niedziela, 25 grudnia 2011

Bodyline gothic lolita roses boots SHOES225

Podobno na Gwiazdkę warto a nawet trzeba dostać coś "do ubrania" i później koniecznie pojawić się w tym podarunku w Nowy Rok, ma to zapewnić szczęście i pomyślność. Ja bardzo chętnie ubierać będę nowe kozaki z różyczkami od Bodyline, które znalazłam pod choinką:)
Wiedziałam, jaki będzie mój prezent. Ta cudowna niewiedza dotycząca prezentów i niepewność do ostatniej chwili uleciała nieodwracalnie wraz ze wczesnym dzieciństwem. Czasem do tego tęsknię... Jednak nie mogło być inaczej, musiałam wiedzieć co dostanę skoro konieczna była moja osobista pomoc przy dokonywaniu zamówienia z Bodyline, którego nikt z mojej rodziny nie podjąłby się samodzielnie:q Jednak przy zamówieniach zza granicy, wzłaszcza tak odległej nigdy nic nie wiadomo. Ja przy wcześniejszym moim zamówieniu z BL napotkałam takie komplikacje, że obiecałam sobie już dać spokój i nigdy więcej nie zamawiać nic z drugiego końca świata. Minęło odtąd naprawdę sporo czasu i wytrwałabym w moim postanowieniu, gdyby nie to, że owe różane kozaki były już jedyną i ostatnią rzeczą, jaka podobała mi się na stronie producenta,. Kusiły mnie od dawna... I gdy dostałam od rodziców propozycję, czy nie chciałabym w ramach prezentu pod choinkę czegoś "z tych japońskich stron z ubraniami" doskonalę wiedziałam na co się zdecyduję.
Nie obyło się bez niepokoju, ale na szczęście tym razem wszystko poszło wyjątkowo sprawnie, przesyłka doszła dosłownie w sześć dni od daty złożenia zamówienia (i oczywiście wpłaty) oraz szczęśliwie uniknęła cła. Mimo wiedzy na temat prezentu postanowiono utrzymać resztki pozorów i nie mogłam zobaczyć nawet samej paczki na oczy wcześniej niż pod choinką. Sprawę ułatwił fakt, że paczka dotarła akurat gdy ja byłam jeszcze daleko od domu i wszystko mogło zostać przygotowane bez mojego dalszego udziału.
Aż szkoda mi było rozrywać taki ładny i starannie zapakowany papier prezntowy (lubię motyw ostrokrzewu:3). Ale tuż pod nim było to pięnke, charakterystyczne ciemnobordowe pudełko. Po oderwaniu folii z formularzami dotyczącymi przesyłki ukazał się również złoty napis Bodyline. W pudełku natomiast - cudo! Paraz zgrabnych, czarnych kozaków, każdy z trzema uroczymi różyczkami. Obuwie założone na Wigilię od razu poszło w odstawkę.
Po pierwszej przymiarce mogę jednoznacznie stwierdzić, że są nie tylko przepiękne, ale i cudownie wygodne. Raz zasznurowane można spokojnie zdejmować i zakładać za pomocą suwaka bez żadnych przeszkód. Jedyne co zauważyłam i nad czym zastanawiałam się już od jakiegoś czasu to właściwy dobór rozmiaru. Do tej pory zamawiałam z BL buty o rozmiarze 250 (czyli długość wkładki 25,0 cm), jednak miałam wrażenie, że mogłabym spokojnie wybierać 245. W przypadku kozaków wolałam jednak pozostać przy 250, bo teoretycznie buty "zimowo-jesienne" powinny być nieco większe by założyć je na grubsze rajstopy czy skarpetki. Chwilowo myślałam wręcz o 255 lub nawet 260, ale na moje szczęście oba te rozmiary w chwili zamówienia były niedostępne, więc nie miałam wyboru i wzięłam 250. I dobrze, bo gdybym wzięła jeszcze większy rozmiar utopiłabym się w nich! Rozmiar 250 i tak jest odrobinę za luźny, zwłaszcza przy kostce i skóra trochę się w tym miejscu marszczy... Nie jest to wielki problem, ale trochę się boję, że na dłuższą metę mogą powstawać w tym miejscu przetarcia... Cóż, jeśli tylko będą jeszcze dostępne gdy ta para już mi się zużyje (choć mam nadzieję, że nie nastąpi to zbyt prędko) to na pewno wezmę 245. Dobrze, że przy łydce są dwa paski zapinane na rzepy, dzięki czemu but nie odstaje od nogi.
Cóż więcej o samych butach? Na stronie BL opisane są niezwykle wymyślną nazwą "shoes225", kosztują 49 euro (tak, zawsze zamawiam w euro, nie zdarzyło się chyba jeszcze by inna waluta miała lepszy kurs w przeliczeniu na nasze rodzime złotówki). Wykonane są - jak sądzę - z lekko połyskliwej skóry ekologicznej, różyczki natomiast wyonano z filcu lub czegoś, co bardzo ten materiał przypomina. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że i różyczki będą ze skóry i w pierwszym momencie oglądania butów poczułam lekki zawód, ale różnica w materiale nie jest aż tak widoczna gdy kwiaty przypiete są do butów, całość prezentuję się ładnie, więc nie ma co narzekać. Obcas jest niewielki, ma 5 cm, a wysokość całego buta poczynając od obcasa to 37 cm. Występują w czterech kolorach: czarnym, brązowym, białym i czerwonym. Mnie osobiście w pierwszej kolejności podobały się...czerwone (tak tak, te czerwone różyczki). Jednak niestety nie miałabym do czego nosić butów w takim kolorze. A ponieważ mam fioletowo-czarny płaszcz, również z BL, a czarne buty już same w sobie pasują co więszkości kreacji postanowiłam postawić właśnie na uniwersalną i nieprzemijającą czerń. Niemądrym posunięciem byłoby zamawiać takie buty i nie móc często z nich korzystać ze względu na nierozważnie wybrany kolor. Czarne różyczki okazały się równie piękne, a dzięki temu, że każda z sześciu sztuk jest odpinana mogą stanowić również piękną ozdobę we włosach.
Sądzę, że czarne rózyczki ładnie pasują do mojego nowego koloru włosów. Już widzę, że bardzo często będę używać ich właśnie w taki sposób^^ W szczególności tych dwóch kwiatów, które przyczepione są przy noskach butów. Wobec nic mam największe obawy, że mogłby się zgubić podczas chodzenia na zewnątrz. Pozostałe cztery przy paskach na górze są już znaczne solidniej przyczepione. I choć nadal można je zdejmować i przypinac z powrotem to jednak nie chcę pozostawiać butów całkowicie bez różyczek, dlatego owe cztery pozostaną raczej na swoim miejscu.

