzać na jedzeniu na rzecz jakiegoś kaprysu><' W tym przypadku na szczęście nie musiałam nawet rozważać takiej opcji^^
Wracając do butów, podobały mi się już od dawna, odkąd zobaczyłam je na stronie producenta... Są trzy wersje kolorystyczne tego modelu: czarno-czerwona, cała czarna oraz czarna w fioletowe kropki. Cóż, mnie od samego początku urzekła ta wersja, ale perspektywa zamawiania z zagranicy butów za 60 $ (ok. 193 zł), nie zapominając o kosztach przesyłki, średnio mnie pociągała... Długo więc pozostawały mi jedynie marzenia o nich...
Aż tu nagle, oczywiście przypadkiem jak to zwykle ze mną bywa, zobaczyłam je na serwisie szafa.pl! W dodatku w moim rozmiarze. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś chce się ich pozbyć, ale na długie niedowierzanie nie było czasu, bo mógł mnie ubiec ktoś inny, a gdyby tak się stało wyrzucałabym to sobie do końca swoich dni. Jedyna okazja, dzięki której było mnie stać na te buty drugi raz by się nie powtórzyła. I tak, po krótkich pertraktacjach, transakcja została zawarta^^
Po transakcyjnej euforii nastąpiła kilkudniowa (właściwie niemal dwu tygodniowa) stagnacja, bo musiałam na owe buty dość długo czekać... Aż w pewnym momencie zaczęłam się poważnie martwić, czy faktycznie kiedyś do mnie trafią i czy nie ucieszyłam się przedwcześnie. Ale na szczęście wczoraj mogłam je wreszcie odebrać z poczty.
Jak można się domyślać (skoro zdobyłam je przez Szafę) butki są używane. Są jednak w bardzo dobrym stanie, niemal jak nowe! Na podeszwie widać jedynie niewielkie ślady użytkowania i było też trochę otarć na wewnętrznej krawędzi obu butów, ale zdążyłam już zamaskować te niedoskonałości  czarnym lakierem do paznokci;)
To co mnie najbardziej boli w fakcie, że buty są używane (o ile można powiedzieć, że fakt ten jest bolesny:q) to brak dwóch małych czaszek na kokardkach, które znajdują się z tyłu buta:< Niestety sprzedająca nie poinformowała mnie o tym fakcie i choć nie jest to przecież nic strasznego, bo nie wpływa na komfort noszenia butów a jeśli ktoś nie wie, że oryginalnie powinny być na tych kokardkach czaszki to nawet nie zwróci na to uwagi, nawet o tym nie pomyśli... Ale jednak lubię być dokładnie informowana o takich rzeczach przed dokonaniem decyzji, nawet o najdrobniejszych detalach. Oczywiście gdybym wiedziała o braku czaszek nie zrezygnowałabym z nich! Chodzi mi jedynie o informację, która pozwala uniknąć tech chwilowego rozczarowania gdy oglądamy dany przedmiot i nagle stwierdzamy "ojej, tu czegoś brakuje". Nie ma to większego znaczenia, był to jakby nie patrzeć również element, który wpłynął na niewielki koszt jaki poniosłam by mieć te buty. Ale chyba każdy się ze mną zgodzi, że dobrze być poinformowanym o wszystkich wadach i zaletach gdy dokonuje się transakcji na odległość.
Dając już spokój tym dwóm czaszkom, reszta ozdób jest jak najbardziej na miejscu i prezentuje się świetnie^^ Paski i klamerki nadal działają , a wewnątrz nadal widać bardzo wyraźne charakterystyczny dla T.U.K.ów nadruk kocich łapek oraz samego T.U.K.owego kota z serduszkiem i nazwą firmy;)
T.U.K.owy kot paczy!;p
Kokardki z większymi czaszkami są strasznie urzekające>D
Jak również mała loża szyderców przy paskach;)
Tu powinna być jeszcze para małych czaszek. Jeśli nie da mi to spokoju do może uda mi się kupić jakieś małe wkręty w kształcie czaszek, które sama do tych kokardek przykleję:q Chociaż bez nich też nie wyglądają źle, jak już mówiłam jeśli ktoś nie wie, że powinny być tu czaszki to nawet się tego nie domyśli, więc na razie nie jest źle.
 Zresztą co ja mówię "nie jest źle"?! Jest fantastycznie! Udało mi się zdobyć wymarzone T.U.K.i w niemal perfekcyjnym stanie za półdarmo8D Są cudne♥ Wygodne, stabilne, piękne, genialnie wyglądają na nogach;) I pasują do tak wielu rzeczy z mojej szafy, że na pewno będę je często zakładać:D Uwielbiam połączenia czerni i czerwieni, butów w takiej kolorystyce jeszcze nie miałam i teraz wreszcie stylizacje w tych kolorach będą pełne^^ Jestem strasznie zadowolona, w takich butach z łatwością przejdę przez każdą sesję;)