A teraz, już bez gadania, galeria kilku zdjęć, które o wiele lepiej opiszą wygląd i jakość butów niż jakiekolwiek słowa. Ja mam tylko nadzieję, że będą mi długo służyć i wzbogacą nie jedną kreację:)

sobota, 17 grudnia 2011

Lolita piano nails

Znalazłam ostatnio nowe hobby, mniej czasochłonne niż szycie i bardzo powiązane z rysowaniem, które wprost uwielbiam. Hobby tym jest…malowanie paznokci. Ale nie takie całkiem zwyczajne, bo za zwyczajnym nakładaniem lakieru szczerze mówiąc nie przepadam i robię to dość rzadko.  Zachciałam jednak spróbować czy uda mi się własnoręcznie nanieść na paznokcie pewne wzory, których kilka ostatnio wymyśliłam, wzory niekonwencjonalne, raczej nie spotykane na paznokciach, ale jakże pasujące do alternatywnych stylów ubierania się. Dziś pokażę pierwszy z tych wzorów, jeden z moich ulubionych – paznokcie z motywem klawiszy pianina.
W dużej mierze zainspirowała mnie moja spódniczka od Bodyline z tym właśnie motywem (planuję również zrobić wzór z nutkami zainspirowany tą spódnicą;)). Okazuje się, że drobne biało-czarne klawisze świetnie prezentują się na paznokciach, szczególnie gdy obie dłonie leżą tuż obok siebie niczym pełna klawiatura czekająca na wirtuoza.

Czego potrzeba do zrobienia takich paznokci – rzecz jasna lakieru w dwóch kolorach, białego i czarnego. Dodatkowo przyda się zmywacz i płatki kosmetyczne (sprawdzają się lepiej niż wata bo podczas zmywania lakieru nie zostawiają na paznokciach białych włókien). Zaczynamy standardowo czyli nałożeniem pierwszej warstwy białej emalii na każdy z paznokci. Czekamy aż warstwa ta wyschnie i – jeśli jest taka potrzeba – nakładamy drugą by lakier był jednolity i nieprzezroczysty. Gdy obie warstwy są już utwardzone i nie stwierdzimy na nich żadnych nierówności, zarysowań czy innych rzeczy wartych poprawienia możemy przystąpić do nanoszenia symbolicznych klawiszy czarnym lakierem.
Na zdjęciu powyżej pokazany jest pewien trik, który powinien ułatwić malowanie pionowych pasków. Otóż bierzemy brzeg kartki i przykładając go do paznokcia traktujemy jak linijkę, po której wykonywać będziemy pociągnięcia pędzelkiem do lakieru w taki sposób, by większa część jego powierzchni dotykała kartki a pozostała cienka krawędź miała styczność z paznokciem. Następnie odrywamy ostrożnie kartkę od paznokcia i w ten sposób powstał nam zarys pierwszego klawisza. Ja, ze względu na moją sporą już wprawę w rysowaniu i malowaniu (hobby najbardziej rozwinięte ze wszystkich), używałam w tej metodzie cienkiego pędzelka od farb plakatowych, który dodatkowo przycięłam na czubku by włosie utworzyło naprawdę cienki i ostry szpic.

Analogicznie postępujemy z kolejnymi liniami oddzielającymi klawisze od siebie, a gdy już wszystkie znajdą się na paznokciu w podobny sposób malujemy drugi element klawiatury czyli małe czarne klawisze znajdujące się zawsze w połowie miedzy dwoma białymi. W tym celu czekamy aż czarne linie wyschnął, przykładamy znów kartkę do powierzchni paznokcia, ale tym razem w niewielkim odstępie od cienkiej czarnej linii i wyznaczamy sobie w ten sposób obszar tuż na jej środku, który zaczynamy powoli pogrubiać odsuwając kartkę stopniowo coraz dalej od owej linii. Czarny klawisz gotowy. Dokładnie tak samo należy postąpić zarówno na prawej jak i lewej dłoni.
Trzeba zwrócić uwagę na to, że nie wszystkie paznokcie są malowane w dokładnie taki sam sposób. Przyjrzyjcie się zdjęciom: na kciuku i palcach wskazującym oraz środkowym narysowane są po trzy cienkie czarne linie i na każdej z nich naniesiony został czarny klawisz (co daje nam cztery białe klawisze i miedzy nimi trzy czarne), natomiast na palcu serdecznym i małym są tylko dwie cienkie linie (oddzielające trzy białe klawisze) i dwa klawisze czarne. Tak samo na palcach obu dłoni. Spowodowane było to wyłącznie powierzchnią moich paznokci, trzy pierwsze były na tyle szerokie, że bez trudu mogłam namalować na nich po trzy linie, dwa ostatnie są już o wiele mniejsze i by wzór był przejrzysty umieściłam na nich po dwie linie.
Co do samego malowania, pisałam, że zamiast pędzla od lakieru używałam pędzelka do farb, było to dla mnie dużym ułatwieniem jeśli chodzi o precyzję i pozwoliło na lewej dłoni nakreślić klawisze całkowicie odręcznie, bez użycia kartki jako szablonu. Kartka przydała się natomiast przy malowaniu prawej ręki lewą (jestem praworęczna;p), na której klawisze bez takiej pomocy mogły wyjść nieco koślawo:p Ale na szczęście całość udała się od razu, nie potrzebna była interwencja stojącego w pogotowiu zmywacza;) Mnie osobiście efekt końcowy bardzo zadowala.
Jak już wspominałam w ten sposób pomalowane paznokcie pasują do wielu stylizacji utrzymanych w czerni i bieli. Specjalnie na potrzebę tego wzoru ułożyłam mój własny przykład, w stylu gothic lolita. Wzór ten chyba najlepiej pasuje właśnie do lolicich stylizacji, a ja akurat miałam w szafie ubrania w tym stylu najtrafniej odpowiadające czarno-białej kolorystyce. Zaważyła również oczywiście bodylajnowa spódniczka^^

Dokładny opis poszczególnych elementów stylizacji znajdziecie na mojej szafie ***klik***

Niedługo pojawi się tutaj więcej różnych niespotykanych wzorów i pomysłów na pomalowanie paznokci, więc bądźcie czujni i zaglądajcie.

środa, 7 grudnia 2011

Frankie romantycznie

Mój wyjazd do domu odwleka się. Ja natomiast już dosłownie zatraciłam się w planowaniu przeróżnych projektów, które chcę uszyć dla Frankie. Połowy z nich pewnie nie uda mi się nawet zrealizować gdy już wreszcie znajdę się we własnym pokoju... Ale jakieś efekty zapewne będą, a wtedy oczywiście będę się nimi tutaj chwalić (o ile będzie czym, nigdy wcześniej nie szyłam dla lalek:q). Tymczasem, dla zabicia czasu, znów odgrzewam poprzednią sesję zdjęciową, kawałek po kawałku. Oto ciąg dalszy.
 Pawie pióra, które zbierałam w Łódzkim Zoo podczas weterynaryjnych praktyk wakacyjnych.

sobota, 3 grudnia 2011

Frankie Stein - Tea time

                        
Ogłaszam dzień dzisiejszy dniem Frankie Stein, by bezkarnie wrzucać inne zdjęcia, które udało mi się zrobić. Wychodzi na nich naprawdę pięknie, aż trudno się powstrzymać od wymyślania dla niej kolejnych scenerii. Tym bardziej nie mogę się doczekać by wreszcie zacząć dla niej szyć. Niestety lawirowanie pomiędzy moim rodzinnym miastem (w którym musi pozostać Frankie i wszystkie rzeczy potrzebne mi do tworzenia) a miejscowością, w której studiuje nieco mój zapał ogranicza. Jednak przy mojej kolejnej wizycie w domu powinno wreszcie powstać kilka ciekawych rzeczy. Pomysły i naszkicowane wykroje już są.
Od razu przyszła mi do głowy sesja zdjęciowa z wykorzystaniem mebelków, które pamiętają jeszcze czasy dzieciństwa mojej mamy i zostały przeze mnie odnalezione na babcinym strychu trzy lub cztery lata temu w wakacje... Nie miałam serca zostawiać ich w pudłach, po mamie odziedziczyłam zamiłowanie do tego typu miniaturowych rzeczy więc z przyjemnością ustawiłam je za szybą mojego "szklanego" kredensu jako element dekoracyjny. Teraz wreszcie doczekał się innego wykorzystania. Porcelanowy serwis natomiast to pamiątka, którą moja mama przywiozła sobie w ubiegłym roku ze Sztokholmu (tak, moja mama nadal od czasu do czasu kupuje małe, zabawkowe bibeloty... więc niech ktoś mnie spróbuje powiedzieć, że jestem za stara na lalki:p). Pasuje idealnie.
Z całego kompletu mebli (a są to miedzy innymi kanapa, dwa fotele, dwa różne stoliki i otwierana szafa) najbardziej lubię ten widoczny w tle zegar. Drzwiczki, które można zamykać i otwierać, ukrywają wahadłowy mechanizm. Frankie straciła chyba poczucie czasu (podobnie jak ja podczas robienia zdjęć). Czyżby była to herbatka u Szalonego Kapelusznika?
Nie zapominajmy rzecz jasna o psiaku. Watzit jak zwykle upodobał sobie miejsce tuż przy długich nogach swej pani i dostał nawet własną filiżankę ze spodeczkiem.
Podwieczorek posprzątany, można się wygodnie rozłożyć na kanapie. A jeśli nogi się nie mieszczą to od czego jest w końcu podręczny stolik do kawy?
Leniwe zamyślenie. Na tych zdjęciach widać dobrze ciekawą rzecz, a mianowicie dość nieanatomicznie wygięty "kręgosłup" u lalek Monster High, zwłaszcza jeśli chodzi o szyję. Szczególnie u Frankie dodaje to specyficznego charakteru, jak na córkę Frankensteina przystało.
Nawet Frankie sugeruje mi już, że czas kończyć. Jeśli tak dalej pójdzie mój blog poświęcony szyciu zmieni się całkowicie w fotobloga o Frankie Stein. A zapowiada się taka sytuacja ze względu na nadmiar pomysłów, jakie mam na ubrania dla niej. Oby inne moje zainteresowania nie poszły przez to w niepamięć.